Czerwone księżniczki PRL-u. Iwona Kienzler
sumienia. Scena na dziedzińcu katedry, kiedy ma zdecydować się jej los, przekonywa siłą wewnętrznego przeżycia”[37] – pisał jeden z recenzentów. Premiera sztuki Shawa odbyła się 17 listopada 1956 roku, a więc w niecały miesiąc po wiecu na placu Defilad, na którym nowy I sekretarz KC Władysław Gomułka wygłosił płomienne przemówienie, a niemal wszyscy w Polsce uwierzyli, iż są świadkami głębokich politycznych przemian oraz narodzin wolności. Czas pokazał, że były to złudne nadzieje.
Tymczasem Józefowi Cyrankiewiczowi udało się nie tylko przetrwać wszelkie polityczne zawirowania owych czasów, ale także pozostać na stanowisku premiera. Jak słusznie zauważa jego biograf Piotr Lipiński: „Cyrankiewicz miał umiejętność wyczekiwania, aż w politycznym zamęcie wyklaruje się sytuacja i jedna z opcji zacznie wygrywać. Nie wyrażał swojego zdania podczas konfliktów, nie eksponował swojej roli. W 1956 r., dopiero gdy wykrystalizował się układ sił, przyłączył się do obozu popierającego powrót Gomułki do polityki i wówczas odegrał ważną rolę w przywróceniu go do władzy”[38]. Zwraca też uwagę, iż wbrew powszechnym opiniom Cyrankiewicz szanował co prawda Gomułkę jako człowieka, ale nie miał o nim dobrego zdania jako o polityku. Zresztą tych dwóch najważniejszych ludzi w ówczesnej Polsce dzieliła prawdziwa przepaść intelektualna: o ile premier był człowiekiem inteligentnym, obytym w świecie, ceniącym nie tylko dobrą kuchnię, ale przede wszystkim sztukę, o tyle I sekretarz PZPR od książek stronił jak od ognia, a teatr miał w głębokim poważaniu. Ale Cyrankiewiczowi udało się jednak przekonać go do kilku pomysłów, jak chociażby do produkcji aut w Polsce czy do zakupu cytryn, za które zapłaciliśmy zbudowanym w naszej stoczni statkiem. Chociaż w tym ostatnim przypadku i tak utyskiwał, że statek zostanie „przejedzony”, zresztą nie widział żadnego sensu w kupowaniu za dewizy cytryn. Argument, iż jest to źródło witaminy C, zupełnie do niego nie trafiał, uważał bowiem, że można je zastąpić naszą swojską kiszoną kapustą. Do zmiany zdania przekonał go właśnie Cyrankiewicz, i to w dość zabawny sposób – pewnego dnia do herbaty, zamiast cytryny, podając mu miseczkę kiszonej kapusty...
Jak już wcześniej wspomniano, nadzieje, jakie wiązali Polacy z objęciem władzy przez Gomułkę, rozwiały się niemal tak szybko, jak poranna mgła, a Polska przeobraziła się z czasem w państwo rządzone autorytarnie przez I sekretarza KC. Godzący się na taki stan rzeczy Cyrankiewicz był formalnie drugą osobą w ówczesnym państwie, ale jego rola w sprawowaniu władzy była wręcz iluzoryczna. Przewodniczył obradom rządu, lecz w owych czasach wszystkie decyzje zapadały gdzie indziej – w kierownictwie partii. On sam co prawda uczestniczył w posiedzeniach Biura Politycznego, jednak same obrady niewiele go interesowały, dlatego czytywał wówczas kryminały, dostarczane mu przez wydawnictwa w formie maszynopisów przypominających urzędowe dokumenty. Na domiar złego jego wizerunek w oczach ówczesnego społeczeństwa był bardzo niekorzystny, na co niewątpliwie miało wpływ haniebne wręcz wystąpienie premiera w 1956 roku, związane z poznańskim Czerwcem, kiedy to zapowiedział: „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewien, że mu tę rękę władza odrąbie w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji, w interesie walki o podnoszenie stopy życiowej ludności, w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia, w interesie naszej Ojczyzny”[39].
Poza tym z początkiem lat sześćdziesiątych jego współpraca z Gomułką także się popsuła. „Coraz bardziej się od siebie oddalali w sensie politycznym, a od połowy lat 60. Cyrankiewicz już sobie odpuścił. Gospodarka nigdy specjalnie go nie interesowała, nie wiedział już, co się dzieje dookoła. Ale to był gwałtowny upadek, sam nie wiem, co się właściwie wtedy stało. Czy wpływ Gomułki na władzę był tak silny, że Cyrankiewicz miał związane ręce?”[40] – zastanawia się biograf polityka Piotr Lipski. Cyrankiewicz trwał więc na stanowisku, pomimo że I sekretarz nie wahał się go poniżać, nazywając go chociażby publicznie „łysą pałą”. Ale myliłby się ten, kto sądził, że te problemy spływały po premierze niczym woda po kaczce – wręcz przeciwnie: zestresowany, nie mogąc sobie poradzić z problemami, topił smutki w alkoholu, co ujemnie odbiło się nie tylko na jego zdrowiu, ale i na wyglądzie. Z przystojniaka, przywodzącego na myśl Yula Brynnera, jakim go poznała Nina Andrycz, nie zostało ani śladu. Aktorka, widząc spustoszenia, jakie alkohol czyni w życiu jej męża, próbowała namówić go na leczenie, ale poniosła na tym polu sromotną klęskę. Skończyło się na kilku wizytach premiera w klinice rządowej, po których usłyszała od małżonka: „To nudne zajęcie, Pupsico, więcej nie pojadę”[41].
