Rywalizacja i miłość. Amalie Berlin
na honorze, gdyby dzięki temu mógł wrócić do akcji. Nic gorszego niż tkwić z kursantami, gdy kumple ryzykują życie.
– Zanosi się, że większość z nas weźmie udział w akcji gaszenia – podjął Treadwell – więc Ellison przeprowadzi test pytań i odpowiedzi na temat służby. Poprawne odpowiedzi poznał już dwa lata temu. Potem macie czas wolny, ale bądźcie na boisku o świcie przed pobudką.
Autry wyglądała na skołowaną, ale potakiwała, po czym odwróciła spojrzenie na Becka. Zorientował się, że ona się domyśla, że jemu taka sytuacja się nie podoba.
– Czym mam się zająć? – zapytała.
Wszystkim.
Przekazał jej podkładkę. Im prędzej się z tym uporają, tym prędzej będzie miał to z głowy.
– Trzy zespoły zostały wezwane do pożaru. Treadwell sobie zażyczył, żebyśmy kontynuowali. Następnie lunch, a potem bieg na osiem kilometrów leśną ścieżką.
Odkaszlnęła. Wydawało mu się, że zaraz go poprawi, ale tylko zauważyła:
– Nie zapominaj o pytaniach i odpowiedziach przed biegiem.
Nie kwestionowała rozkazów Treadwella. Być może dlatego, że miała obsesję na punkcie ćwiczeń fizycznych.
– Pytania i odpowiedzi po lunchu – zgodził się. – Pięć pytań, potem bieg.
Wrócił do cierpliwie czekającego kursanta.
– Nazwisko?
– San Giovanni.
– Zostały mu tylko przysiady – wtrąciła Audry.
Chętnie powierzyłby jej to zadanie, ale nie zyska w oczach Treadwella, starając kryć się za murem, za którym czuł się zdecydowanie lepiej.
– Ilu jeszcze?
– Sześciu.
Skupił się na przysiadach kursanta.
Po lunchu Lauren razem z innymi wróciła na boisko. Czekali na Becka Ellisona.
Przed posiłkiem odezwał się może dwadzieścia razy. Dwa lata temu był bardziej rozmowny, a i tak odzywał się wtedy monosylabami. Mimo to był bardziej komunikatywny. Zachowuje się, jakby ktoś go obraził. Ale przecież nie ona.
Chyba że uważa, że jest słaba we wszystkim i w głowie mu się nie mieści, że podjęła drugą próbę? Nie pierwszy i nie setny raz ją to spotyka.
W tej służbie kobiety nie są zbyt liczne, ale być może waga nazwiska Autry sprawia, że wszyscy oczekują, że będzie lepsza. Dwa lata temu to się nie sprawdziło, mimo że od skończenia szkoły średniej służyła w rodzinnej remizie, a ojciec w końcu zgodził się, by przeniosła się gdzie indziej, tam, gdzie nie będzie miał na nią wpływu. Potem sześć lat zdobywania doświadczeń.
Zerknęła na zegarek. Jeszcze dwie minuty, a Ellison się spóźni. Pewnie chce uniknąć pytań i odpowiedzi.
Przybył punktualnie, nie spóźnił się ani o sekundę.
Biegł dumnie wyprostowany, tryskał energią gotowy do walki. Inni też to zauważyli. Do tego stopnia, że gdy poprosił o pytania, bardzo długo milczeli. W końcu Lauren podniosła rękę. Oczywiście, by mu pomóc, a nie dręczyć.
– Robisz to od dwóch sezonów. Czy zdarzyła ci się sytuacja, z której cudem udało ci się ujść cało? No wiesz, kiedy służyłeś w piechocie jako strażak. Fajnie byłoby o tym posłuchać.
Strażak w piechocie morskiej. To robi o wiele lepsze wrażenie niż córka lokalnego komendanta, który puszczał ją do pożarów tylko wtedy, gdy udało się jej go przegadać.
