Historia wewnętrzna. Giulia Enders
dwa w jednym.
POKRĘCONE JELITO CIENKIE
W naszym brzuchu swobodnie mieści się 3–6 metrów jelita cienkiego, zwiniętego w luźne pętle. Gdy wykonujemy skok z trampoliny, podskakuje ono razem z nami. Kiedy siedzimy w startującym samolocie, razem z nami wciska się w oparcie fotela. Gdy tańczymy, również jelito żwawo podryguje, a kiedy z powodu bólu brzucha wykrzywiamy usta w podkówkę, także ono napina mięśnie, wyginając je w podobny kształt.
Tylko nieliczni spośród nas kiedykolwiek widzieli własne jelito cienkie. Nawet lekarz podczas wziernikowania jelit zwykle ogląda tylko jelito grube. Jednak niemal każdy, kto za pomocą maleńkiej kamery przeznaczonej do połknięcia miał okazję odbyć podróż przez jelita, przeżył spore zaskoczenie. Nie jest to bowiem, jak można by się spodziewać, mroczna rura, lecz lśniący jak aksamit, wilgotny, różowy i delikatny twór. Mało kto wie, że z odchodami styka się wyłącznie ostatni metr jelita grubego: to, co znajduje się przed nim, jest zdumiewająco czyste (a na dodatek w dużym stopniu bezwonne). Jelito sumiennie wywiązuje się ze swojego zadania – zajmuje się wszystkim, co mu dostarczamy, rygorystycznie przestrzegając przy tym zasad bezpieczeństwa i higieny pracy.
Kosmki jelitowe, mikrokosmki i glikokaliks
Na pierwszy rzut oka jelito cienkie wydaje się w swojej budowie nieco bardziej chaotyczne niż inne narządy. Serce dzieli się na cztery komory, wątroba ma swoje zraziki, żyły mają zastawki, a mózg ma płaty – tymczasem jelito cienkie wrzucono po prostu do brzucha całe pokręcone. Jego prawdziwy charakter uwidocznia się dopiero pod mikroskopem. Dostrzegamy wówczas twór, o którym z pełnym przekonaniem można powiedzieć, że został skonstruowany z zegarmistrzowskim zamiłowaniem do detali.
Nasze jelito, chcąc nam zaoferować jak największą możliwą powierzchnię, usłużnie tworzy fałdy. Na początek przyjrzyjmy się fałdom widocznym gołym okiem – gdyby nie one, potrzebowalibyśmy jelita cienkiego o długości 18 metrów, by mieć dość miejsca do trawienia. Niech żyją fałdy! Ale perfekcjonista tej klasy co jelito cienkie bynajmniej na tym nie poprzestaje. Na jednym tylko milimetrze kwadratowym nabłonka jelita w masę pokarmową wnika aż trzydzieści sterczących kosmków. Są one tak maleńkie, że prawie nie da się ich dostrzec – ale właśnie tylko prawie. Nasze oczy rejestrują obszar graniczny pomiędzy widzialnym a niewidzialnym z tak wysoką rozdzielczością, że mimo wszystko rozpoznajemy ich przypominającą aksamit strukturę. Pod mikroskopem maleńkie kosmki wyglądają jak wielkie fale zbudowane z pojedynczych komórek (na marginesie: aksamit prezentuje się bardzo podobnie). Za pomocą bardziej precyzyjnego mikroskopu zobaczymy, że każda z tych komórek zaopatrzona jest w kolejne kosmkowate wyrostki. Można powiedzieć, kosmki na kosmkach. Ale to jeszcze nie koniec: owe mikrokosmki mają aksamitną „lamówkę”, zbudowaną z niezliczonych struktur cukrowych, przypominających w kształcie poroże jelenia. To tzw. glikokaliks. Gdybyśmy chcieli to wszystko wygładzić – fałdy, kosmki i kosmki na kosmkach – jelito miałoby około siedmiu kilometrów długości.
A czemu w ogóle musi być takie wielkie? Dlaczego właściwie powierzchnia trawienna jest wielokrotnie większa niż powierzchnia skóry? To chyba trochę za dużo jak na porcję frytek czy jedno jabłko… Taka budowa ma jednak głęboki sens: żeby samemu rosnąć, musimy rozdrobnić wszystko, co przyjmujemy z zewnątrz, na tak maleńkie cząstki, byśmy mogli je wchłonąć i uczynić częścią nas samych.
Proces ten zaczyna się już w ustach. Gdy wgryzamy się w soczyste jabłko, słyszymy wyraźne chrupnięcie. Dzieje się tak dlatego, że zębami miażdżymy miliony komórek owocu, które pękają jak baloniki powietrza. Im świeższe jest jabłko, tym więcej komórek pozostaje wciąż nienaruszonych – dlatego dokonując oceny świeżości, instynktownie zdajemy się na świadectwo uszu: im głośniejsze chrupnięcie, tym lepiej.
