Jeszcze będzie przepięknie. Agnieszka Olejnik
Jakieś skórki z kiełbasy, okrawki i tak dalej. Wujku, znajdzie się coś takiego?
– Oczywiście – odparł Igor. – Ja już od kilku dni odkładam psie pyszności. Mam na przykład całą miseczkę chrząstek z żeberek i z pałek od kurczaka…
– O, chrząstki, co za delicje – zamruczał Dawid i teatralnym gestem pogładził się po brzuchu, doprowadzając wszystkich domowników do śmiechu. – To jak, Radek, uczymy Funię dobrych manier?
Malec znów przytaknął. Podziękowali więc, poszli wziąć z lodówki wspomniane chrząstki, po czym udali się na piętro, do dziecięcego pokoju, gdzie znajdowało się psie legowisko.
Na ich widok Funia podniosła się z posłania.
– Może pójdziemy na parter, do gabinetu pradziadka? – zaproponował chłopak. – Tam jest więcej miejsca i nie będziemy nikomu przeszkadzać.
Radek zawołał Funię samym ruchem ust, ale ona ruszyła za nim natychmiast.
– Teraz słuchaj uważnie – zaczął Dawid, kiedy znaleźli się w pięknym pokoju pełnym regałów z książkami. – Musimy najpierw ustalić jakieś krótkie słowo i zawsze używać tylko tej komendy. Co powiesz na „siad”?
Radek skinął głową z aprobatą.
– W artykule, który wczoraj czytałem, była mowa o tym, że trzeba psa uczyć spokojnie. Gdy zaczynasz się denerwować, przerwij lekcję. Zapamiętaj. Spokój i cierpliwość. Biorę smakołyk, podchodzę do psa, mówię „siad” i robię tak, aby Funia usiadła… Kiedy tylko wykona polecenie, powinna dostać nagrodę. Siad!
Funia ani myślała siadać. Stała, patrząc jak zaczarowana na chrząstkę w palcach chłopaka.
– Siad!
Znów bez skutku. Dawid pomyślał chwilę, po czym jedną ręką delikatnie nacisnął okolice ogona. Suczka usiadła. Natychmiast dostała smakołyk.
– Dobrze! – zawołał chłopak, po czym dodał do kuzyna: – Trzeba ją od razu nagrodzić i pochwalić. Próbujemy dalej, tym razem bez naciskania na zadek?
Radek zachichotał i skinął głową.
– Funia, chodź tu, bo przecież musisz wstać. O, tak, dobrze. A teraz… Siad!
Suczka przez chwilę przyglądała się obu chłopcom, a potem usiadła.
– Spójrz, jaka mądra! – Dawid natychmiast dał jej kolejną chrząstkę. – No, teraz ty spróbuj – zwrócił się do malca. – A ja pójdę umyć ręce i obejrzę sobie gabinet pradziadka, dobrze?
ROZDZIAŁ 12
Ada wykonała zaplanowaną na ten dzień partię redakcji. Dziwnie jej się pracowało w pustym mieszkaniu. Mimo że było to jej gniazdo rodzinne – tu dorastała, tu spędziła niemal całe swoje życie – teraz już nie czuła się w tym miejscu jak w domu. Na półkach starych mebli brakowało drobiazgów, które nadają mieszkaniu duszę; przede wszystkim książek. Parapety były puste, bo wszystkie rośliny doniczkowe pojechały do Miłosnej; na ścianie nie tykał żaden zegar – nie licząc cichutkiego buczenia lodówki, we wnętrzu panowała bezosobowa, chłodna cisza.
Samotność nie jest taka zła, myślała Ada. Ale już pustka – owszem. Mogę żyć bez miłości, bez namiętności; dawałam sobie radę bez tego wszystkiego przez całe lata. Mogę być sama, dopóki odnajduję sens w codziennej krzątaninie, dopóki odczuwam przyjemność płynącą z drobiazgów – rozmowy z kimś bliskim, smacznej kawy, widoku za oknem, wygodnego łóżka i setek innych błahostek, które zebrane razem stwarzają moją rzeczywistość. Biada mi, jeśli pewnego dnia przestanę tę przyjemność odczuwać.
