Tragedia na Przełęczy Diatłowa. Alice Lugen
Związek Radziecki nie słynął ani z porządku, ani z rzetelnych publikacji. Nikogo zatem nie zaskoczyły sprzeczności w źródłach i chaos w archiwach. Jednak skala zjawiska przekroczyła wszelkie wyobrażenia. Na niewysokiej uralskiej górze wyrosły istne Himalaje bałaganu. Ci, którzy pragnęli rozpracować tragedię na Przełęczy Diatłowa, myśleli podobnie: trzeba przeczytać akta, kilka książek, popytać świadków. Miesiąc pracy i sprawa zamknięta. Po kilku latach zmieniali zdanie. „Wstydzę się tamtej naiwności”. „Śmiać mi się chce, kiedy to sobie przypominam. Byłem żywym dowodem na efekt Dunninga-Krugera”. „Napisz swoim czytelnikom, że jeśli ktokolwiek ręczy głową za własną hipotezę, wynika z tego tylko jedno: nie ceni swojej głowy”. Niektórzy dziennikarze śledczy porzucali pracę i wściekali się na samą myśl o przełęczy. Bez owijania w bawełnę mówili: „Jeden wielki pierdolnik! W każdym źródle jest co innego! Za nic na świecie, za żadne pieniądze nie będę w tym grzebać!”.
Rozdział 2 Maszyna do produkcji turystów
Igor Diatłow i jego towarzysze, którzy zimą 1959 roku planowali zdobyć szczyt Otorten, nie byli wizjonerami, marzycielami ani kreatorami nowych trendów. Stanowili trybiki w wielkiej machinie napędzanej budżetem partii komunistycznej, produkującej taśmowo podróżników i zagospodarowującej wolny czas młodych ludzi.
Turystyka cieszyła się w ZSRR niezwykłą popularnością. Wkrótce po zakończeniu II wojny światowej[3] otwarto biura podróży na Krymie i na Północnym Kaukazie. Organizowano wyprawy mające uczcić pamięć bohaterów wojennych, odtwarzające przebyte przez nich szlaki bojowe. Szerokim echem w prasie odbiła się ekspedycja z 1945 roku na trasie Leningrad–Moskwa. Jej uczestnicy w hołdzie dla Armii Czerwonej pokonali ponad siedemset czterdzieści kilometrów na rowerach5. Trzy lata później Komitet Centralny KPZR wydał dekret poświęcony turystyce, w którym zalecał jej promocję oraz stworzenie obywatelom dogodnych warunków do jej uprawiania. Rada Ministrów ZSRR opracowała uchwały dotyczące zasad ruchu turystycznego. Turystykę uznano za dyscyplinę sportową i wkrótce uregulowano kryteria przyznawania medali i specjalnych odznaczeń osobom wybitnie dla niej zasłużonym.
Władze postanowiły dołożyć wszelkich starań, aby zainteresować tą aktywnością młodych ludzi. W latach pięćdziesiątych XX wieku radzieccy studenci mieli ograniczone możliwości rozrywki. Telewizory znajdowały się tylko w nielicznych, najbogatszych domach. Kina i teatry wymagały opłat za bilety, co nie zawsze udawało się pogodzić z bieżącymi wydatkami i skromnym uczelnianym stypendium. Partia komunistyczna obawiała się, że młodzież, pozostawiona sama sobie, zacznie spędzać wolny czas jak jej rówieśnicy w krajach zachodnich. Ta wizja wywoływała powszechne zgorszenie, gdyż życie studentów po drugiej stronie żelaznej kurtyny radziecka propaganda malowała w najczarniejszych barwach. Zwracano między innymi uwagę na zgubne skutki nadużywania alkoholu, narkotyków, na degenerację moralną i nagminne przerywanie nauki przez dziewczęta z powodu nieplanowanej ciąży. Zainteresowanie młodych Rosjan turystyką uznano za remedium idealne.
Dlatego na uczelniach tworzono kluby sportowe, w ramach których powstawały sekcje turystyczne. W największych miastach powołano komisje tras turystycznych, akceptujące plany wypraw i służące wszelką pomocą w ich organizacji. W 1957 roku uregulowano prawnie działanie powyższych instytucji poprzez uchwałę o zasadach organizacji, obowiązkach organizatorów, kierowników i uczestników wypraw turystycznych oraz uchwałę o pracy komisji tras turystycznych6. Żadna wyprawa nie mogła dojść do skutku, jeśli nie wyraziły na nią zgody powołane organy administracyjne. Teoretycznie wszystko wyglądało idealnie, niestety praktyka pozostawiała wiele do życzenia. Największym zagrożeniem dla turystów stały się, paradoksalnie, struktury powołane do zapewnienia im bezpieczeństwa.
