Pod słońcem. Julia Fiedorczuk
Że też i o nich pomyślano!
Chłopiec wpatrywał się w starca spomiędzy sztachet płotka.
– Jak pięknie – ciągnął handlarz – wygrzebać się ze stęchłej, zagrzybionej piwnicy na światło wiosennego dnia, naprawdę pięknie, nie sądzisz?
Misza nie wiedział, jak się na to odpowiada.
– Lubię moją biedę – mówił dalej stary. – A ty swoją lubisz?
– Nie wiem – odparł w końcu Misza.
– Gdybyśmy byli bogaci, ty i ja, czy nadal bylibyśmy sobą, to znaczy tobą i mną?
– Nie wiem – odpowiedział chłopiec jeszcze raz.
– A gdybyś ty był bogaty, a ja nie, czy podzieliłbyś się ze mną swoim bogactwem?
– Podzieliłbym się! – zadeklarował Misza i wylazł z kryjówki za płotkiem.
– To dobrze – powiedział tamten. – Bardzo dobrze. Bo za dobre uczynki jest dla każdego nagroda. Chcesz wiedzieć jaka?
– Chcę!
– Więc posłuchaj: za każdym razem, kiedy komuś pomagasz, to jakbyś ze swojej duszy uwalniał jednego anioła. Anioły są lekkie, lżejsze od powietrza. Od razu szybują do nieba. – Handlarz pokazał to gestem, chłopiec powiódł wzrokiem za jego dłonią i przez chwilę wpatrywał się w błękit nieba, jakby wierzył, że zobaczy tam anioła. – Im więcej dobrych uczynków – ciągnął handlarz – tym więcej w niebie aniołów. W trudnej chwili one ci pomogą.
– W jakiej trudnej chwili? – spytał chłopiec zaniepokojony.
Na to stary nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko. Przyszła matka, rozmówili się i handlarz poszedł w dalszą drogę, dźwigając swoje tobołki. A Misza długo myślał o tym, co usłyszał, czy to prawda, czy bajka.
Pod koniec kwietnia nastała piękna pogoda, zrobiło się bardzo ciepło i cała przyroda w kilka dni wybuchła nowym życiem. Jasnozielone listki obsypały brzezinę pod lasem. Pod oknem wystrzeliły łodygi malw. Wzbierały pąki na bzach i jaśminowcach. Jednego z takich dni – świetlistych, lekkich, wypełnionych błękitem – Piotr i Nadzieja poszli nad rzeczkę, za wieś, gdzie rosły czeremchy. Mieli na sobie proste lniane ubrania uszyte przez Nadzieję specjalnie na tę okazję. Żadne myśli nie niepokoiły Piotrowego serca, kiedy powoli szedł w stronę wody z żoną u boku, pod kwietniowym słońcem. Tam czekał już na nich Grzegorz z grupką innych, z różnych wsi – modlili się i dziękowali Jezusowi za dar wiary. Piotr i Nadzieja powoli zanurzyli się w jeszcze pamiętającej zimę wodzie rzeczki, czując jednocześnie bolesny chłód przenikający do kości i radość życia, splecione w jeden węzeł, nie do rozerwania – pomógł im w tym Grzegorz. Przyszli do niego, jak Jezus przyszedł nad Jordan do Jana. Nadzieja mrużyła swoje szare oczy. Piotr nie miał żadnych wątpliwości. Słowo go znalazło.
Maj wybuchł zielenią i brzęczeniem pszczół. Zakwitła jabłonka pod domem. Misza uważnie oglądał jej kwiaty, myśląc o tym, co powiedział mu wędrowny handlarz: „Że też i o tym pomyślano?”. Ten-który-przywiózł-kamienie opowiadał czasem o górach poprzecinanych strumieniami pełnymi złotego piasku, o jeziorach lśniących jak klejnoty pośród pagórków, o tajdze, o szerokich stepach i śniegu zasypującym domy tak, że trzeba wykopywać się z niego, żeby wyjść na zewnątrz, na słońce. O mrozie tak strasznym, że czasem słyszy się przeciągły huk, podobny do stłumionego wystrzału, a to ścinające się od zimna soki rozsadzają drzewo. O paliwie zamarzającym w zbiornikach ciężarówek i wreszcie o tym, jak przychodzi wiosna i krótkie, gorące, stepowe lato.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.