Nocna droga. Kristin Hannah

Nocna droga - Kristin Hannah


Скачать книгу
się, by go nie objąć; tkwiła nieruchomo, a miejsce dotknięcia warg piekło niczym po wypaleniu piętna.

      Odjechali, a ona jeszcze długo tak stała. W końcu weszła do domu i zgasiła światło.

      W poniedziałek Lexi nie poszła do szkoły. Jak mogłaby spojrzeć w oczy Zachowi albo Mii po tym, co zaszło?

      Ale w poniedziałek wieczorem (nie zadzwonił… no tak, czego się właściwie spodziewała?) Eva zagroziła, że zamówi wizytę u lekarza – na co zupełnie nie było jej stać.

      Dlatego we wtorek Lexi wróciła do szkoły. Na przystanku autobusowym skuliła się pod wąskim daszkiem wiaty i patrzyła na deszcz zamieniający świat w niebiesko-zielony kalejdoskop.

      Postanowiła zachować spokój.

      Uśmiechnie się zdawkowo do Zacha i pójdzie dalej jak gdyby nigdy nic, jakby pocałunek nic nie znaczył. Nie była kompletną idiotką. Dostała całusa od chłopaka, który wciąż się całował z dziewczynami. Nie mogła pozwolić, żeby to coś dla niej znaczyło.

      W szkole z łatwością unikała Zacha – nie obracali się w tych samych kręgach – lecz nie sposób było unikać Mii. Tyle ich łączyło. Po ostatnim dzwonku przyjaciółka odprowadziła ją do pracy.

      Przez całą drogę do centrum miasta Lexi starała się uśmiechać, słuchając relacji Mii z balu. Po raz kolejny. Ale w jej głowie ciągle coś krzyczało: „kłamczucha!” i za każdym razem, kiedy spojrzała na przyjaciółkę, robiło jej się niedobrze.

      – Migdaliliśmy się. Mówiłam ci? – spytała Mia.

      – Tylko jakieś milion razy. – Lexi zatrzymała się przed Amoré, gdzie wionął na nich słodki zapach wanilii. Chciała już powiedzieć: „na razie” i wejść do środka, ale zawahała się. – Jak było?

      – Z początku wydawało mi się, że jego język jest jakiś taki śliski i duży, ale zaraz się przyzwyczaiłam.

      – Płakałaś?

      – Czy płakałam? – Mia zmieszała się, zaniepokojona. – Powinnam płakać?

      – Co ja tam wiem o całowaniu – odparła Lexi, wzruszając ramionami.

      Mia się nachmurzyła.

      – Jakaś dziwna jesteś. Coś się wydarzyło na balu?

      – A... co się mogło wydarzyć?

      – Nie wiem. Może coś z Zachem?

      Lexi nienawidziła siebie. Chciała powiedzieć prawdę, lecz bała się utracić przyjaźń Mii. No i właściwie po co miałaby o tym mówić? Jeden pocałunek i nic więcej, do niczego nie prowadził.

      – Nie, skąd. Nic mi nie jest. Wszystko w porządku.

      – Okej – odparła Mia, wierząc jej na słowo. Ale przez to Lexi poczuła się jeszcze gorzej. – Nara.

      Lexi weszła do lodziarni – jasno oświetlonej, z długą ladą ze szkła i chromu oraz kilkoma stolikami z krzesłami. W cieplejszych miesiącach roiło się tu od klientów, ale teraz, w połowie października, amatorów lodów było niewielu.

      Jej szefowa, pani Solter, stała przy kasie. W momencie wejścia Lexi nad drzwiami zabrzęczał dzwonek.

      – Cześć, Lexi – powitała ją wesoło pani Solter. – Bal się udał?

      Dziewczyna uśmiechnęła się z przymusem.

      – Było świetnie. Przyniosłam korale. Proszę.

      Podała kilka sznurów zapustowych korali z balu. Pani Solter zaświeciły się oczy na widok błyskotek i rzuciła się na nie jak sroka.

