Siostra Słońca. Lucinda Riley

Siostra Słońca - Lucinda Riley


Скачать книгу
Myślałam, że pijasz tylko ziołowe herbaty?

      – Miałem stresujący dzień, czasem facetowi przyda się odrobina kofeiny.

      – Zaraz poszukam – powiedziałam, idąc do kuchni. Odkryłam kilka puszek coli w lodówce, na drzwiach.

      – Proszę. – Podałam Mitchowi jedną. Nigdy nie pił ze szklanki; uważał, że to dobre dla dziewczyn. – No to… – zaczęłam, siadając na kanapie w pewnej odległości od niego, i sięgnęłam po swoją butelkę „wody”. – Jak ci leci?

      – To była ciężka trasa. Wyliczyłem, że jutro wieczorem jest mój setny występ.

      – Rzeczywiście, to sporo. – Pociągnęłam mocno przez słomkę i napełniłam usta przyjemnym smakiem wódki. Przełknęłam i skinęłam głową. – Ale już finiszujesz.

      – No tak. Nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do siebie do Malibu i trochę zwolnię. A ty, Elektro? Jak ci leci?

      – Dobrze. Miałam sporo zajęć, jak ty, ale wszystko w porządku.

      – Dobrze to słyszeć. Jak mówiłem, wyglądasz fantastycznie.

      – Ty też świetnie wyglądasz.

      – O, dzięki, ale nie wierzę, w życiu. Od miesięcy nie spałem w swoim łóżku. To kosztuje. Po jutrzejszym występie chcę się na kilka miesięcy wycofać. Robię się za stary na to gówno. – Uśmiechnął się do mnie leniwie. Ten jego cholerny uśmiech zwalał z nóg miliony kobiet na świecie.

      – Nie bądź idiotą, Mitch. Starzy rockmeni nigdy się nie poddają, wiesz dobrze. Popatrz choćby na Stonesów.

      – No dobra. Dość tego. – Przewrócił lekko oczami. – Chodź, kochanie, uściskaj mnie lepiej.

      Nie musiał mnie długo namawiać. Padłam w jego wyciągnięte ramiona, czekając, kiedy uniesie mi brodę i pocałuje mnie. Ale tylko pogłaskał mnie po włosach.

      – W porównaniu ze mną, jesteś taka młodziutka…

      – Ej, wcale nie. W mojej pracy trzeba szybko dorastać. Czuję się stara, może starsza od ciebie. – Podniosłam na niego wzrok; moje usta rozchyliły się w gotowości, ale on popatrzył na mnie z dziwnym wyrazem w oczach.

      – To nie masz do mnie żalu?

      – Niby o co?

      – Bo… tak bardzo cię zawiodłem.

      – Tak, prawda, ale było, minęło. Miałeś swoje powody. Nie ma sprawy.

      – Jesteś taka wyrozumiała, Elektro, ale i tak czuję się jak ostatni palant. Nie powinienem tego ciągnąć, skoro wiedziałem, że nic z tego nie będzie.

      Czekałam na jakieś „ale”. Na próżno.

      – Cieszę się, że się pozbierałaś – dodał po chwili. – Nie chciałem cię zranić.

      – Mówiłam ci, wszystko w porządku.

      Ta rozmowa naprawdę nie szła w tym kierunku, jakiego się spodziewałam. Wyswobodziłam się więc z jego ramion, sięgnęłam po „wodę” i pociągnęłam kolejny łyk.

      – Wygląda też na to, że już nie pijesz.

      – Tak, rzuciłam to – potwierdziłam i przełknęłam wódkę. Czas było przerwać te bzdury. – Po co właściwie przyszedłeś?

      – Bo… mam ci coś do powiedzenia.

      – Ach, tak? Co?

      – Chciałem, żebyś dowiedziała się o tym, zanim zostanie ogłoszone oficjalnie. Czuję, że jestem ci to winien.

