Rywalizacja i miłość. Amalie Berlin
żeby jak najszybciej byli przygotowani do sezonu.
Czytaj: może zajść konieczność rzucenia nowicjuszy do akcji.
Mimo że znajdowali się czterdzieści pięć minut lotu od pożaru, na tle różowo-niebieskiego horyzontu widać było pomarańczową łunę.
– Nie jest dobrze – szepnął do Lauren, gdy Treadwell oddalał się na boisko.
– Straciliśmy kogoś?
My, mimo że nikogo z nich nie znała. Czuł ten sam niepokój, ale wiedział, jak się od niego uwolnić, by podejmować dobre decyzje. Nie wiadomo, czy ona tak potrafi.
– Nic takiego nie powiedział. Ale po południu skoki z wieży.
– Co takiego?!
Rzucił jej zdziwione spojrzenie.
– Jeszcze nie było biegu z obciążeniem.
Boi się skoków? Niepotrzebna komplikacja.
Lauren kaszlnęła, po czym machnęła ręką.
– Nie mam nic przeciwko temu.
Akurat.
– Nie zdziwiłbym się, gdyby szef zarządził bieg z plecakiem już teraz. – Ulitował się nad nią, ale gdy zamilkł, Treadwell ogłosił jedno okrążenie nie bieżni z partnerem na plecach. Poprosił o wybór partnera.
Gdy spojrzał w ich stronę, Lauren wskazała na niego oraz siebie.
– Ellison i Autry. – Treadwell zapisał ich nazwiska.
– Chcesz, żebym cię niósł?
– Nie, to ja będę niosła ciebie – odparła bez wahania. – Ze sztywnym karkiem i po nocy w kufrze byłoby ci dosyć trudno.
– Nie trzeba mnie nosić.
– Siedź cicho!
– Lauren, nie bądź bezczelna.
– Ale jestem. Dorastałam w rodzinie strażaków, którzy nie chcą widzieć mnie w tej służbie. W domu rządzi ojciec, a moi trzej starsi bracia służą w tej samej brygadzie. Dziwne, że o tym nie wiesz.
– Bo to ty masz obsesję na moim punkcie.
Zbladła, po czym popchnęła go tak mocno, że się zachwiał.
– Przestań. Nie mam żadnej obsesji. Po prostu sobie o tobie przypomniałam. Poza tym twoje nazwisko jest wszędzie, jakby cały kosmos chciał ze mnie się natrząsać.
– Aha. Nie wiem, co masz na myśli mówiąc, że moje nazwisko jest wszędzie, ale niech ci będzie. – Nie miał w zwyczaju flirtować, ale, kurczę, flirtuje. – Skąd miałem wiedzieć o twojej rodzinie? – zapytał, ale w tej samej chwili gwizdek komendanta wezwał ich na bieżnię.
– Nazwisko Autry jest powszechnie znane wśród strażaków. Możliwe, że nie słyszała o nim służba leśna.
Zdaje się, że to za sprawą swoich bliskich stała się kulą niespożytej energii.
Oby nie przesadziła, oznajmiając, że go poniesie.
– Jestem cięższy, niż ci się wydaje.
– Wyglądasz, jakbyś był z ołowiu. – Dokończyła kawę, po czym wyciągnęła rękę po jego kubek. – Zobaczmy, czy dowleczesz się na bieżnię. Do zobaczenia na starcie.
– Zdajesz sobie sprawę, że jeżeli mnie puścisz albo padniesz, oboje będziemy mieli przechlapane.
– Zaufaj mi.
Łatwo powiedzieć. Jednak prawda była taka, że to ona będzie przegrana, bo on już jest w jednostce.
Treadwell mocno się zdziwi, że pozwolił jej biec z nim na plecach. Na dodatek w tak krępującej pozycji. Tym bardziej że jest od niego znacznie niższa i waży co najmniej trzydzieści kilo mniej.
Wkrótce znaleźli się na bieżni.