W ich małżeństwie także nie działo się najlepiej, a Cyrankiewiczowi, który przecież wcześniej się zgodził, aby jego żona pracowała w teatrze, coraz trudniej było mierzyć się z rywalem, jakim była scena. Zaczął utyskiwać, że jego żona nie mieszka w ich luksusowym lokum, ale w garderobie Teatru Polskiego, i był coraz bardziej nieszczęśliwy w tym związku. „Nina Andrycz, całkowicie pochłonięta teatrem i swoją osobą, zupełnie pozbawiona domowych umiejętności, nie troszczyła się w ogóle o człowieka, którego była żoną. Premier żywił się w Urzędzie Rady Ministrów i u przyjaciół, a często sam sobie coś przygotowywał. Miał żonę, która doskonale nadawała się do reprezentacji, ale nie miał prawdziwego domu, gdyż partnerka nie potrafiła i nie chciała chyba go stworzyć”[42]. Ostatecznie w 1968 roku para zdecydowała się na rozwód, choć trzeba przyznać, że ich małżeństwo od dawna istniało jedynie formalnie. Na tę decyzję niewątpliwie miał wpływ fakt, że znudzony erotycznymi podbojami Cyrankiewicz w końcu znalazł kobietę, przy której chciał się ustatkować i która, w przeciwieństwie do Niny, chciała i potrafiła stworzyć mu prawdziwy, ciepły dom. Andrycz nie stwarzała przeszkód, tym bardziej że jej mąż postąpił jak prawdziwy dżentelmen z klasą, obiecując zostawić jej piękny apartament w kamienicy przy alei Róż. Poprosił ją jedynie, by nie wypowiadała się publicznie na temat ich wspólnego życia ani nie udzielała żadnych wywiadów w tej kwestii, na co ona się oczywiście zgodziła.
Tymczasem na drodze do szczęścia Cyrankiewicza niespodziewanie stanął sam Władysław Gomułka, nie zgadzając się na jego rozwód. Jego zdaniem drugi rozwód i trzeci ślub nie przystoją premierowi komunistycznego rządu, ale bohater naszej opowieści postanowił spokojnie czekać na stosowny moment. Okazja nadarzyła się w 1968 roku, kiedy Cyrankiewicz mógł wykorzystać zamęt, jaki nastąpił po wypadkach marcowych. Wówczas zażądał od Gomułki zgody na rozwód i kolejny ślub, grożąc dymisją w przypadku odmowy, a I sekretarz w końcu skapitulował. Premier mógł wstąpić w kolejny, w jego przypadku trzeci, związek małżeński. Tym razem serce Cyrankiewicza skradła Krystyna Tempska, lekarka specjalizująca się w reumatologii, która podobnie jak jego poprzednia towarzyszka, nie zamierzała dla niego porzucać pracy zawodowej. W przeciwieństwie jednak do Niny Andrycz, potrafiła pogodzić karierę z prowadzeniem domu, a do tego była matką trójki dzieci, dwóch synów i córki, dla których premier okazał się wręcz idealnym ojczymem. Kto wie, może to właśnie fakt posiadania przez Tempską dzieci był w oczach Cyrankiewicza dodatkowym atutem? Tak przynajmniej wynika z wynurzeń samej Niny Andrycz, która po latach, już po śmierci swojego byłego męża, otwarcie przyznała, iż to właśnie brak potomstwa, a ściślej biorąc, jej niechęć do posiadania dzieci, był prawdziwą przyczyną rozpadu ich małżeństwa. Tym bardziej że aktorka aż dwukrotnie była z nim w ciąży, ale za każdym razem decydowała się na aborcję, pomimo ostrzeżeń jej własnej matki, usiłującej uświadomić córce, iż taka decyzja odbije się negatywnie na jej relacjach z mężem. Tymczasem on sam za każdym razem głęboko przeżywał utratę nienarodzonego jeszcze dziecka, co zresztą dostrzegała także Nina. „Jeśli widzi się zrozpaczonego męża, to jednak się człowiek zastanawia. Kiedy parę razy wykrzyknęłam: «Bogu dzięki, poroniłam!», on pewnie pomyślał: «Poślubiłem potwora». Przypuszczam, że w ten sposób zabiłam w nim uczucie. I dlatego, jak wychodził z domu, nie usłyszał ode mnie słowa sprzeciwu, żadnych wymówek”[43] – wyznała po latach aktorka. A jednak po latach, już jako sędziwa