Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
jej Virion. Natomiast instynkt upiorzycy w żaden sposób nie mógł pomóc w kwestii wyposażania wnętrz. Odparła więc z naiwną szczerością:
– Ja nigdy nie kupowałam mebli, wielka pani. – Gorączkowo zastanawiała się, gdzie w ogóle kupuje się meble. Przecież nie na targu. Targi znała i widziała. Żadnych większych rzeczy do domu tam nie było. – Ja chyba nie wiem – wyznała zgodnie z prawdą. – Nigdy nie kupiłam nawet najmniejszego drobiazgu.
Z pewnym niepokojem obserwowała, jak matriarchini rozszerzają się oczy. Ale reakcja, która nastąpiła, już ją zdziwiła.
Winne przytuliła Niki do siebie w odruchu nagłej solidarności.
– Och, dziecko, przepraszam za moje niefortunne pytanie. Oczywiście, że nie wiesz. Wybacz mi, proszę. Kochana, mnie starej już w umyśle się pomieszało.
Upiorzyca nie miała pojęcia, co miałaby wybaczać. Zaskoczona, bez słowa przyjmowała od staruszki zarówno przepraszające pocałunki, jak i głaskanie po głowie. Dopiero kiedy matriarchini ją wypuściła, wróciła do swoich i opowiedziała całą historię.
Tylko Virion i Kila zrozumieli, co się tam stało i czego dotyczył test. Obaj chichotali przez pół wieczoru.
– O, widzisz? – Virion wycelował w Kilę palcem. – Tylko szczerość prowadzi do sukcesu.
– Tak – śmiał się niewolnik. – A ponieważ Niki była totalnie szczera i mówiła prawdę, więc stara musiała jej uwierzyć. I zmieszała się, kiedy Niki odruchowo odpowiadała tak, jak powinna.
Anai pociągnął spory łyk wina z bukłaka leżącego obok natchnionego szermierza, który znowu przysnął.
– A moglibyście wyjaśnić, o co chodziło? – Wytarł rękawem usta.
– To proste. – Virion wzruszył ramionami. – Stara arystokracja nie cierpi nowobogackich, ponieważ uważa ich za chamstwo, które przypadkiem doszło do pieniędzy. Niestety, nuworysze mają więcej środków niż stare rody. Stąd niechęć szlachty, która nazywa ich pogardliwie „ludźmi, którzy muszą kupować swoje meble”.
– Muszą co?
– To ludzie, którzy muszą kupować meble. W przeciwieństwie do starej arystokracji, która meble po prostu dziedziczy razem ze swoimi zamkami i pałacami. Dziedziczy po przodkach, którzy nierzadko zakładali cesarstwo czy poszczególne królestwa.
– Nieważne, ile masz pieniędzy – dodał Kila. – Ważne, skąd pochodzą. Czy z nadań od dawnych władców za zasługi przy tworzeniu państw, czy z, tfu, handlu, lichwy i innych form dusigroszostwa, którym dorobiło się chamstwo.
– Mhm. – Anai pociągnął następny łyk. – I Niki wypadła świetnie, bo była autentycznie zdziwiona, nie wiedząc, gdzie się kupuje meble?
– Prawdę przecież mówiła. – Kila przyciągnął dziewczynę do siebie i zmierzwił jej włosy. – A stara nie wie, że biedna po prostu nigdy nie miała swojego domu.
– No i wyszło, że moja żona to stara szlachta. Jej przodek pewnie nadał tytuł pierwszemu cesarzowi, który tworzył Luan.
Niki nie do końca rozumiała, sądząc przynajmniej po minie. Powiedziała jednak:
– Moi przodkowie to raczej nie z cesarzem się wadzili.
– A z kim?
– Z Bogami.
– Kupiłeś mi Lunę? – Taida podniosła oczy znad rozłożonych papierów, kiedy jej oficer śledczy wszedł do archiwum pocztowego, w którym siedziała od rana.
