Zorza polarna. Phillip Pulman
lodzie u wybrzeży Svalbardu – ciągnął lord Asriel. – To zabójcy doprowadzili jego głowę do takiego stanu. Proszę zwrócić uwagę na charakterystyczne ślady skalpowania. Zwłaszcza panu, panie rektorze, powinny wydać się znajome.
– Widziałem, jak Tatarzy traktują jeńców – przyznał beznamiętnym tonem rektor. – To technika typowa dla Tunguzów i innych ludów syberyjskich. Stamtąd, rzecz jasna, rozprzestrzeniła się na ziemie zamieszkiwane przez Skraelingów, chociaż, o ile mi wiadomo, jest obecnie zakazana w Nowej Danii. Pozwoli pan, że przyjrzę się eksponatowi z bliska?
Zapadło milczenie, które po chwili znów przerwał głos rektora:
– Wzrok już nie ten co dawniej, w dodatku lód jest przybrudzony, ale jeśli dobrze widzę, w górnej powierzchni czaszki widnieje otwór. Mam rację?
– Jak najbardziej.
– Trepanacja?
– Nie inaczej.
To wywołało kolejną falę podekscytowanych pomruków. Mistrz przesunął się w bok, odsłaniając Lyrze widok. Stary rektor stał w kręgu światła z latarni projekcyjnej i podsuwał sobie pod nos wielgachny blok lodu, w którym majaczył jakiś kształt: krwawa gruda, w której ledwo, ledwo dało się rozpoznać ludzką głowę.
Pantalaimon latał wokół Lyry, furkocząc skrzydełkami. Jego niepokój udzielał się jej.
– Ciszej! – szepnęła. – Słuchaj.
– Doktor Grumman był w przeszłości akademikiem naszego kolegium – przypomniał dziekan.
– Nieszczęsny… Żeby wpaść w ręce Tatarów…
– Tak daleko na północy?
– Musieli dotrzeć znacznie dalej, niż ktokolwiek przypuszczał!
– Dobrze słyszałem, że znalazł ją pan nieopodal Svalbardu? – zapytał dziekan.
– Owszem.
– Chce pan powiedzieć, że panserbjørne mają z tym coś wspólnego?
Lyra nie rozpoznała tego słowa, ale akademikom było ono najwyraźniej znajome.
– Wykluczone – stwierdził stanowczo stypendysta cassingtoński. – Nigdy się tak nie zachowywały.
– Najwyraźniej nie zna pan Iofura Raknisona – odparł profesor palmerski, który sam wielokrotnie uczestniczył w wyprawach polarnych. – Wcale bym się nie zdziwił, gdyby zaczął skalpować ludzi na tatarską modłę.
Lyra przeniosła wzrok na stryja, który z sardonicznym błyskiem w oku obserwował akademików. Milczał.
– Kto to jest Iofur Raknison? – spytał ktoś.
– Król Svalbardu – wyjaśnił profesor palmerski. – Tak, dobrze pan słyszał: to jeden z panserbjørne. Uzurpator, poniekąd. O ile mi wiadomo, tron zdobył podstępem. Ma jednak ogromną władzę i wpływy i mimo pewnych niedorzecznych kaprysów, takich jak wybudowanie pałacu z importowanego marmuru, z pewnością nie jest głupcem. Założył nawet tak zwany uniwersytet…
– Dla kogo? – wtrącił ktoś inny. – Dla niedźwiedzi?!
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, ale niezrażony tym profesor mówił dalej:
– Tak czy inaczej, Iofur Raknison byłby zdolny zrobić coś takiego Grummanowi. Z drugiej strony, można by mu się przypochlebić i skłonić go do zgoła odmiennego zachowania, gdyby zaszła taka potrzeba.
– I ty pewnie wiesz, jak to zrobić, co, Trelawney? – spytał drwiąco dziekan.
– Owszem, wiem. Wiecie, czego Raknison pragnie nade wszystko? Bardziej nawet niż honorowego tytułu akademika? Chciałby mieć własnego dajmona! Znajdźcie sposób, by obdarować go dajmonem, a zrobi dla was wszystko.
Odpowiedzią była salwa serdecznego śmiechu.
