Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. Szepielak

Wspomnienia w kolorze sepii - Anna J. Szepielak


Скачать книгу
jako stałą ekspozycję. Wszystko zależy od tego, co mogliby nam państwo dostarczyć.

      Tęga farmaceutka podniosła rękę.

      – Ale o jakie dokładnie przedmioty chodzi?

      – W zasadzie o rzeczy codziennego użytku, których historia sięga przynajmniej drugiej wojny światowej: tradycyjne ubrania, stare żelazka, kołowrotki, dzieże, kołyski i tak dalej. Przedmioty, których wasi przodkowie używali na co dzień, a które poniewierają się zapomniane gdzieś po kątach. Zwłaszcza takie, które mają lokalną historię.

      – Chcielibyśmy pokazać dzieciom, że jeszcze nie tak dawno istniał świat, w którym jadało się ze wspólnej miski, chodziło w drewniakach, a wodę nosiło z rzeki na koromysłach i w wiadrach – dodała Teresa. – Rozumiecie państwo?

      Ludzie pokiwali głowami.

      – A komu to dostarczać? – padło pytanie z sali.

      – W szkole niedługo zacznie się remont wakacyjny, więc ustaliłam z proboszczem, że większe przedmioty można przynosić tu, na plebanię, a drobiazgi albo na rynek do salonu optycznego moich rodziców, albo do Teresy – odparła Marta. – Najlepiej do końca lipca. Dziękujemy.

      Ponieważ chór błyskawicznie się rozproszył, przyjaciółki zabrały z ławki swoje torby i pobiegły do szatni przebrać się w stroje do ćwiczeń.

      – Coś ty właściwie, Marta, wymyśliła z tą wystawą? – spytała Elwira, walcząc z bujnymi włosami, które wciąż wysuwały się z gumki. – Myślałam, że we wrześniu wracasz do Warszawy, do męża.

      Marta przez chwilę grzebała w swojej torbie, nie podnosząc wzroku.

      – Tego jeszcze nie wiem – stwierdziła enigmatycznie.

      – A kiedy będziesz wiedzieć? – drążyła Elwira.

      Joanna spojrzała na nią krytycznie, chwiejąc się na jednej nodze podczas zakładania butów.

      – Elwira – mruknęła. – Daj spokój. To nie nasza sprawa.

      – I tak miałam wam powiedzieć, tylko ostatnio jestem taka zabiegana. – Marta wzruszyła ramionami. – Dyrektorka szkoły zaproponowała, że podpisze ze mną umowę na kolejny rok.

      – A co ty na to?

      – Im bliżej wakacji, tym bardziej czuję, że chciałabym zostać. Tylko…

      – No mówże! – ponagliła ją Elwira.

      – Adam nagle zaczął się starać. To znaczy: chce ratować nasze małżeństwo – odparła Marta z dziwną miną.

      – A co wymyślił?

      – W czerwcu, zaraz po zakończeniu roku szkolnego, wyjeżdżamy z Uleńką na wczasy. Wyobraźcie sobie, że sam wszystko załatwił – mówiła Marta ze szczerym zdziwieniem. – Rozumiecie? Adam załatwił. Sam. Powiedział, że powinniśmy na nowo do siebie przywyknąć po tej rozłące – wyznała. – Jeszcze nie wiem, co to dla niego znaczy, ale chyba muszę spróbować. Dla córki.

      Joanna milczała. Widziała po minie przyjaciółki, że Marta ciągle się waha, ale jednocześnie propozycja męża miło ją zaskoczyła. Nie zdziwiło jej to.

      Marta odnalazła w rodzinnym domu nie tylko spokój i wsparcie rodziców, odnalazła też dawną siebie. Po przeprowadzce z Warszawy wiele zmieniło się w jej życiu. Joasia z radością obserwowała, jak Marta ponownie staje się pewną siebie kobietą, spełnioną matką i malarką.

      Gdy po raz pierwszy od wielu lat zaczęła malować, Joanna wiedziała, że przyjaciółka wychodzi powoli z psychicznego dołka, w który wpędziły ją życiowe trudności. Praca w szkole i w firmie kuzyna postawiły ją na nogi także finansowo. Wreszcie nie musiała prosić o każdą złotówkę swojego męża, który wyjechał na Wyspy Brytyjskie, gdzie przez kilka miesięcy pracował jako archeolog. Joanna trochę się martwiła, że ciemną stroną tych zmian jest oddalenie się Marty od Adama, ale nie wiedziała, jak to między nimi jest naprawdę. Nigdy nie starała się wyciągać od przyjaciółki nic ponad to, co Marta sama zechciała jej wyznać, bo nie umiała być tak bezpośrednia jak Elwira w relacjach z ludźmi, czego czasem żałowała.