Daazy energicznie potwierdził.
– Pchnąłem umyślnego do prowincjonalnego prefekta. – Obliczał na palcach, ile dni minęło od tego wydarzenia. – Czyli już powinna być kupiona w twoim imieniu, a odpowiedni dokument dotrze – użył palców drugiej dłoni – za jakieś dwa, trzy dni.
– I niby co to ma znaczyć? – zapytała uprzejmie.
– Że formalnie już jesteś właścicielką czarownicy, tylko na akt sprzedaży trzeba jeszcze zaczekać.
Westchnęła ciężko.
– No co? – Rozłożył ręce. – Nikt nie ma cudownych środków komunikacji na odległość. Nawet czarownicy sobie z tym słabo radzą. By nie powiedzieć: w ogóle.
– Podobno „zdarzenia” potrafią coś sobie przekazać na wielkie odległości.
– O? Coś jest na ten temat w papierach? – Wskazał zwały archiwizowanych dokumentów na półkach.
– Nie. Tak mi wynika z własnych przemyśleń.
Daazy zainteresował się najwyraźniej, bo przysiadł na zydlu tuż obok stanowiska Taidy przy stole.
– Co wiesz?
Uśmiechnęła się.
– To raczej kobieca intuicja.
– No mów, mów!
– Popatrz, pani Nikt zaryzykowała nawet osobiste spotkanie ze mną. Z cesarską prokurator. I po co? Tylko po to, żeby zwrócić nam Lunę. Widzisz w tym jakiś sens?
– No… przy okazji za pomocą jedwabnego sznurka dała ci do zrozumienia, że byłaś następna na liście świadków do usunięcia. Ale właśnie darowano ci życie.
– Dlaczego?
Daazy wzruszył ramionami.
– Pomyśl chwilę. Ni stąd, ni zowąd pani Nikt decyduje się uratować Lunę. I to dosłownie w ostatniej chwili.
– Ta koincydencja to akurat mógł być przypadek.
– Być może. Ale co sprawiło, że postanowiła podjąć aż takie straszne ryzyko i spotkała się osobiście z prokurator prowadzącą śledztwo w sprawie takich jak ona?
– Dobre pytanie. Na pewno nie był to Zakon.
– A ja myślę, że był. Choć nie bezpośrednio.
Popatrzył na nią zdumiony.
– Zastanów się przez moment. Czego byś ode mnie chciał? – Taida zawahała się na chwilę. – Czego byś ode mnie oczekiwał, oddając Lunę i w dodatku jeszcze sznur, którym miałam być uduszona? Co byś chciał w ten sposób powiedzieć?
Daazy zamyślił się na dłuższą chwilę, a potem uderzył dłonią o wierzch drugiej.
– To propozycja zawieszenia broni! – prawie krzyknął. – Oni chcą powiedzieć, że w jakiejś sprawie jesteśmy po tej samej stronie.
– Rozumiem, że „zdarzenia” nie mają raczej sojuszników na tym świecie. Ale jak mogą podejrzewać, że baba, która prowadzi śledztwo przeciwko nim, nagle zmieni front?
– Nie mają sojuszników, więc doraźnie lepszy wróg twojego wroga niż nikt. Ot co.
– Czyli Zakon jest tym wspólnym wrogiem?
– A kto?
– No to jakoś się muszą porozumiewać na większe odległości. – Taida rozłożyła szeroko ręce. – Jedyna aktywność Zakonu miała miejsce w królestwie, z którym Luan wtedy prowadziło wojnę. Zamieszany był i Virion, i ta jego Niki. I coś, co tam się stało, sprawiło, że „zdarzenia” nagle postanowiły nam pomóc. I w cudzysłowie „chwilę później” pani Nikt daje nam prezent. Jakoś się upiorzyce musiały porozumieć.
Daazy spojrzał kpiąco na swojego szefa.
– A masz dowód, który by potwierdzał tę tezę?
– Tylko kobiecą intuicję.
– Doceniam.