Matki z Lovely Lane. Nadine Dorries

Matki z Lovely Lane - Nadine Dorries


Скачать книгу
gdy skręcił w Clare Street, Lorcan zobaczył przed sobą tego samego z Bevanów, którego spotkał przed St George’s Hall. Opryszek szedł zdecydowanym krokiem w jego kierunku. Lorcan poczuł ukłucie w żołądku. Nie ulegało wątpliwości, że ten cały Bevan właśnie na niego czeka. Prawdopodobnie go śledził.

      – Rankie Ryan! Patrzcie no! Jestem Kevin Bevan, ten z Bevanów, co to ma trochę oleju w głowie. To ja przekazuję wiadomości i organizuję akcje. I teraz mam dla ciebie ważną wiadomość, młody. Co tam niesiesz? – Wbił palce w paczkę w brązowym papierze, wpatrując się w starannie zawiązany sznurek.

      Lorcanowi serce omal nie wyskoczyło z piersi. Co powie Dessiemu, jeśli ten wstrętny chłopak zabierze mu paczkę razem z tymi wszystkimi nowymi rzeczami? Co powie Biddy, która okazała mu tyle serca i przekonała Dessiego, żeby go zatrudnił?

      – No mów, co to jest?

      Teraz już naciskał na paczkę z taką siłą, że Lorcan aż się cofnął. Na szczęście się nie przewrócił, bo natrafił plecami na mur, o który się oparł. Rozpaczliwie szukał w głowie wyjaśnienia, coraz mocniej ściskając zawiniątko. Nie mógł go stracić. Jeszcze nigdy wcześniej nikt mu niczego nie dał. To moje, a ten paskudny, namolny chłopak nie ma prawa mi tego odebrać, myślał gorączkowo. To moje!

      Kevin Bevan przysunął twarz do jego twarzy. Lorcan wyraźnie widział lśniące białka jego oczu. Czuł kwaśny zapach jego oddechu.

      – To brudne pranie – wystękał. – Niosę do łaźni.

      Kevin Bevan zmarszczył nos.

      – Do łaźni? – prychnął i natychmiast stracił zainteresowanie paczką, po czym przeszedł do sprawy, którą miał do załatwienia. – Wiadomość brzmi, że zajmiesz miejsce swojego brata podczas skoku.

      – Mam być skoczkiem? – Lorcan zmarszczył czoło. Nic z tego nie zrozumiał.

      – Podczas skoku, głąbie. Twoim zadaniem będzie dostać się za ladę i wyjąć pieniądze z szuflady, a potem dać dyla. Twój brat powiedział, że możemy ukryć sprzęt pod podłogą u was w domu.

      Lorcan wciąż nie wiedział, o co chodzi. Wpatrywał się w buty Kevina, czarne z brązowymi sznurowadłami. Brudne. Przeszło mu przez myśl, że gdyby Kevin wiedział, że w paczce znajdzie lepsze buty, na pewno by je zabrał. Przypomniał sobie też, jak J.T. opowiadał o brązowych sznurowadłach, że to znak rozpoznawczy gangu Bevanów. Mówił o tym z dumą: „Wkrótce też na takie zasłużę. Jeszcze tylko jedna akcja i już!”. Paczka bardzo ciążyła Lorcanowi, ale zmuszał się do tego, żeby ją kurczowo trzymać i stać nieruchomo.

      – Twój brat chciał mieć motor, żeby po akcji na nim uciec – ciągnął Kevin Bevan. – Twierdził, że to będzie dużo pieniędzy i że mógłby nie unieść na nogach tak ciężkiej torby. Wydawało mu się, że na motorze zrobi więcej niż jeden skok. Miał zamiar się zmyć do Ameryki, tak mówił. A potem, głupek, dał się złapać. O to mu chodziło z tym motorem. Tak czy owak, my, to znaczy Bevanowie, zamierzamy tę akcję przeprowadzić, więc to jest rozkaz. Poza tym J.T. przesyła ci wiadomość z Walton Gaol.

      Lorcan uniósł głowę. Jak niby J.T. miałby przesłać wiadomość z więzienia? Przecież nikt go tam nie odwiedzał. Niemożliwe.

      – On mówi, że masz teraz wobec niego dług – kontynuował Bevan. – Teraz odpowiedzialność spada na ciebie i masz robić to, co ja ci każę, a zapomnieć o tym, co tam sobie umyśliłeś bzdurnego. Twierdzi, że biegasz tak samo dobrze jak on, dlatego postanowiliśmy wziąć cię na jego miejsce.

      Lorcan wpatrywał się bez słowa w ubłocone buty. W sumie to prawda, że wszyscy Ryanowie dobrze biegali, a Lorcan najlepiej z nich. Tylko jaki sprzęt Bevan miał na myśli?