Zerknęła na zegarek. Dochodziła pora obiadowa. Kiedyś, gdy była młodziutką dziewczyną, a w domu nie było obiadu, szło się coś przekąsić do baru na Rynku Jeżyckim. Jeśli Ada była z tatą, to obowiązkowo zamawiała jajko sadzone z ziemniakami i szpinakiem. Tata powtarzał, że skoro już muszą zjeść w barze, nich to będzie przynajmniej coś zdrowego. Jeśli jednak zdarzyło się tak, że Ada poszła na obiad sama, ponieważ ojciec został dłużej w pracy, wówczas brała podwójną porcję klusek na parze, które w jej domu nazywano „kluchami na łachu”. W Barze Jeżyckim kluchy na łachu podawano z musem truskawkowym i kleksem bitej śmietany – i dla Ady przez całe lata był to absolutny rarytas, z którym nic nie mogło się równać.
– A gdybym tak dziś też poszła do baru? – zapytała retorycznie. – Sprawdzę, co się zmieniło w menu.
Ostatecznie zamówiła grochówkę, bo pięknie pachniała wędzonką, przynosząc jakieś odległe wspomnienie biwaku nad jeziorem albo spływu kajakowego. Z kolei myśl o spływie natychmiast przypomniała jej o Gośce. Czekając, aż zupa trochę przestygnie, Ada sięgnęła po telefon.
– Halo, Gosiu! – zaczęła. – Słuchaj, przyjechałam właśnie do Poznania… Miałam się odezwać wcześniej, ale ten mój wyjazd był taki trochę spontaniczny. W każdym razie jestem i chętnie się z tobą spotkam.
– Coś się stało?
– Nie. Albo może tak. Ale chyba nie chcę o tym mówić. Takie wiesz… uczuciowe perturbacje.
– Rozumiem. Z uczuciowymi perturbacjami to ja jestem za pan brat, bo właśnie jest u mnie Cezary i wywleka wnętrzności…
W tle dał się słyszeć męski głos, a potem śmiech.
– No dobrze, dobrze, nie wywlekasz. Protestuje mi tutaj, chyba zamierza udawać, że świetnie się trzyma.
– Nie dokuczaj bratu – roześmiała się Ada. – Słuchaj, zabieram się za grochówkę, bo mi stygnie. Jestem w Barze Jeżyckim.
– To już nie masz gdzie jadać?
– A co masz przeciwko temu eleganckiemu przybytkowi?! Stołowałam się tu w młodości i nie dam złego słowa o nim powiedzieć!
– A więc to podróż sentymentalna?
– Coś w tym rodzaju. Słuchaj, Małgosiu, mam propozycję. Wpadnijcie dziś z Cezarym do mojej klitki na Jeżycach. Jestem wam winna spotkanie, pamiętasz? Przy okazji pokażę twojemu bratu mieszkanie, zaznajomię go z sąsiadami, żeby go przyjęli jak swego. Zjemy jakąś lekką kolacyjkę…
– Wspaniale! Mam sałatkę z tuńczyka, przyniosę. A Cezary mi tu podpowiada, że on zajmie się winem.
– W porządku. Ja przygotuję deskę serów.
– Nie mogę się doczekać! Osiemnasta będzie w porządku?
– Tak, zapraszam!
Ada zdążyła jeszcze zrobić zakupy, przygotować sery i wędliny, a już zrobiło się ciemno. Zadzwoniła jeszcze do Dawida, aby zapytać, jak sobie radzi.
– Mamo, jestem na tropie! – relacjonował. – To znaczy oczywiście wujek twierdzi, że to nic takiego, ale ja czuję w kościach, że to będzie rewelacyjne odkrycie…
– Właśnie słyszę! – Ada była bardzo ciekawa, co takiego syn ma jej do powiedzenia, ale akurat rozległo się pukanie do drzwi. – Zaczekaj, tylko otworzę. Przyszła ciocia Gosia z bratem. Muszę mu pokazać mieszkanie.
– Aha, to ten pisarz, co będzie u nas mieszkał?
– Tak.
Otworzyła drzwi i skinęła na powitanie Gośce oraz stojącemu za nią wysokiemu blondynowi o bardzo niebieskich oczach. Miał bujną czuprynę, a fryzurą przywodził na myśl Hugh Granta.
– Zadzwonię później, synku, dobrze? Albo