Spowiedź Hitlera 3. Szczera rozmowa o zaginionych skarbach. Christopher Macht
było ich zgładzić. A to jest różnica. I to duża!
– Mówi pan tak pokrętnie, że już nic z tego nie rozumiem. W końcu fałszerze zostali zgładzeni czy nie?
– Nie zostali. Rozkaz wydany tuż przed końcem wojny był taki, by wyeliminować ich wszystkich, by nie został po nich ślad. Ale nic z tego nie wyszło, bo jakiś zdrajca z komendantury Sachsenhausen spaprał robotę i sprawił, że fałszerze wymieszali się z innymi więźniami obozu i przeżyli.
– Co stało się z pomysłodawcą całej akcji, Krügerem?
– Krüger wpadł w ręce Anglików. Ci zaś potrzymali go trochę w jakiejś izolatce, by w samotności wszystko sobie przemyślał, po czym podrzucili to kukułcze jajo Francuzom. Co się działo z nim dalej, nie mam pojęcia.
– Wszystkie sfałszowane pieniądze ukryliście w jeziorze?
– Matko Święta, zaraz oszaleję! Przecież już doktorowi odpowiadałem na to pytanie. Powtórzę jeszcze raz. I teraz proszę to sobie zakodować, bo w przeciwnym razie… Sam nie wiem, co wtedy panu zrobię!
– Spokojnie, panie kanclerzu…
– Proszę mnie nie uspokajać! Byłem zbyt łaskawy dla wielu zdrajców i sam pan widzi, jak to się skończyło! Przegrałem wojnę przez ten durny spokój! A wracając do pańskiego pytania, odpowiadam: – Nie! Część funtów trafiła do rąk naszych szpiegów, którym płaciliśmy fałszywkami. Jeśli pomyśleć na chłodno, to jestem przekonany, że do dzisiaj część tych podróbek znajduje się w obrocie. Były bardzo dobrze zrobione.
– A co z tymi poszukiwaniami prowadzonymi przez niemiecki tygodnik?
– Podobno po tym, jak ogłoszono, że tygodnik rozpoczął poszukiwania skarbów Rzeszy w jeziorze Toplitz, do redakcji zaczęło napływać bardzo dużo gróźb. Większość z nich sprowadzała się do jednego. Tygodnik miał nakazać swoim nurkom przerwanie poszukiwań. I tak się też stało.
– Jak pan myśli, kto pisał te groźby?
– Ja nie muszę przypuszczać! Wiadomo kto. W skrzyniach ukrytych w tym jeziorze znalazły się nie tylko precjoza, ale i mnóstwo dokumentów zawierających chociażby listę agentów Reichssicherheitshauptamt (RSHA), czyli Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Nie sądzi pan chyba, by znaleźli się tacy, którym zależałoby na ujawnieniu listy agentów RSHA? Chciałby pan, by opinia publiczna dowiedziała się o sekrecie skrywanym od lat w rodzinie, czyli o tym, że na przykład pański ojciec albo dziadek byli w SS lub donosili?
Odruchowo kiwam głową. W końcu jest to pytanie retoryczne. W reakcji na moje zachowanie Hitler ciągnie swój wywód.
– No właśnie. Dlatego pojawiało się tak wiele pogróżek. Zatopiliśmy tam też sporo papierów dotyczących kierownictwa Rzeszy. Publikacja tych dokumentów również nie byłaby na rękę wielu osobom. Stąd ten zmasowany atak na redakcję „Sterna”.
Bez odpowiedniej wiedzy o tym, gdzie dokładnie został ukryty skarb, można się co najwyżej pluskać w jeziorze Toplitz. Co prawda, ten zbiornik nie jest duży, ma raptem prawie 2 km długości i 400 m szerokości…
– Ludzie nadal szukają skarbów w jeziorze Toplitz?
– Zapewne… Właśnie dlatego lokalne władze podobno chcą zakazać nurkowania w tym miejscu. Wszystko przez to, że jacyś śmiałkowie mieli się utopić. Mnie te chęci odnalezienia naszych skarbów nie dziwią. W końcu pod wodą kryje się jeszcze wiele kosztowności.
– Może pan podać kolejny przykład?
– A właściwie to po co? Jeden nie wystarczy?!
