Kaprys szejka. Maya Blake
i pozdrowiła zebranych. Okrzyki radości, które dotarły do jej uszu, uświadomiły jej, że stała się dla tych ludzi symbolem nadziei. Ona, sierota z najbiedniejszej dzielnicy, bezimienna kobieta bez przeszłości.
– Czas się pozbierać, dziewczyno – odezwał się Marwan i omal nie roześmiała się histerycznie. Wszyscy tak łatwo dawali jej rady, ale nikt nie zdawał sobie sprawy z głębi jej emocji. Nikt nie wiedział, że przez lata sekretnie obserwowała Zufara w pałacu, w telewizji i prasie, nikt nie miał pojęcia, jak bardzo go podziwiała.
We wczesnej młodości przez krótki czas była nawet w nim zakochana. Wyrosła z tego oczywiście, ale szacunek i podziw pozostały. Nigdy nie zgodziłaby się wyrządzić podobnej przysługi komuś innemu, ale on był dla niej kimś jedynym i wyjątkowym.
Stanowczo zbyt szybko przejażdżka dobiegła końca.
Przy donośnym dźwięku trąb rolls royce zatrzymał się przed Królewską Komnatą Ceremonialną, gdzie wkrótce złożą sobie przysięgę wierności. I choć starszy mężczyzna siedzący obok niej nie pochwalał tego rozwiązania, była mu wdzięczna za okazywaną pomoc i wsparcie, bez których z pewnością by sobie nie poradziła. Teraz oparła mu na ramieniu drżącą dłoń.
Nieznane jej dziewczęta chichotały i, tańcząc, rzucały jej pod nogi garście pachnących kwiatów, kiedy wolno sunęła po dwudziestu jeden stopniach wiodących do wejścia, a potem po złoto obrzeżonym, niebieskim, królewskim dywanie na środek sali przeznaczonej na najważniejsze ceremonie.
Na zewnątrz jeszcze kilka tuzinów trąb przyłączyło się do radosnego głoszenia nowiny o rozpoczynającym się ślubie, który zebrani mogli oglądać na wielkich ekranach w różnych punktach miasta.
W środku Niesha i Marwan szli w stronę wysokiego niezwykle przystojnego mężczyzny, stojącego przy ołtarzu. Doradca skrzywił się i dopiero wtedy zauważyła, że boleśnie wbija mu paznokcie w ramię. Chciała przeprosić, ale ze zdenerwowania zabrakło jej głosu.
Szepty wokół stawały się coraz głośniejsze, najwidoczniej ludzie dziwili się, dlaczego to doradca towarzyszy narzeczonej. Starała się tego nie zauważać, skupiona na Zufarze, który odwrócił się i obserwował, jak jego wybranka idzie nawą.
Pozornie jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Ale ona, po latach sekretnej obserwacji potrafiła wyczytać z niej dużo więcej niż przeciętny widz.
I tak teraz wciąż był wściekły z powodu wyrządzonego mu afrontu. Jednak starannie się kontrolował, na pierwszym miejscu stawiając obowiązek i odpowiedzialność.
Wspaniałość komnaty, szmer głosów i przenikliwy wzrok władcy straszliwie ją przytłaczały. Najchętniej odwróciłaby się i z krzykiem stąd uciekła, ale nie było dokąd. Byli już prawie przy ołtarzu, za chwilę zostanie sama.
Kiedy Marwan odszedł, u boku Nieshy stanęła Galila. Jej twarz była blada i ściągnięta. W przeciwieństwie do reszty obecnych ona wiedziała, dlaczego służąca zajmuje miejsce Amiry.
– Bukiet – powiedziała półgłosem.
Niesha posłuchała niechętnie, tęskniąc choćby za tą słabą podporą, która została jej odebrana. Zaraz jednak rękę podał jej Zufar. Ostanie kroki do ołtarza mieli przejść razem.
Spojrzała na długie, smukłe palce kandydata na swojego tymczasowego męża i oparła swoją prawą dłoń na jego lewej. Nie był pewna czy powinna czuć lęk, czy wdzięczność za jego zdecydowany uścisk i zmuszenie do ostatecznego kroku.
Duchowny zaintonował długą litanię słów, które zobowiązywały ich do posłuszeństwa, wierności, wiary i przyjaźni. A także miłości.
Skręcała się wewnętrznie, bo o tym ostatnim nie miała najbledszego pojęcia. Okazjonalnie ktoś, najczęściej obcy, bywał dla niej dobry. Czasem marzyła o wielkim uczuciu, ale nigdy by nie pomyślała, że będzie je przysięgać w podobnych okolicznościach.
Na Zufarze natomiast słowa przysięgi zdawały się nie robić żadnego wrażenia. Jego twarz przypominała maskę. Kiedy przyszła jego kolej, powtórzył słowa przysięgi bez pośpiechu, pewnym głosem, nie okazując nawet cienia zdenerwowania.
Duchowny odwrócił się do Nieshy, wprawiając ją w dygot.
– Powtórz przysięgę – nakazał jej szeptem. – Teraz.
Z najwyższym trudem udało jej się zmusić do współpracy wyschnięte gardło.
– Ja, Niesha Zalwani, biorę sobie ciebie, Zufarze al Kalia, za męża…
Ujawnienie tożsamości narzeczonej wywołało wśród zebranych falę zdumienia, ale król pozostał niewzruszony.
– Kontynuuj – polecił duchownemu.
Ten nawet się nie zawahał, tylko znów zaczął recytować archaiczne słowa.
Pół godziny później Niesha była już oficjalnie żoną króla Kalii.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.