Spowiedź Hitlera 3. Szczera rozmowa o zaginionych skarbach. Christopher Macht
oczy, by pokazać, że jestem pod wrażeniem.Chciałem jednak przerwać tę falę komplementów, choć jeszcze nie wiedziałem, jak mogę to zrobić. W końcu do głowy przyszła mi pewna myśl:
– Taki kamerdyner to skarb, a do tego również osoba niezwykle cenna dla innych. W końcu Herr Heinz ma najlepszy dostęp do ucha wodza.
– Panie doktorze, wie pan co? Darujmy sobie wbijanie tych szpileczek, choć oczywiście ma pan rację! Heinz jest moim kamerdynerem, który dba o każdy szczegół. Ale, jak widać, niezbyt wykorzystuje bliski dostęp do mojego ucha, skoro nadal jest tylko skromnym kamerdynerem. Zresztą sam pan widzi, jak niewiele mówi. Prawda, Heinz?
Na te słowa Heinz uderzył swoimi obcasami, prawą rękę wysunął przed siebie i wykrzyczał z błyskiem szaleństwa w oczach:
– Jawohl, Mein Führer!
Pamiętam, że w tamtym momencie czułem się co najmniej dziwnie. Właśnie znalazłem się w środku propagandowej szopki, w trakcie której, cokolwiek bym powiedział, brzmiałoby to źle. Z jednej strony miałem przed sobą dyktatora chwalącego się służącym. Z drugiej strony poczciwego pana o imieniu Heinz, który ślepo wykonywał polecenia szefa, prawdopodobnie nie mając pojęcia o tym, co ten człowiek robi i ilu osobom wyrządza krzywdę. Inną kwestią było to, czy kamerdyner nie wiedział, co wyrabia Hitler, czy też nie chciał tego wiedzieć? Niestety nie udało mi się poznać odpowiedzi. W każdym razie znalazłem wyjście z tej sytuacji:
– Jest pan jedynym kamerdynerem, Herr Heinz?
– Pomaga mi jeszcze kilku innych kamerdynerów, panie doktorze.
– A czym się pan wcześniej zajmował?
Tu wtrącił się Hitler:
– Moi panowie, dość tych jałowych pogadanek. Chciałbym, panie doktorze, by poznał pan jeszcze inne osoby z mojego otoczenia.
– Teraz chciałbym panu przedstawić kogoś innego. Człowieka, którego nazywają „diabłem Hitlera” albo „szarą eminencją”. To ostatnie określenie przylgnęło do niego zresztą nieprzypadkowo, ponieważ w przeciwieństwie do partyjnych kolegów zawsze unikał rozgłosu. Zapewne domyśla się pan, o kogo chodzi?
Heinz Linge, bo o nim mowa, był tym, który 30 kwietnia 1945 roku, po rzekomym popełnieniu samobójstwa przez Adolfa Hitlera i jego żonę Ewę Braun, spalił zwłoki obojga; 2 maja, po kapitulacji Berlina, Sowieci postanowili go aresztować. Był wielokrotnie przesłuchiwany i znalazl się w moskiewskim więzieniu, skąd został wypuszczony w 1955 roku. Taka jest oficjalna historia. Jak było w rzeczywistości? To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi…
– Niekoniecznie. Skoro Führer mówi, że ten mężczyzna unika rozgłosu, to tym bardziej moje zadanie jest utrudnione. Czyżby chodziło o Rudolfa Hessa?
– A gdzieżby tam! Doktor jest w błędzie, i to ogromnym. Chodzi mi o kogoś zupełnie innego. Choć wcale doktor nie był tak daleko od prawdy, ten człowiek bowiem został w maju 1941 roku szefem kancelarii NSDAP po wspomnianym zdrajcy Hessie. Chodźmy, pokażę panu, o kogo mi chodzi.
Razem z Hitlerem podeszliśmy pod niewysoki murek, z której rozpościerała się panorama przepięknych Alp. Widok dawał na tyle silne ukojenie, że dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego tak często przyjeżdżał tutaj kanclerz Trzeciej Rzeczy, by regenerować siły i podejmować najważniejsze decyzje. Nawet tutejsze powietrze pachniało inaczej niż to, do którego byłem przyzwyczajony. Upajałem się tym widokiem, chłonąc każdą chwilę niczym wygłodniała hiena. Chłonąłem i chłonąłem, aż z zamyślenia wyrwał mnie Fűhrer.