Ten sam instynkt, który sprawia, że lubimy chrupiącą świeżość, popycha nas do poddawania produktów białkowych obróbce termicznej. Stek, jajecznica czy pieczone tofu smakują nam bardziej niż surowe mięso, jajka czy zimne tofu. To nie może być przypadek. Intuicyjnie rozpoznajemy w tym pewien złożony proces. I rzeczywiście. Otóż z surowym jajkiem dzieje się w żołądku dokładnie to samo co na patelni: białko robi się białe, żółtko kremowe, a przy tym jedno i drugie ścina się do postaci stałej. Gdybyśmy zwymiotowali surowe jajko po odpowiednio długim czasie, wyglądałoby zupełnie jak jajecznica, choć wcale nie poddawaliśmy go działaniu ciepła. Wszystko dlatego, że proteiny reagują na kwasy żołądkowe tak samo jak na obróbkę termiczną – rozkładają się. Nie są już wówczas tak sprytnie ustrukturyzowane jak wcześniej, kiedy przybierały postać przezroczystego, płynnego białka jajka, tylko zamieniają się w białe farfocle. Dzięki temu żołądek i jelito cienkie mogą je znacznie łatwiej rozłożyć. A zatem gotowanie oszczędza nam wydatkowania energii na całą tę wstępną fazę przygotowań, która inaczej musiałaby nastąpić w żołądku. Z punktu widzenia naszych narządów trawiennych jest to więc swoisty outsourcing.
Do ostatecznego rozdrobnienia spożywanych pokarmów dochodzi w jelicie cienkim. W ściance jelita, tuż za wlotem, znajduje się niewielki otwór, tzw. brodawka. Z wyglądu przypomina ona nieco małe gruczoły ślinowe w ustach, ale jest od nich większa. Właśnie przez ten malutki otworek soki trawienne spryskują masę pokarmową. Gdy tylko coś zjadamy, wątroba i trzustka przystępują do wytwarzania owych soków i dostarczają je do brodawki. W sokach zawarte są te same substancje czynne co w proszkach do prania czy płynach do naczyń: enzymy trawienne i związki rozpuszczające tłuszcz. Proszki do prania działają na plamy w ten sposób, że „wytrawiają” z ubrań wszystko, co zawiera tłuszcze, białka czy cukry. Owe oddzielone substancje wraz z brudną wodą spływają następnie do kanalizacji. Mniej więcej to samo dzieje się w jelicie cienkim. Tyle że tu olbrzymie niekiedy „okazy” białek, tłuszczów czy węglowodanów są rozpuszczane, by następnie przez ścianki jelita mogły trafić do krwi. Kęs jabłka przestaje być zwykłym kawałkiem owocu – zmienia się w odżywczy roztwór, zawierający niezliczone miliardy cząsteczek obfitujących w energię. By zająć się każdą z nich z osobna, potrzebna jest naprawdę wielka powierzchnia – dlatego siedem kilometrów długości jelit to wcale nie przesada. Dzięki takim rozmiarom możliwe jest też zachowanie „stref bezpieczeństwa”, które okazują się bardzo przydatne, gdy w jelicie dochodzi do stanów zapalnych lub gdy nabawimy się infekcji wirusowej.
W każdym kosmku jelitowym znajduje się maleńkie naczynko krwionośne, zasilane cząsteczkami pobranymi z pożywienia. Wszystkie naczynia krwionośne jelita cienkiego zbiegają się razem i następnie przechodzą przez wątrobę, która bada to, cośmy zjedli, pod kątem obecności szkodliwych substancji i toksyn. Na tym etapie jeszcze można zniszczyć rozmaite trucizny, zanim trafią do dużego krwiobiegu. Jeśli zjemy za dużo, tutaj tworzą się pierwsze zapasy energii. Z wątroby zasobna w substancje odżywcze krew płynie prosto do serca. Stąd energicznym skurczem pompowana jest do miliardów komórek naszego ciała. W ten sposób na przykład cząsteczka cukru trafia do komórki skóry na prawym sutku. Tu zostaje wchłonięta i spalona z użyciem tlenu. W ten sposób powstaje energia, utrzymująca komórki przy życiu, a jako produkty uboczne wytwarzane są ciepło i pewna minimalna ilość wody. Dzięki temu, że proces ten zachodzi jednocześnie w niezliczonej liczbie komórek, możliwe jest utrzymywanie stałej temperatury ciała na poziomie 36–37°C.
U podstaw przemiany materii tkwi prosta zasada. Aby jabłko dojrzało, natura potrzebuje energii. My, ludzie, rozdrabniamy jabłko na cząsteczki i je spalamy. W ten sposób ponownie uwalniamy energię, służącą nam do życia. Wszystkie narządy, które rozwijają się z „rurki” pokarmowej u płodu, mogą dostarczać paliwa dla naszych komórek. Nic innego nie robią też płuca, które przy każdym wdechu pobierają cząsteczki. Zwrot „zaczerpnąć tchu” można by więc zamienić na: „przyjmować