Pudło. Nina Olszewska

Pudło - Nina Olszewska


Скачать книгу
wybierają, ćpają.

      Szukamy powodów tej ucieczki. Sugeruję wyrzuty sumienia, jednak Edward uświadamia mi naiwność takiej koncepcji. Zaznacza, że spotyka niewielu ludzi ze swojego artykułu, dla których przestępstwo mogłoby być największym ciężarem, więc nie ma pełnego obrazu.

      – Jakieś kradzieże, wyłudzenia, handel narkotykami – przychodzą tu na luzie, weseli, rozbrykani. Kolegów tu szybko poznają, moment i się dogadują, bo w temacie ćpania zawsze dojdą do porozumienia. A wystarczyłoby, żeby się kordon ustawił po jednej i drugiej z pałami, a oni mieliby przez to przebiec, to by zmiękli, zmiękliby całkowicie. Nie daliby rady, prosiliby – nie bijcie!

      Edwardowi pomaga praca. Pracuje od dwunastu lat. Najpierw w więziennej bibliotece, od dwóch lat w kuchni. Pierwsza praca była nieodpłatna, obecnie dostaje niewielką wypłatę. Nie tylko odciążył bliskich, ale może nawet pomóc: co miesiąc przesyła 100 zł, raz jednej, raz drugiej córce.

      Powody odbywania kary uniemożliwiają Edwardowi pracę poza więzieniem. Po dziewiętnastu latach odsiadki zmieniła mu się grupa – z zamkniętej na półotwartą. Oznacza to, że może chodzić we własnych ubraniach, ale przez chwilę było to też jednoznaczne z pozwoleniem na krótkie, kontrolowane wyjścia za bramę.

      – Na wyjściach zewnętrznych byłem z wychowawcą jakieś czternaście razy, ale były te incydenty w Warszawie: dwóch, co miało niepowrót, czyli oddalili się z miejsca pracy – wtedy została wstrzymana praca wolnościowa dla artykułu 148. Potem ten, co tak postąpił w Warszawie… ten, co swoją partnerkę i dziecko… Od tej pory zostały wstrzymane wyjścia tym, którzy nie mają jeszcze grup otwartych przepustkowych. Trzeba przebywać w obrębie murów. To też jest niedobre. Widzi pani, ja tutaj po dwudziestu latach czuję się jak ryba w wodzie, nie oszukujmy się. A po tamtej stronie? Nic nie wiem. Do głupiego urzędu pójdę, nie będę umiał nic załatwić. Powinno tak być, żeby się dało wdrożyć w życie wolnościowe. Odbyć wyrok i wyjść, jak ktoś nie ma zaplecza, nie ma rodziny? Ciężko mu przecież będzie.

      Zostało mu 70 miesięcy – mówi precyzyjnie. Ma dokąd iść. Jest rodzina, dwie córki. Studia pokończyły, jedna dwóch wnuków mu urodziła. Nie odwiedzają ojca w więzieniu. Młodsza była raz, ale bardzo źle to zniosła. Te druty, mury, funkcjonariusze, to robi wrażenie. Druga próbowała, dowód zdała, ale się wycofała.

      – Udane córki, na ludzi wyszły. Chociaż ja im przecież życie zmarnowałem – mówi.

      Długi czas zajmował się origami. Z dumą wskazuje półki na ścianach pokoju spotkań, w którym rozmawiamy. Nad naszymi głowami precyzyjnie poskładane z papieru smoki, niektóre jak żywcem wyjęte z obchodów chińskiego Nowego Roku, inne podobne bardziej do dinozaurów. Mienią się wzorami i kolorami, bo zrobił je z opakowań po kawie i ciastkach.

      Czytał też książki, ale już mu się znudziło. Teraz film czasem obejrzy. Zajęcia są tu różne, ale ostatnio na niczym nie był. Do psychologa czasem zajrzy, ale raczej na pogawędkę niż pracę nad problemami – nie jest nauczony, żeby rozmawiać. Znużony się czuje, zmęczony tym siedzeniem.

      *

      Najpiękniejsze są stare kryminały. Te przestrzenie, detale. Gwiaździsty układ korytarzy we Wrocławiu, ostre łuki w Raciborzu, Wołów, Kalisz piękny, chociaż nieczynny. Ulubiony? – Może Toruń? – zastanawia się Piotr Kochański, który od 1977 roku fotografuje polskie więzienia dla „Forum Służby Więziennej”. W dawnej redakcji tej gazety zdjęcie spektakularnej, ażurowej, okrągłej klatki schodowej z Torunia zajmowało całą ścianę, niemal dwa na dwa metry.

      – Mam całą serię z Torunia. Jak zobaczyłem to pierwszy raz, to nie mogłem stamtąd wyjść. Ciągle planuję pojechać tam ze statywem, przygotowany, żeby z ręki nie robić.

      Kiedy pytam go, jak opisałby więzienie komuś, kto go nigdy nie widział, mówi: – Pokażę ci Wronki.