– Wróćmy do stołu, przedstawię panu wspomnianego człowieka.
– Żal rozstawać się z tym widokiem – wypaliłem wyraźnie podekscytowany, zapominając, z kim rozmawiam.
– Spokojnie, doktorze, jeszcze napatrzy się pan na te krajobrazy, gwarantuję.
Hitler wziął mnie pod ramię, co było dość dziwne, ponieważ nigdy do tej pory nie widziałem, by zachowywał się tak normalnie, ot, po prostu po ludzku. Choć trzeba przyznać, że dawno temu, gdy jego matka umierała na raka, a ja byłem jej lekarzem, doświadczyłem czegoś podobnego. Pamiętam do dzisiaj, jak Hitler wtedy cierpiał. Mały Adolf był otępiały z bólu, widząc, jak na jego oczach umiera ta, którą kochał z całego serca.
Tymczasem podeszliśmy do małego stołu, do którego dostawione były cztery białe, drewniane krzesła. Gdy usiedliśmy, wróciłem do swoich wspomnień sprzed chwili.
– Tak sobie myślę, Herr Hitler… – Tutaj zrobiłem pauzę, by sprawdzić, czy Hitler w ogóle mnie słucha, czy może znowu gdzieś odpłynął myślami.
– Tak, słucham? – odpowiedział.
– Przed chwilą przypomniałem sobie pana w chwili, gdy umierała pańska matka. Nigdy wcześniej nie widziałem człowieka tak bardzo przygniecionego cierpieniem…
Ujrzałem, jak gwałtownie zmienia się mimika Hitlera. Nie da się ukryć, tym pytaniem nie do końca świadomie zadałem mu ból. Powróciły wspomnienia, które jak widać kolejny raz przebiły go na wylot. Mimo to postanowiłem kontynuować rozmowę na ten temat:
– Myśli pan, że gdyby matka nie zmarła tak szybko na raka, pańskie życie potoczyłoby się inaczej?
– Ech… Nie lubię gdybać, ale w przypadku kochanej matki chętnie zrobię wyjątek… Zadał pan bardzo ciekawe pytanie, którego sam nigdy sobie nie zadałem. Czy moje życie potoczyłoby się inaczej? Zdecydowanie tak. Matka zmarła na raka sutka, gdy miałem osiemnaście lat. To nie był wiek, w którym byłem gotowy samotnie wkroczyć w dorosłe życie. Tym bardziej że byłem naprawdę samotny. W końcu mój ojciec zmarł cztery lata wcześniej. Zresztą, co tam ojciec. Już panu kiedyś mówiłem, że matkę kochałem, a ojca tylko czciłem. Zbyt wiele złego mi wyrządził, bym mógł go darzyć miłością. Gdyby kochana mama nie odeszła ode mnie tak wcześnie, być może spełniłbym swoje skryte dziecięce marzenie i został duchownym. Byłem ministrantem, co bardzo podobało się matce. Pewnie bym poszedł tą ścieżką, a wtedy nie tylko moje życie, ale także losy całego świata byłyby inne…
A to jest Martin Bormann, moja prawa ręka… Hitler rozmawia z Martinem Bormannem w Wilczym Szańcu, swej mazurskiej kwaterze głównej
Twarz Hitlera wyraźnie wskazywała, że przywódca Trzeciej Rzeszy myślami nadal jest zupełnie gdzie indziej. Przed chwilą wydawało mi się, że odpaliłem iskierkę wspomnień, a teraz widzę, że płonie już nie iskierka, ale cały knot! I bardzo dobrze. Może ten człowiek kolejnym razem pomyśli przez dłuższą chwilę, zanim podejmie decyzję, która będzie kosztowała tysiące ludzi utratę życia…
– Przepraszam… Czy mogę się do panów dosiąść? – słyszę zza pleców niezbyt znany głos.
– O, właśnie wspominałem doktorowi o tobie… Panowie, poznajcie się, proszę. Eduard Bloch, poczciwy Żyd, wobec którego mam ogromny dług wdzięczności do spłacenia.
– Dzień dobry – kolejny raz kłaniam się w stronę nieznanej mi postaci.
– A to jest Martin Bormann, moja prawa ręka – tłumaczy Hitler.
Wymieniamy się uściskami dłoni, choć obaj wiemy, że