Budynek Q. David Baldacci
to nie Ballard interesował go najbardziej. Najbardziej interesowała go kobieta. Nie napotkał jej nazwiska w żadnych materiałach. Jakoś szczególnie ten fakt go nie zdziwił. Już wtedy lubiła trzymać się na uboczu. Wątpił, by się to zmieniło.
Był głodny, rozejrzał się za miejscem, gdzie mógłby coś zjeść. Trafił na nie za następną przecznicą. Jajka, bekon, bułeczki i kasza kukurydziana popite gorącą kawą.
Rogers zorientował się, że jest w górniczym miasteczku. Widział to po przygarbionych, wyczerpanych mężczyznach o umorusanych twarzach, którzy wchodzili do jadłodajni i wychodzili z niej, po ciężarówkach transportujących węgiel ulicami, po długaśnych pociągach przewożących ten minerał na duże odległości oraz po rozmaitych rozsianych po okolicy zakładach, które przerabiały czarne bryły na elektryczność dla odległych miejsc.
W więzieniu przeczytał w gazecie, że od energii węglowej się odchodzi. Tu odnosiło się wrażenie, że górnictwo ma się znakomicie.
Przechadzał się po miasteczku, cały czas zachowując czujność. Rozglądał się za konkretną rzeczą i po kilku godzinach ją znalazł.
Pod bar z mrugającymi neonami podjechała biała furgonetka. Wysiadło z niej dwóch mężczyzn. Weszli do środka. Rogers za nimi.
W knajpce było tłoczno. Jako jedna z nielicznych obiecywała odrobinę rozrywki w tej odciętej od reszty świata mieścinie, gdzie mieszkańcy wykonują katorżniczą pracę. Tańce country and western, picie na umór, bilard i gry wideo.
Kobiety i mężczyźni łączyli się w pary, a potem rozchodzili. Podnoszono szklanki do ust i po wychyleniu zawartości odstawiano je z trzaskiem na pokancerowany drewniany kontuar. Kije uderzały w bile, na szerokich ekranach ginęli kosmici, przywierały do siebie usta, ciała owijały się wokół intymnych zakamarków.
Dwaj mężczyźni odwiesili kurtki na wbite w ścianę haczyki i ruszyli prosto do baru. Obaj brzuchaci, o ogromnych, stwardniałych od pracy dłoniach i przystrzyżonych brodach. Bieda i trudy życia wyryły ślad na każdym centymetrze ich postaci.
Jeden miał przytroczony do pasa nóż. Drugi był uzbrojony wyłącznie w uśmiech oraz dłonie obmacujące każdą kobietę, która pojawiła się w zasięgu ręki.
Rogers poszedł do WC. Wracając, przysunął się do ściany, aby przepuścić grupkę wstawionych kobiet wybierających się do toalety, żeby poprawić makijaż, a przy okazji może również reputację.
Wsunął rękę najpierw do prawej, a potem do lewej kieszeni kurtek obu mężczyzn. Zgarnął kluczyki, poprzyglądał się tańcom, a w końcu opuścił lokal.
Wsiadł do furgonetki, uruchomił silnik i wyjechał na drogę. Zatrzymał się za miastem, żeby podmienić tablice.
Zdążył już sprawdzić, czy furgonetka nie ma jakichś znaków szczególnych. Nie znalazł żadnych. Była stosunkowo nowa. Po szosach kursował milion takich.
W dowodzie rejestracyjnym widniało nazwisko Atkins. Buford Atkins.
No cóż, pan Atkins będzie musiał sprawić sobie nowe autko.
Tył samochodu wypełniały narzędzia, zarówno ręczne, jak i elektryczne, było tam też kilka roboczych kombinezonów. Wszystko to w gruncie rzeczy może się przydać.
Rogers prowadził przez sześć godzin, pokonując w tym czasie odległość mniej więcej dwustu czterdziestu kilometrów. Posuwał się tak wolno, ponieważ w gęsto zalesionych Appalachach większość dróg była dwupasmowa, kręta, z serpentynami. Marzył o prostym odcinku, gdzie mógłby rozwinąć prędkość jak na autostradzie, ale według mapy, którą znalazł w schowku, na razie było to wyłącznie marzenie ściętej głowy.