      – Usłyszę w końcu odpowiedź? Chryste, przecież ty jesteś głupi jak ta twoja porąbana matka. Nie nadajesz się – stwierdził Kevin. – Co też, do diaska, ten J.T. wymyślił? My potrzebujemy kogoś, kto chociaż trochę się orientuje. Moim zdaniem wszyscy Ryanowie są trochę opóźnieni. Jedziecie na opinii, nic więcej. A co ci w ogóle strzeliło do głowy, żeby nosić brudne pranie zawinięte w papier. Dziewczyna z ciebie czy jak?

      Kevin tak mocno uderzył w paczkę, że Lorcan omal nie wypuścił jej z rąk.

      – Nie zamierzam robić żadnego skoku – oznajmił nieswoim głosem, zaskakując sam siebie. – Powiedz mojemu bratu, że mam teraz porządną pracę. Jestem pomocnikiem portiera w szpitalu. Zaopiekuję się mamą i domem.

      Zapadła cisza. Lorcan był przerażony. Bał się, że za chwilę porządnie oberwie od Kevina Bevana. On tymczasem wybuchnął gromkim śmiechem.

      – My cię nie chcemy, chłopie. Straszna dziewucha z ciebie. Pranie robisz. Po co nam ktoś taki? Znajdę kogoś, kto wie, na czym polega skok, a ty stracisz przez to działkę brata. Ani pensa z tego nie dostaniesz. Doigrałeś się. – Kevin Bevan odszedł, krzycząc jeszcze przez ramię: – Złamanego pensa nie zobaczysz.

      Lorcan powoli się odwrócił i odprowadzał go wzrokiem. Kolana mu dygotały, a ręce się trzęsły. Zaschło mu w ustach i z trudem przełykał ślinę. Nie mógł uwierzyć w to, że właśnie powiedział to, co powiedział – i że dalej tu stoi jak gdyby nigdy nic. Kevin Bevan go nie pobił. Wyśmiał go tylko i odszedł.

      Nagle przypomniał sobie o dwóch funtach w kieszeni. Pomyślał o Dessiem. Nie mógł go zawieść. Dessie mu zaufał jak nikt nigdy wcześniej. Przez cały ten czas, gdy Kevin tu stał i do niego mówił, Lorcan z przerażeniem myślał o tym, że zaraz zacznie przetrząsać mu kieszenie. Teraz miał przed sobą wolną drogę, więc puścił się pędem i biegł wzdłuż Clare Street z paczką w rękach tak szybko, że nawet J.T. nie byłby go w stanie dogonić. Serce waliło mu jak oszalałe, nie tylko z wysiłku. Wiedział, że będzie miał kłopoty, gdy jego brat o wszystkim się dowie. Nie przejmował się tym. Nim przecież nikt nigdy się nie przejmował. Całe życie próbował być niewidzialny. Nie być jak jego bracia złodzieje. Starał się nie rzucać w oczy. Skutek był jednak taki, że nikt go tak naprawdę nie znał i on też nikogo nie znał. Teraz, ponieważ zastukał do drzwi jedynej kobiety w okolicy, która skłonna była poświęcić mu odrobinę uwagi, zyskał dwoje nowych przyjaciół, Biddy i Dessiego. Wolałby umrzeć, niż ich zawieść. Próbował sobie wyobrazić, jak zareagowałaby Biddy, gdyby jej powiedział o tym skoku. Wiedział, że i ona, i Dessie byliby zdruzgotani i rozczarowani.

      Czysty i wygrzany kąpielą Lorcan z szerokim uśmiechem na twarzy wracał w nowych ubraniach z pralni do domu. Przez całą drogę raz po raz macał nową, trochę za dużą czapkę. Z przyjemnością dotykał szorstkich szwów tweedu i zachwycał się tym, że w materiale nie ma ani jednej dziury. Nigdy w życiu nie czuł się taki dumny.

      – Jesteś, mamo?! – krzyknął, przekraczając próg kuchni.

      – Jestem, Lorcanie. To ty?

      Pani Ryan siedziała w swoim fotelu, jak gdyby nic się nie stało, jak gdyby to było dla niej normalne, że spędziła noc w policyjnej celi. Na stole stał talerz z okruszkami i resztkami sałatki z pastą rybną. Ktoś najwyraźniej przyniósł jej jedzenie i rozpalił ogień. Lorcan domyślał się, że Biddy ich odwiedziła. Na pewno szybko sobie poszła ze względu na straszny nieporządek. Mieli w domu wszy, co było widać na pierwszy rzut oka po rankach na jego nogach. Biddy pewnie wracała z pracy i zajrzała tu po drodze. Lorcan wiedział, że Elsie nie przepadała za jego matką, nie chciała marnować czasu na, jej zdaniem, leniwą kobietę. Tylko że jego matka wcale nie była leniwa, tylko przez większość czasu po prostu zamroczona, zdezorientowana i smutna.

      Lorcan od zawsze mieszkał w brudzie i nigdy wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale odkąd spędził trochę czasu w kuchni u Biddy, uświadomił sobie tragiczny stan jego domu. Mama najwyraźniej nie wiedziała, co powinna robić. Najwyraźniej też nie rozumiała, że to wstyd być najbrudniejszą rodziną w okolicy i że przez to wszyscy odnoszą


Скачать книгу