      Patrzyłam na niego w milczeniu, nie mając pomysłu, do czego zmierza, ale na pewno nie było to wyznanie wiecznej miłości.

      – Żenię się – oznajmił. – Z cudowną kobietą, którą poznałem w trasie. Śpiewa w chórku. Pochodzi z Południa, jak ja. Po prostu do siebie pasujemy.

      Słyszałam określenie „krew tężeje w żyłach”, ale do tamtej chwili nigdy czegoś takiego sama nie doświadczyłam.

      – Moje gratulacje – zdołałam wydukać, choć o mało się przy tym nie zadławiłam.

      – Dzięki. Teraz głupio mi, że przyszedłem tu, żeby powiedzieć ci to osobiście, bo najwyraźniej doskonale sobie radzisz.

      – Tak, o tak – potwierdziłam, mobilizując w sobie wszystkie siły, by się opanować, nie chwycić za ciężką figurkę z brązu i nie walnąć nią w tę jego przystojną bezczelną gębę.

      – No to chyba byłoby na tyle. Jutro wieczorem powiem o tym fanom. Ze sceny. Pociągnę Sharon naprzód i wyjawię nasze plany.

      Patrzyłam, jak kiwa głową w przekonaniu, że fajnie to sobie obmyślił. Nadal nic nie mówiłam, tylko mocno ssałam słomkę, ale w butelce już nic nie zostało.

      – Mogę załatwić ci bilety VIP-owskie na jutro, jeśli chcesz.

      – Przykro mi, ale jutro wieczorem jestem zajęta.

      Jakby nigdy nic wzruszyłam ramionami.

      Obserwowałam, jak wstaje.

      – No dobra, dam ci już spokój. Muszę się trochę przespać. Jutro wielki dzień.

      – Na to wygląda. – Skinęłam głową, nie ruszając się z miejsca.

      Spojrzał na mnie i chyba na widok wyrazu mojej twarzy coś go tknęło.

      – To nie w porządku, że wpadłem? Chciałem tylko…

      – Mitch?

      – Tak?

      – Czy byłbyś łaskaw wynieść się z mojego mieszkania, do cholery? Wynocha, i to już! – Podniosłam się z kanapy i stanęłam tuż przed z nim.

      – Jasne, idę. Naprawdę przykro mi, Elektro – powiedział, ruszając do drzwi. – Nie chciałem sprawić ci przykrości ani cię denerwować… naprawdę.

      – Ale ci się udało! Pełen sukces! – Pomaszerowałam przed nim do drzwi i otworzyłam mu je. – Żegnaj, Mitch. Miłego życia z nową żoną – syknęłam.

      Na swoje szczęście już się nie odezwał, bo gdyby to zrobił, mogłabym skończyć w więzieniu, odsiadując wyrok za morderstwo. Kiedy tylko przekroczył próg, trzasnęłam drzwiami tak mocno, że aż zagrzechotały szklanki w kuchennej szafce. Potem osunęłam się po ścianie i rozszlochałam ze złości i bólu.

      6

      Czy mogę pani coś zaproponować, panno D’Aplièse? – spytał steward.

      – Tak. Poproszę szklankę toniku z lodem.

      – Życzy pani sobie do tego cytrynę?

      – Nie, dziękuję.

      – A może coś do jedzenia?

      Rozejrzałam się za kartą dań przy moim fotelu.

      – Proszę się nie kłopotać. Mam jedną tutaj. – Podał mi menu.

      W głowie tak mi się kręciło, że trudno mi było skupić wzrok.

      – Poproszę smażony makaron z sałatą.

      – Świetnie. Jakieś wino do tego?

      – Nie, tylko tonik.

      Steward skinął głową i ulotnił się z kabiny pierwszej klasy. Otworzyłam schowek, w którym leżały zakupy ze sklepu w strefie bezcłowej i moja torebka. Upewniłam się, czy nikt nie patrzy, odkręciłam korek


Скачать книгу