Zjechał z szosy, przespał się kilka godzin i kontynuował podróż. W końcu znalazł się na autostradzie międzystanowej. Kierował się na wschód. Godzinę później zatrzymał się na posiłek.
Wyjął fotografię Chrisa Ballarda. Łebski gość. Rogers musiał mu to przyznać. Zdecydowanie wyprzedzał swoje czasy.
Jednak kobieta, która wolała pozostawać na drugim planie, była jeszcze mądrzejsza niż Ballard. W wieku dwudziestu kilku lat przewyższała inteligencją, talentem i wizjonerstwem wszystkich innych w firmie.
Obecnie powinna dobiegać sześćdziesiątki. Zastanawiał się, gdzie teraz jest.
A w zasadzie to pytanie go prześladowało.
Claire Jericho.
Od trzydziestu lat nie wypowiedział na głos tego imienia ani nazwiska.
Trącił palcem obrączkę. Dostał ją od Jericho. Wryła mu się w pamięć inskrypcja wygrawerowana na wewnętrznej stronie.
Dla dobra ogółu.
Jasne.
Może być wszędzie. Może nawet już nie żyć. Jeśli tak, chciałby na dowód zobaczyć jej grób.
A potem mógłby gołymi rękami dokopać się do trumny, otworzyć wieko i zetrzeć na pył wszystko, co w niej pozostało. Jeśli jednak żyje, to osobiście pośle tę kobietę do grobu.
Wrócił do furgonetki i odjechał.
Obok zatrzymał się na światłach wóz policyjny. Funkcjonariusz obrzucił go spojrzeniem.
Rogers patrzył prosto przed siebie. Nie miał prawa jazdy, samochód był kradziony. Miał za to nóż, na którym zachowały się śladowe ilości krwi zasztyletowanego mężczyzny. I skradzioną broń, która należała do zamordowanego handlarza. Był poszukiwany w całym kraju za złamanie zasad zwolnienia warunkowego. Spokojnie rozważał, w jaki sposób zabije gliniarza, jeśli ten każe mu zjechać na bok.
Na szczęście gdy zapaliło się zielone światło, policjant pojechał dalej.
Rogers powoli dodawał gazu. Wkrótce radiowóz zniknął mu z oczu.
Rozmasował tył głowy. Nie chciał pogodzić się z faktem, że bóle się nasilają i są inne niż poprzednio.
A jeśli moja głowa eksploduje, zanim osiągnę swój cel?
Zgiął najpierw prawą rękę, potem lewą. Rana goiła się dobrze.
Lustrował wzrokiem drogę przed sobą. Nocą widział lepiej niż za dnia, a zdolność widzenia w dzień i tak miał przyzwoitą.
Minął góry i wjechał do centralnej części stanu. Po kolejnych trzech godzinach dotarł do regionu Tidewater w Wirginii.
A później się zatrzymał.
Fort Monroe znajdował się dokładnie na wprost.
O tej wczesnej porze nie było tu żywej duszy.
W trakcie pobytu w więzieniu dowiedział się, że Fort Monroe zamknięto.
Ten fakt nie miał dla niego znaczenia.
Liczyło się tylko to, że po tylu latach wreszcie znalazł się w domu.
11
Jeszcze raz wrócił do studni. Woda nadal była świeża.
Jego brat pamiętał absolutnie wszystko.
Odpowiedź na e-mail przyszła po kilku minutach.
Opiekunka nazywała się Carol Andrews. Jej ojciec, kapitan Russell Andrews, służył w jednostce dowodzonej przez ojca. Wiesz, co z tym dalej zrobić.
Owszem, wiedział.
Wuj Sam zawsze znał adresy byłych żołnierzy zawodowych. Z dwóch konkretnych powodów: wojskowych emerytur oraz dodatków na opiekę medyczną.
Puller wszedł do kolejnej zabezpieczonej bazy danych, z której dowiedział się, że Russell Andrews przeszedł na emeryturę jako pełnoprawny pułkownik i zamieszkał na atlantyckim wybrzeżu Florydy. Puller skorzystał