W latach 1949–1954 na rozwój i promocję turystyki władze Związku Radzieckiego wydały prawie sześćdziesiąt milionów rubli7. W kolejnych latach kontynuowano projekt, hojnie dofinansowując wyprawy organizowane przez studentów wyższych uczelni. Poszczególne kluby sportowe dysponowały wyposażeniem, użyczanym nieodpłatnie, w skład którego wchodziły: namioty, plecaki, narty, kurtki i buty. Dotacje otrzymywała każda wyprawa, a studiujący turyści znajdujący się w szczególnie trudnej sytuacji finansowej mogli poprosić o pokrycie wszystkich kosztów, w tym przejazdu i wyżywienia. Studenckie podróże po kraju były zatem bardzo tanie, bywało, że darmowe.
Od akademickich turystów oczekiwano kondycji fizycznej – i anielskiej cierpliwości, niezbędnej do stawienia czoła skomplikowanym procedurom formalnym i potężnej biurokracji. Stosowne uchwały i dekrety regulowały niemal każdy aspekt wyprawy. Spełnienie wynikających z nich wymogów formalnych spoczywało na barkach kierownika ekspedycji. To on odpowiadał za uzyskanie zezwolenia. To on składał stosowny wniosek opisujący cel wyprawy, jej szczegółowy przebieg, a także wyposażenie. Przygotowywał do zatwierdzenia wykaz uczestników, poszerzony o opis ich dotychczasowych doświadczeń, i komplet dokumentów zdrowotnych potwierdzony przez komisję medyczną. Władza wysoko ceniła wyprawy, które poza walorami turystycznymi służyły celom edukacyjnym lub patriotycznym, na przykład poznawaniu folkloru, tradycji, historii kraju czy wypełnianiu zaleceń Komsomołu. Stosowne informacje na ten temat należało oczywiście dołączyć do wniosku, najlepiej ze wskazaniem źródeł naukowych. Po zakończeniu ekspedycji niezbędne było przygotowanie sprawozdania, nierzadko liczącego kilkadziesiąt stron.
Czy zdarzało się, że młodzi ludzie machali ręką na sterty papierów i po prostu jechali na wycieczkę? Nigdy. Bez formalnej zgody władz wyprawa nie otrzymałaby dofinansowania ani wyposażenia. Bez niej w każdym mieście studentom groziło zatrzymanie przez milicję i zapytanie, co tu robią i po co przyjechali. W takim wypadku trzeba było okazać stosowny dokument z pieczątką, niepozostawiający wątpliwości, że na podróż wyraził zgodę odpowiedni organ. Nawiasem mówiąc, wielu studentów marzyło o medalach i odznaczeniach, których otrzymanie nie było możliwe bez udokumentowania doświadczenia urzędowym potwierdzeniem udziału we wcześniejszych ekspedycjach.
Poziom trudności wypraw turystycznych mierzono w trzystopniowej skali. Najłatwiejsze odbywały się w powszechnie dostępne miejsca i nie wymagały od uczestników wybitnej kondycji ani praktyki. Do drugiej kategorii kwalifikowały się ekspedycje w rejony odludne i trudno dostępne, przewidujące długie uciążliwe marsze, lub te organizowane zimą. Najwyższa, trzecia, zarezerwowana została dla wypraw wymagających od uczestników ponadprzeciętnej wydolności i doświadczenia. Ich celem były tereny dotychczas niezbadane i potencjalnie niebezpieczne.
Wyprawę na Otorten zaliczono do tej ostatniej kategorii.
Aby uzyskać od partii wyższe dofinansowania dla akademickich klubów sportowych, uczelnie musiały wykazywać się sukcesami. Dlatego starano się organizować jak najwięcej wypraw i skrupulatnie dokumentowano ich osiągnięcia. Najwyżej ceniono ekspedycje ekstremalne. Namawiano studentów do podejmowania ryzyka i nagradzano ich za brawurę. Najbardziej doświadczonym, po odbyciu dziesięciu trudnych wypraw, nadawano prestiżowy tytuł Mistrza Sportu ZSRR w Turystyce. Poszczególne miasta i uczelnie podjęły niezdrową rywalizację, której istota sprowadzała się do statystyk. Która politechnika zorganizuje więcej supertrudnych wejść? Która sekcja turystyczna zdobędzie więcej szczytów w sezonie zimowym? Ilu turystycznych mistrzów sportu mieszka w danym okręgu i kto pierwszy zdobył prestiżowy tytuł?
Warto pamiętać, że ówczesna technika nie zawsze umożliwiała kontakt ze śmiałkami i wezwanie pomocy w razie wypadku. W 1959 roku w ZSRR typowy radionadajnik ważył od sześciu do ośmiu kilogramów8. Lżejszych nie sprzedawano. Urządzenia działające na znaczną odległość były tak wielkie i ciężkie, że po prostu nie nadawały się do noszenia w plecakach.
Wyprawę grupy Diatłowa nadzorowały dwie instytucje: Komisja Tras Turystycznych (KTT) przy Swierdłowskim Instytucie Kultury Fizycznej i Sportu