Historia wewnętrzna. Giulia Enders
zwieracz wewnętrzny pośle po prostu kolejny „balon próbny”. Jeśli zdążyliśmy już wrócić do domu – hulaj dusza!
Nasz wewnętrzny zwieracz to solidny gość i poważnie traktuje swoją pracę. Hołduje zasadzie: niech wychodzi, co ma wyjść. I tyle, nie należy się nad tym dłużej zastanawiać. Zwieracz zewnętrzny zaś wciąż musi mierzyć się ze skomplikowanym światem: teoretycznie można by przecież skorzystać z cudzej ubikacji, ale może lepiej nie? Przecież chyba znamy się już na tyle dobrze, że bąk nie będzie jakąś straszną gafą – ale czy koniecznie właśnie ja muszę przełamywać takie tabu? Jeśli teraz nie pójdę do toalety, kolejna okazja nadarzy się dopiero wieczorem, a to może oznaczać nieprzyjemności w ciągu dnia!
Powyższe „dywagacje zwieraczy” na pierwszy rzut oka nie zasługują na Nobla, ale w gruncie rzeczy to podstawowe kwestie, które definiują nasze człowieczeństwo: z jednej strony, na ile ważny jest dla nas wewnętrzny świat fizjologiczny, a z drugiej strony – na jakie kompromisy jesteśmy gotowi pójść, by dobrze wypaść w oczach innych. Jeden będzie dokładał wszelkich starań, by powstrzymać paskudnie dręczące wiatry, a potem w domowym zaciszu męczył się z bólem brzucha. Drugi przy rodzinnym obiedzie poprosi babcię, by lekko pociągnęła go za paluszek, i na ten „sygnał” rozpocznie donośną kanonadę gwoli rozbawienia krewnych. Wydaje się, że na dłuższą metę najlepiej byłoby zająć pośrednie stanowisko.
Jeśli przez dłuższy czas wielokrotnie odmawiamy sobie prawa do skorzystania z toalety, choć bardzo tego potrzebujemy, nasz zwieracz wewnętrzny zostaje sterroryzowany, poddany reżimowi surowej „reedukacji”. Otaczająca go muskulatura i on sam są tak często upominane i karcone przez zwieracz zewnętrzny, że całkiem tracą ducha. A gdy komunikacja pomiędzy obydwoma zwieraczami zamiera, nierzadko pojawiają się zaparcia.
Podobna sytuacja może wystąpić u kobiet po urodzeniu dziecka, nawet jeśli świadomie nie powstrzymywały się od korzystania z toalety. A wszystko dlatego, że podczas porodu pękają niekiedy delikatne włókna nerwowe odpowiedzialne za komunikację pomiędzy obydwoma zwieraczami. Dobra wiadomość jest taka, że również nerwy mogą się z czasem zrosnąć.
Bez względu na to, czy uszkodzenia powstały w wyniku porodu czy w inny sposób, pomocna może okazać się terapia typu biologicznego sprzężenia zwrotnego (biofeedback). Pozwala ona pozostającym w separacji zwieraczom ponownie nawiązać przyjazne stosunki. Przy użyciu specjalistycznego sprzętu dokonuje się pomiarów efektywności współpracy jednego zwieracza z drugim. Kiedy komunikacja przebiega bez zakłóceń, pacjent otrzymuje nagrodę w postaci sygnału dźwiękowego lub włączenia się zielonej lampki. Całość przypomina trochę telewizyjny quiz: kiedy udzielasz dobrej odpowiedzi, zapalają się światełka i rozlega miły dla ucha dźwięk. Tyle że zabawa odbywa się w gabinecie lekarskim, z elektrodą w pupie. Gra jest warta świeczki, bo gdy pomiędzy zwieraczami znów zapanuje zgoda, od razu znacznie zmniejszy się stres związany z wizytami w ubikacji.
Dwa zwieracze odbytu, komórki receptorowe, ingerencja mózgu i quiz z wykorzystaniem elektrod – mój współlokator z całą pewnością nie oczekiwał takich rewelacji w odpowiedzi na swoje pytanie. Grupka dobrze wychowanych studentek zarządzania, która w tym czasie zjawiła się w naszej kuchni, także nie. Mimo to wieczór był bardzo wesoły, a ja zrozumiałam, że sprawy „jelit” i układu pokarmowego w gruncie rzeczy interesują mnóstwo ludzi. Przy okazji padło kilka nowych, ciekawych pytań. Czy to prawda, że wszyscy nieprawidłowo siedzimy na sedesie? Jak sprawić, by łatwiej nam się odbijało? Jakim cudem jesteśmy w stanie wytwarzać energię zarówno z befsztyków, jak i ze smażonych ziemniaków czy z jabłek, skoro samochód może jeździć tylko na jednym rodzaju paliwa? Po co nam ślepa kiszka i dlaczego kał ma zawsze taki sam kolor?