      – Dziękuję ci, Lexi. Bardzo miło, że o mnie pomyślałaś. – Od razu nałożyła na szyję wszystkie korale.

      Przez resztę dnia i część wieczoru Lexi obsługiwała klientów. O dziewiątej, kiedy już prawie nikogo nie było, zabrała się do sprzątania blatów przed zamknięciem lokalu. Wychodziła właśnie z zaplecza z butelką płynu Windex i z mokrą szmatką, kiedy do lodziarni wszedł Zach.

      Dzwonek zadzwonił nad nim wesoło. Ledwie go słyszała, bo nagle zaczęło szybko bić jej serce.

      Nigdy dotąd nie przyszedł tu sam. Zawsze była z nim Amanda, wisząca na jego ramieniu jak hiszpański mech – oplątwa brodaczkowata – w horrorach. Lexi wsunęła się za ladę jak za barierę ochronną.

      – Cześć – rzekł, podchodząc bliżej.

      – Cześć. Chcesz... lody?

      Przyjrzał jej się bacznie.

      – Przyjdź dzisiaj do LaRiviere.

      Zanim zdążyła odpowiedzieć, dzwonek znów zadzwonił i drzwi otworzyły się na oścież. Amanda wparowała do lodziarni, podeszła do Zacha i zarzuciła na niego ramię mackę.

      – Cześć, Lexi. Dzięki, że przypilnowałaś Zacha. Na balu.

      Lexi nie zdobyła się na uśmiech, nie dała rady.

      – Chcesz lody?

      – W żadnym razie. Są zbyt tuczące – powiedziała Amanda. – Chodź, Zachu. Idziemy. – Ruszyła do drzwi.

      Zach stał w miejscu. O dziesiątej – rzekł bezgłośnie. – Proszę.

      Lexi z łomoczącym sercem patrzyła za nim, gdy wychodził za swoją dziewczyną z lodziarni.

      O dziesiątej.

      Byłaby idiotką, myśląc, że naprawdę chciał się z nią umówić na plaży. Chodził przecież z Amandą, rzucającą się w oczy jak kolorowa karteczka samoprzylepna. Byli najpopularniejszą parą w szkole.

      A jak by Mię zabolało, gdyby się dowiedziała. Całus na balu to jedno, właściwie coś zrozumiałego, zwyczajnego. Ale wykraść się na spotkanie – to całkiem co innego. Większe kłamstwo.

      Nie mogła tego zrobić. Nie powinna.

      Zerknęła na szefową. Nie rób tego, Lexi.

      – Eee, pani Solter? Czy mogłabym wyjść kilka minut wcześniej? Może za dziesięć dziesiąta?

      – Dam radę sama zamknąć interes – odparła właścicielka. – Co to, gorąca randka?

      Lexi miała nadzieję, że jej śmiech nie zdradził, jak bardzo jest zdenerwowana.

      – Czy kiedykolwiek urywałam się na gorącą randkę?

      – Chłopcy w tej szkole są chyba ślepi, tyle powiem.

      Do końca zmiany Lexi nie myślała o podjętej decyzji. Skupiła się na pracy i robiła, co do niej należało. Dopiero później, kiedy wyszła z lodziarni, nerwy dały o sobie znać.

      Była głupia, że to robiła, a mimo to szła dalej.

      W chłodny jesienny wieczór na Main Street było cicho i spokojnie. Z okien restauracji biły światła, lecz o tej porze w lokalach przesiadywało niewielu gości.

      Przeszła obok rozjarzonego sklepu spożywczego Island Center i szła dalej, mijając przystań promową, biuro handlu nieruchomościami Windermere i żłobek Maluchy. W niecałe pięć minut wydostała się z miasta. Tutaj niebo nasycone było czernią, tylko nad wysokimi czubami drzew jaśniał niebieskawy księżyc. Było tu niewiele domów, głównie letnie siedziby mieszkańców Seattle, teraz z ciemnymi oknami.

      Przy wejściu na plażę LaRiviere Park przystanęła.

      Nie, nie będzie go tutaj.

      A


Скачать книгу