– Jedno okrążenie – powiedział komendant. – Tylko jej nie upuść.
– To ja go niosę – sprostowała Autry.
Treadwell omiótł ją spojrzeniem, po czym z wyrzutem spojrzał na Ellisona.
– Ostrzegałem, że jestem ciężki.
– A ja mu powiedziałam, żeby mi zaufał. – Popatrzyła na jeden z torów, gdzie dwóch facetów tłumiło śmiech.
Gdy przeniosła na niego wzrok, dotarło do niego, że śmieją się z niej.
No tak. Do tego nawiązała minionego wieczoru.
Dla nich to żart. Nie wierzyli, że potrafi tego dokonać.
Zawstydzony przyznał sam przed sobą, że i on w to nie wierzy. Nadal w to wątpił, chociaż zdecydował się jej zaufać. Mimo bolącego karku podbiegł do jednego z nich, tego, który śmiał się najgłośniej, i stanął z nim twarzą w twarz.
– Masz jakiś problem?
Mężczyzna się wyprostował, po czym cofnął.
– Ona jest taka drobna… Jeżeli zrobi z tobą jedno okrążenie, postawię jej skrzynkę piwa.
– Autry jest od ciebie niższa, ale prawdopodobnie bardziej od ciebie wytrzymała – zauważył pojednawczo. – Durniu, nie kpij z członka zespołu.
– Okej, skończcie panowie – odezwał się Treadwell zmęczonym głosem. – Biegacze, podnieście waszych rannych! Jedna runda. – Spojrzał na Lauren, która zaskoczona obserwowała tę scenkę. – Nie upuść go, mimo że bywa upierdliwy.
– Tak jest, szefie.
Niezadowolona? Przecież jej obiecał, że będzie jej bronił.
Nie miał czasu o to zapytać, bo chwyciła go za nadgarstek, by ułatwić sobie przerzut, wsunęła mu ramię między nogi, trochę brutalnie, i zaczęła go podnosić. W pewnej chwili miał wrażenie, że nie zdoła się wyprostować pod jego ciężarem, ale lekko się chwiejąc, pokonała grawitację.
Miał zamiar się upewnić, że Lauren naprawdę chce to zrobić, ale na samą tę myśl poczuł się jak jeden z tych prześmiewców.
W tej pozycji wcale nie było mu do śmiechu. Tuż przed oczami miał jej pupę. Widział ją dokładnie.
Ubrała się w luźne szare spodenki niekrępujące ruchów, ale nie wyzywające. Zwyczajne szare szorty, ale z tak bliskiej perspektywy równie dobrze mogły być majteczkami bikini. Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko patrzeć, bo nawet gdy biegli przez las, rozmowa była utrudniona. A co powiedzieć teraz, gdy jest obarczona jego bezwładnie zwisającym ciałem?
– To nie jest wyścig – przemówił do jej pośladków.
– Jesteś ciężki, więc muszę się spieszyć. – Mówiła z trudem, ale się nie poddawała.
Pieprzyk na lewym udzie, tuż poniżej linii spodenek… Cholera, znowu to łaskotanie.
Zacisnął powieki, by pomyśleć o czymś mniej przyjemnym. Spleśniały chleb. Zapach zwierzęcia zabitego na szosie…
Muszą zrobić jedno okrążenie. Czterysta metrów. Po stu metrach kroki Lauren stały się krótsze, stawiała je z większym wysiłkiem. Chociaż chciała przyspieszyć, powstrzymywały ją prawa fizyki.
Skup się na tym. Upadek i jej wyjazd z obozu to nic seksownego.
– Spokojnie. – Starał się jej pomóc. Nie miał wpływu na swoją wagę, ale mógł ustabilizować ciało. Żeby jej ulżyć, objął ją w pasie.
– Mocniej – wysapała.
Na pewno był zdecydowanie cięższy niż plecak, z którym ćwiczyła wcześniej.
– Twój