– Rozbudził pan apetyt na wspomnienia o zaginionych skarbach. Zresztą kto, jeśli nie Führer, jest w stanie zdradzić kulisy historii i wiedzę, do której dostęp miało bardzo wąskie grono?
– To prawda. O tych wszystkich tajnych operacjach wiedziało wyjątkowo mało osób. Wszystko po to, by ograniczyć szansę zdrady do minimum.
Tutaj Adolf Hitler stawia kropkę:
– Wystarczy tego na dzisiaj, panie Bloch. Kolejnym razem spotkamy się w nieco innych okolicznościach.
I rzeczywiście, Hitler dotrzymał słowa, o czym będzie za chwilę. Tymczasem schowałem zapiski z dzisiejszego spotkania do mojej skórzanej teczki i spokojnie opuścilem kryjówkę Hitlera, do której wróciłem dopiero za jakiś czas.
Minęło trochę czasu. O poranku Führer pojawił się na horyzoncie. Z daleka widać, jak bardzo się posunął. Co prawda, ostatnio widzieliśmy się kilka miesięcy temu i już wówczas wydawało mi się, że starzej wyglądać nie może. Ale teraz jest naprawdę źle. Hitler już w czasie wojny, zwłaszcza po zamachu bombowym w Wilczym Szańcu 20 lipca 1944 roku, nie potrafił opanować drżenia lewej ręki, którą chował za sobą lub układał na tułowiu na wzór Napoleona Bonapartego. Teraz ta ręka trzęsła się do tego stopnia, że nie było mowy o jakimkolwiek ukryciu tego faktu. Sławny wąsik, a właściwie jego resztki, mocno posiwiał. Podobnie kosmyki włosów. Jak widać, czas nikogo nie oszczędza. Możesz mieć wielką władzę i miliony ludzkich istnień na sumieniu, a i tak nie uchroni cię to przed ostatecznym wyrokiem natury. Nie rozkażesz swoim esesmanom, by zabili czas, który cię postarza. Nie umkniesz przed nim, podobnie jak żadna istota ludzka nie ucieknie przed śmiercią. Każdy z nas zginie. Jeden z rąk takiej bestii jak Hitler, inny umrze śmiercią naturalną, a jeszcze inny zagapi się i wpadnie pod rozpędzony pociąg…
– Halo! Halo! – wyrywa mnie z zamyślenia chrapliwy głos Hitlera.
– Panie doktorze. A co to pan się tak zamyślił?
– Co? Ja? A sam nie wiem… – zmieszany staram się szybko zmienić temat. Były kanclerz Trzeciej Rzeszy jest bacznym obserwatorem. Błyskawicznie łączy moje wcześniejsze spojrzenia z zamyśleniem…
– No co, nieco się postarzałem i chyba to doktorka dotknęło?
– Nie, nie! Wypraszam sobie takie myślenie.
– Doktorze, czy mi się tylko przyśniło, że mieliśmy rozmawiać szczerze? Doskonale potrafię odczytywać, co myślą inni ludzie. Proszę nie blefować, bo zaraz wezwę straż!
Widziałem, jak mocno zniszczona twarz Hitlera z bladej zamieniała się w różową. Dodatkowo na obu policzkach pojawiły się solidne rumieńce. Z przeszłości doskonale pamiętam, co to znaczy. Trzeba ważyć słowa, bo Führer był bliski wpadnięcia w furię. Wyciągnąłem z tego odpowiedni wniosek:
– Przyznaję, nieco zaskoczyło mnie, że się pan postarzał. Widzieliśmy się w końcu dość niedawno… – ze wstydem spuszczam wzrok niczym dziecko przyłapane na kłamstwie.
– No i? – zadowolony Hitler ciągnie mnie za język, licząc, że dalej będę się przed nim kajał.
– No i… – biorę oddech, by nie palnąć jakiejś bzdury, po czym raz jeszcze ostentacyjnie wypuszczam powietrze, chcąc nieco zyskać na czasie. – No i rzeczywiście nieco przeraziłem się pańskim wyglądem.
– Owszem. Bywało lepiej, ale doskonale wiem, o co panu chodzi. – Führer drapie się po potylicy. – Doktor zapewne zauważył, że wyglądam gorzej niż pan, choć przecież jestem znacznie młodszy.
Przytaknąłem, nie chcąc po raz kolejny kłamać. Hitler zaś nabrał wiatru w żagle, a w jego oczach dostrzegłem dziką