Jego nie przegada. Zwlekał z odpowiedzią, jakby w myślach ważył słowa, by zdawkowo odpowiedzieć na pierwszą część pytania, przemilczając tę nawiązującą do przeszłości w wojsku. Druga osoba podniosła rękę.
Gdzie był największy pożar?
Czy lubi martwe sezony? Czym się wtedy zajmuje?
Jest strażnikiem leśnym. Oczyszcza zarośla i strumienie.
Największe błędy, jakie popełniają strażacy?
Co byś doradził początkującym?
To ostatnie pytanie zbiło go z tropu. Ze trzy razy otwierał i zamykał usta. Najwyraźniej wybierał w myślach, co im doradzić, ale nie potrafił się zdecydować. Jakby nie wierzył słowom, które wypowie.
– Największą wartością jest wasza brygada. Musicie umieć funkcjonować w zespole, pilnować kolegów. Oraz wykonywać rozkazy.
Wyczerpawszy limit pięciu odpowiedzi, zakończył tę sesję, wysyłając wszystkich na bieg przez las.
Wszystkich oprócz niej, bo ona na własne uszy słyszała polecenia komendanta. Poszła po rzeczy do samochodu, a wracając, zatrzymała się przy nim.
– Praca w zespole, tak?
Zignorował to pytanie.
– Nie biegniesz?
– Zapomniałeś, że słyszałam, co powiedział Treadwell? – Postawiła torbę na ziemi. – Wydaje mi się, że ty też nie biegniesz.
– Później. Kiedy na ścieżce trochę się przerzedzi.
– Ja też pobiegnę.
– Oni muszą.
Oczywiście. Nie darmo to szkolenie nazywano „tygodniem w piekle”. Każdy uczestnik miał z niego wyjść w lepszej kondycji, więc nikt się nie oszczędzał.
– Bez komentarza. Najpierw zaniosę rzeczy do swojej kwatery.
– Przydzielania kwater jeszcze nie było.
Szuka zwady czy chce pokazać, że jej towarzystwo jest mu niemiłe?
Dawniej nosił się jak żołnierz. Teraz wydał się jej szczuplejszy. Dłuższe włosy, luźne biało-szare ubranie, już nie khaki lub zielone. Spędzał w lesie dużo czasu, więc już nie był tak ogorzały jak kiedyś.
Jakby złagodniał. Dziwne, że opuściwszy armię, stał się mniej otwarty. Sprawiał wrażenie człowieka, któremu bardzo przydałby się przyjaciel.
Okej. Nic jej do tego. Sama wybierze sobie kwaterę. Potem pobiegnie.
– Uważasz, że komendant by nie chciał, żeby każdy miał swoje łóżko?
– Są procedury.
Wzruszyła ramionami.
– Niech obowiązują od jutra. – Postanowiła zmienić temat. – Jaki masz plan?
– Pikap. – W końcu na nią spojrzał.
– W dzieciństwie się jąkałeś?
– O co ci chodzi?
– O trudność w wysławianiu.
– Nie.
– Może to przeciwieństwo zespołu Samsona? Im dłuższe włosy, tym uboższe słownictwo.
– O czym ty mówisz?!
– Dawniej byłeś bardziej rozmowny, chociaż nie byłeś mistrzem konwersacji. Stało się coś złego, do czego nie chcesz wracać?
Zbladł, a jej zrobiło się głupio. Ups, to nie żarty. Musiało wydarzyć się coś złego i dlatego skierowano go na to szkolenie.
Słyszałaby, gdyby zginęli jacyś strażacy skoczkowie. Coś takiego nie zdarzyło się od dziesięcioleci.
– Nic się nie stało.
Charakter jej pracy sprawiał, że przyjaźniła się głównie z mężczyznami, więc trochę ich poznała. Mogła zareagować na kilka sposobów.
Nazwać