      Oglądamy zabytkowy zegar na korytarzu, równie stary, ale pieczołowicie odnowiony dzwon, wronę ułożoną z kostki brukowej na dziedzińcu. Okalają ją przedwojenne zabudowania, typowe niemieckie budownictwo.

      Jego zdjęcia więziennej architektury wiszą potem w dobrych miejscach, zdobią gabinety, czasem ukazują się jako albumy na kolejne jubileusze jednostek. Był już i kalendarz z najpiękniejszymi więzieniami – jak mówi fotograf – na świetnym papierze wydrukowany, zdjęcia można było wyciąć i spokojnie powiesić samodzielnie, jak ktoś jest wielbicielem więzień. Był i przewodnik po polskich więzieniach: jego zdjęcia, krótkie opisy, co za jednostka, czy zakład karny, czy areszt, ile osób może pomieścić. Na pniu się rozeszły, dlaczego dodruku nie było – nie wie.

      Nowe zakłady karne też bywają atrakcyjne: w Suwałkach futurystyczny szklany korytarz, którym strażnik chodzi i spogląda na spacerniaki. Zwyżki w kształcie spodków w Opolu Lubelskim, też do kontroli terenu. Na ekranie jak w kalejdoskopie zmieniają się kolejne korytarze, przejścia, schody, elewacje usiane zakratowanymi oknami lub przesłonięte blindami, umajone drutem kolczastym mury. Między nimi zdjęcia cel i tu bez względu na wiek placówki wszystko wygląda podobnie. Wszędzie, gdzie się da, poupychane rzeczy osadzonych, na każdej dostępnej powierzchni suszy się pranie i pasiaste ręczniki z nadrukiem: ZK. Przepisy mówią o trzech metrach kwadratowych na osadzonego, nie w każdej jednostce takie przestrzenie są realne. – Bieda straszna w tych celach – mówię. Staram się namówić Piotra na podzielenie się przemyśleniami na temat ludzi tak żyjących. Siermięga – zgadza się ze mną w ocenie warunków w więzieniu, ale na temat osadzonych mówi niewiele. – Ja tych ludzi nie znam. Zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie dziewięćdziesiąt dziewięć procent z nich ma coś na sumieniu. Co? Nie wiem, nie pytam. Współczucie budzą rodziny, te dzieci. Widzenia robią wrażenie. A jak patrzę na te mordy? Nie myślę: dobrze ci tak. Ale nie mam też szczególnego współczucia.

      Współczuje czasem funkcjonariuszom, gdy patrzy na ich warunki pracy. Na oddziałowe na warszawskim Grochowie stłoczone w pomieszczeniu przypominającym kiosk. – Tam nie ma gdzie czajnika postawić, a one muszą papiery wypełniać – mówi.

      Żal mu dzieci, które rodzą się i spędzają pierwsze chwile życia za kratami. Krzywaniec, Grudziądz. Pokazuje zdjęcie: cztery kobiety z wózkami, za nimi funkcjonariusz. Plac zabaw, piękna zieleń, za drzewami widać siatkę. Dziewczynka w różowym kapeluszu, chłopiec nad miską kaszki, kobieta w dresie huśta dziecko, inna poprawia czapeczkę jakiemuś maluchowi.

      – To nie musi być nawet jej dziecko, one się tymi maluchami wspólnie zajmują – tłumaczy. Dodaje, że najtrudniej jest, kiedy fotografuje matki w Krzywańcu, a po kilku latach w Grudziądzu widzi znajome twarze.

      Szkoda mu osadzonych, które czekają na jego zdjęcia. Zwykle wzbraniają się, kiedy widzą fotografa na oddziale, ale szybko się oswajają, proszą o grupowe, o zdjęcia z tą i z tamtą koleżanką. Tylko jak im je przekazać? Dostępu do poczty elektronicznej nie mają, możliwości dostarczenia wydruków nie ma fotograf, może wysłać pliki do wychowawcy, ale co on wtedy z nimi zrobi? Do rodzin nie chcą wysyłać zdjęć, wolałyby grypsy przekazywać, ale Piotr za bardzo lubi swoją pracę na takie układy.

      Kolejne zdjęcia: duże męskie ręce skręcają kwiaty z bibuły. Dziergają ośmiorniczki z włóczki. Zbijają karmniki dla ptaków. Trzymają pędzle, książki, instrumenty muzyczne.

      – Cuda robią te ręce, w których wcześniej był nóż czy siekiera. To są czasami niesamowicie zdolni ludzie. Kobiety robią aniołki przed świętami, robiłem z tego materiał. Pazury zrobione, w pazurach ten aniołek, a podwinięty rękaw ujawnia napis na przedramieniu „Zajebać wszystkich”. Takiego zdjęcia nikt mi nie puści, ale jak mam przejść obok, jak coś takiego widzę? Dla siebie robię.

      Od 1977 roku Piotr towarzyszy z aparatem dziennikarkom i dziennikarzom „Forum…” – niegdyś „…Penitencjarnego”, obecnie „…Służby


Скачать книгу