Od tego dnia współlokatorzy umieli już rozpoznawać po mojej minie, że wbiegłam do kuchni właśnie po to, żeby opowiedzieć im najświeższą jelitową anegdotkę – jak choćby o maleńkich toaletach kucanych albo o świecących odchodach.
CZY DOBRZE SIEDZĘ NA SEDESIE?
Od czasu do czasu warto zastanowić się nad własnymi przyzwyczajeniami. Czy rzeczywiście chodzę na przystanek najkrótszą i najładniejszą drogą? Czy pracowite zaczesywanie „pożyczki” na łysinkę pośrodku jest na pewno modne i potrzebne? Albo właśnie: czy prawidłowo siedzę na sedesie?
Na takie pytania nie ma jednej dobrej odpowiedzi – ale już samo ich zadawanie może przynieść ciekawe rezultaty. Do takiego samego wniosku musiał też dojść Dov Sikirov. Ten izraelski lekarz poprosił swego czasu 28 ochotników, by spróbowali oddawać stolec w trzech różnych pozycjach: siedząc na zwykłym sedesie jak na tronie, mozolnie zawisając nad wyjątkowo małą muszlą klozetową albo po prostu kucając, tak jak robimy to w plenerze. Mierzył przy tym czas, a na koniec rozdał uczestnikom kwestionariusze do wypełnienia. Rezultat był absolutnie jednoznaczny: wypróżnianie w pozycji kucznej trwało przeciętnie zaledwie około 50 sekund i było odczuwane przez badanych jako całkowite. Ta sama akcja przeprowadzana w pozycji siedzącej zajmowała średnio 130 sekund i nie dawała poczucia pełnego sukcesu. (Na marginesie: maleńkie toalety są po prostu przeurocze – nieważne, co się tam robi).
Czemu tak się dzieje? Ponieważ mechanizm odpowiedzialny za zamykanie jelit jest tak zaprojektowany, że nie otwiera się całkowicie w pozycji siedzącej. Wokół jelita, niczym pętla lassa, jest owinięty mięsień, który, gdy siedzimy lub stoimy, podciąga je, tak że powstaje załomek podobny do tego, jaki tworzy się czasem na wężu ogrodowym. Można wtedy zapytać siostrę, czemu z węża nie leci woda, a gdy ona zajrzy do wylotu rury, szybko puścić wąż, by po kilkunastu minutach dostać od mamy szlaban…
Ale wracajmy do jelit: oto kupa trafia najpierw na zakręt. I tak jak podczas jazdy na autostradzie – musi zwolnić. Dzięki temu, gdy siedzimy lub stoimy, zwieracze nie muszą się tak natężać, by utrzymać wszystko w środku. Kiedy mięsień się rozluźni, zakrzywienie znika. Trasa znów jest prosta jak strzelił i można spokojnie dodać gazu.
Wypróżnianie się w kucki jest dla nas naturalne od czasów prehistorycznych – nowoczesne sedesy pojawiły się dopiero pod koniec osiemnastego wieku wraz z wprowadzeniem ubikacji w budynkach. Argumenty w rodzaju: „Już człowiek jaskiniowy robił to w ten sposób” nie cieszą się zwykle wśród lekarzy najlepszą opinią. No bo kto powiedział, że w pozycji kucznej mięsień rozluźnia się znacznie lepiej, a droga, którą podążają odchody, rzeczywiście się prostuje? Aby to sprawdzić, japońscy naukowcy prześwietlali ochotników promieniami rentgenowskimi podczas załatwiania grubszej potrzeby, podawszy im wcześniej doustnie świecący środek cieniujący (kontrast). W rezultacie dowiedzieliśmy się dwóch rzeczy. Po pierwsze, rzeczywiście, gdy kucamy, przewód pokarmowy pięknie się prostuje i wszystko idzie jak po sznurku. Po drugie, są na świecie ludzie, którzy dla dobra nauki dadzą się nafaszerować świecącymi substancjami i prześwietlać rentgenem, gdy robią kupę. Muszę przyznać, że jedno i drugie daje do myślenia.
Hemoroidy czy choroby takie jak uchyłkowe zapalenie jelita grubego lub nawet zwykłe zaparcia występują niemal wyłącznie w krajach, w których podczas wypróżnienia zasiada się na – nomen omen – stolcu. Powodem tych dolegliwości, zwłaszcza gdy pojawiają się u młodych osób, nie jest bynajmniej zwiotczenie tkanek czy coś w tym rodzaju, tylko zbyt duży ucisk na jelita. Niektórzy ludzie całymi dniami napinają też mięśnie brzucha ze zdenerwowania, często w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy. To ścisk panujący w naszych wnętrznościach sprawia, że hemoroidy wypadają na zewnątrz. On też jest powodem tworzenia się uchyłków – uwypuklania się na zewnątrz tkanki tworzącej ściany jelita. Te maleńkie wybrzuszenia kształtem przypominają żarówki.
Oczywiście, nasz sposób korzystania z toalety nie jest jedyną przyczyną powstawania hemoroidów