Lyra nic nie rozumiała z tej dyskusji, w słowach profesora palmerskiego nie było krzty sensu. Poza tym nie mogła się doczekać, kiedy usłyszy coś więcej o skalpowaniu, zorzy polarnej i tajemniczym Prochu, ale na razie czekało ją rozczarowanie, bo gdy lord Asriel skończył pokaz obrazów i okazów, zaczęły się uczelniane przepychanki i dyskusje o tym, czy należy wyasygnować fundusze na kolejną ekspedycję. Akademicy przerzucali się argumentami, aż Lyra poczuła, że oczy jej się kleją. Wkrótce zasnęła, a Pantalaimon oplótł jej szyję w swojej ulubionej sennej postaci gronostaja.
* * *
Obudziła się gwałtownie, gdy ktoś potrząsnął ją za ramię.
– Cicho – przestrzegł ją stryj, przykucnięty w otwartych drzwiach szafy. – Akademicy już sobie poszli, ale służba jeszcze się tu kręci. Idź teraz do swojego pokoju. I pamiętaj, nikomu ani słowa o tym, co tu widziałaś.
– Zgodzili się dać ci pieniądze? – zapytała sennie Lyra.
– Tak.
– Co to jest Proch? – indagowała, z wysiłkiem próbując wstać po długim okresie siedzenia w niewygodnej pozycji.
– To nie ma z tobą nic wspólnego.
– Właśnie, że ma. Skoro chciałeś mieć swojego szpiega w szafie, powinieneś mi powiedzieć, czego dotyczyło moje szpiegowanie. Mogę zobaczyć głowę tego człowieka?
Pantalaimon zjeżył białą sierść. Lyra poczuła mrowienie na karku.
Lord Asriel parsknął śmiechem.
– To obrzydliwe – odparł i zaczął pakować slajdy i skrzynię z okazami. – Obserwowałaś mistrza?
– Tak. W pierwszej kolejności rozejrzał się w poszukiwaniu wina.
– Świetnie. Chwilowo pokrzyżowałem mu plany. A teraz bądź grzeczna i zmykaj do łóżka.
– A ty dokąd się wybierasz?
– Wracam na północ. Wyruszam za dziesięć minut.
– Mogę jechać z tobą?
Lord Asriel przerwał pakowanie i zmierzył Lyrę takim wzrokiem, jakby widział ją po raz pierwszy. Jego dajmon również zwrócił na nią swoje zielone ślepia. Pod naporem ich skoncentrowanych spojrzeń Lyra zarumieniła się, ale nie spuściła wzroku.
– Twoje miejsce jest tutaj – orzekł w końcu stryj.
– Ale dlaczego? Dlaczego moje miejsce musi być tutaj? Dlaczego nie mogę jechać z tobą na północ? Chcę zobaczyć zorzę polarną i niedźwiedzie, i góry lodowe, i całą resztę. Chcę się dowiedzieć, czym jest Proch. I jeszcze to napowietrzne miasto… Czy ono jest z innego świata?
– Nie zabiorę cię, dziecko. Wybij to sobie z głowy. Czasy są zbyt niebezpieczne. Rób, co ci kazałem, idź teraz spać, a jak będziesz grzeczna, przywiozę ci kieł morsa ozdobiony eskimoskimi rytami. I nie kłóć się więcej ze mną, bo się rozzłoszczę.
Dajmon Asriela wydał z siebie basowy, dziki pomruk, na dźwięk którego Lyra wyobraziła sobie nagle, co by poczuła, gdyby jego zębiska zamknęły się na jej gardle.
Zacisnęła wargi i spojrzała spode łba na stryja, który – zajęty wypompowywaniem powietrza z pojemnika próżniowego – nie zwracał na nią uwagi. Zupełnie jakby już o niej zapomniał.
Dziewczynka i jej dajmon wyszli bez słowa, ale z gniewnie zaciśniętymi ustami i zmrużonymi oczami.
* * *
Mistrz i bibliotekarz, jako starzy przyjaciele i sojusznicy, mieli w zwyczaju po każdym trudniejszym epizodzie w życiu spotykać się nad kieliszkiem brantwijnu i pocieszać się nawzajem. Kiedy więc wyprawili lorda Asriela w drogę, przeszli nieśpiesznie do rezydencji mistrza i rozgościli się w jego gabinecie, zaciągnąwszy uprzednio zasłony i dołożywszy do ognia. Ich dajmony przysiadły