      Bez trudu zauważyła jednak, że od marca, gdy kontrakt Adama się skończył, Marta częściej niż zwykle się zamyślała. Jej mąż wrócił do Warszawy na swoje stanowisko w muzeum, a ona najwyraźniej czuła się coraz bardziej zdezorientowana. Została u rodziców nie tylko ze względu na pracę, ale i na córkę, która zaczęła w miasteczku chodzić do przedszkola i znalazła wreszcie koleżanki. Marta przyznała się jednak, że boryka się znowu ze starym problemem: nie wiedziała, co dalej robić ze swoim życiem.

      Joanna przypuszczała, że gdyby nie córka, Marta zapewnie wolałaby zostać w rodzinnym miasteczku na stałe, bo czuła się tu naprawdę dobrze, w odróżnieniu od Warszawy. Jednak dziecko zawsze było dla Marty najważniejsze, a każda weekendowa wizyta Adama w domu teściów pokazywała, jak bardzo Ula tęskni za ojcem.

      Joanna nie dała się jednak tak łatwo zwieść. Czuła, że pod przykrywką niezdecydowania w Marcie wciąż tlą się uczucia do męża. Marzyła jednak o dwóch sprawach nie do pogodzenia: chciała zostać w miasteczku i jednocześnie mieć przy sobie Adama.

      Zaprzątnięta potrzebami swojej ciężarnej siostry Joanna nie zauważyła wcześniej dziwnego nastroju przyjaciółki. Teraz zrozumiała, w czym tkwił problem, ale postanowiła nie wtrącać się do czasu, aż Marta sama poprosi ją o radę. Tym bardziej że w obliczu własnych problemów związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej nie była pewna, czy umiałaby doradzić Marcie zupełnie obiektywnie.

      Obie wiedziały bowiem, że w Warszawie Marta nie może liczyć na równie interesującą pracę, jaką miała tutaj. Joasia nie miała jednak na utrzymaniu córki, ani małżeńskich problemów, dlatego nie wiedziała, co uczyniłaby na miejscu przyjaciółki.

      Od kiedy, z powodu niżu demograficznego, straciła etat wuefistki w liceum, starała się łapać każdą okazję, która pozwalała jej zdobywać nowe doświadczenia. Doskonale rozumiała zatem pragnienia Marty, która wreszcie po wielu latach siedzenia w domu mogła rozwijać swoje talenty na gruncie zawodowym. Przewidywała jednak, że przyjaciółka będzie miała spore trudności w podjęciu kolejnej życiowej decyzji.

      Informację o zorganizowanych przez Adama wspólnych wakacjach Joanna przyjęła z prawdziwą radością, ciesząc się razem z Martą. Pamiętała z jej opowieści, że takie zaangażowanie ze strony Adama było czymś absolutnie niezwykłym. Mogło się zatem okazać ich wielką szansą na uratowanie sypiącego się małżeństwa. Choć Joanna po rozstaniu z wieloletnim narzeczonym patrzyła raczej sceptycznie na wszystkie związki, z całego serca życzyła przyjaciółce szczęścia. Sama już dawno przestała wierzyć, że coś takiego jak szczęście istnieje w świecie bombardowanym przez kryzysy, tragedie i choroby, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, by cokolwiek radzić Marcie w tej delikatnej sprawie. Chciała ją wspierać, jednak starała się robić to dyskretnie i taktownie.

      – To świetna wiadomość, Martusia – powiedziała, zawiązując buty do ćwiczeń. – Będę trzymać za was kciuki, żeby się wam wszystko poukładało.

      – A gdzie jedziecie? – zainteresowała się Elwira, wracając do walki z opornymi włosami.

      – Do Toskanii.

      – E, banał.

      – Może i banał, Elwira, ale sama byś pojechała – skwitowała Joanna. – Zazdrościsz trochę, co?

      – E tam, zazdroszczę. Za gorąco. Mój chłop zaraz by narzekał i tylko by leżał przy basenie jak placek.

      – A ja owszem – przyznała się Joanna. – Nie byłam na porządnych wakacjach od wielu lat. Chociaż nie lubię podróżować, bo zawsze przytrafiają


Скачать книгу