Golem. Meyrink Gustav
naukowej sprawie i z tego powodu musi już jutro wyjechać.
Prześwietlając oko promieniami elektryczności, którą przy tym stosował, umyślnie sprawiał choremu ból niesłychany.
Wszystko z rozmysłem! Wszystko celowo!
Po zbadaniu, gdy pacjent trwożliwie pytał, czy jest powód do obawy, wtedy Wassory wykonywał pierwsze posunięcie szachowe.
Siadał naprzeciw chorego, czekał chwilę, a potem dobitnie i wyraźnie wypowiadał takie słowa: Ślepota obu oczu – nieunikniona w najbliższym czasie.
––
– Scena, która z natury rzeczy wynikała, była okropna. Często ludzie mdleli, płakali, krzyczeli, w rozpaczy rzucali się na ziemię. Stracić wzrok – to znaczy stracić wszystko. I gdy nastąpiła chwila odpowiednia, gdy badana ofiara, obejmując kolana doktora Wassory, pytając błagalnie, czy na tym bożym świecie nie znajdzie się dla niej ratunku, wtedy krwiożerczy zwierz wykonywa drugie posunięcie szachowe – i sam niby to staje się bogiem, który w mocy swej miał ocalenie.
Wszystko, wszystko na świecie jest jak gra w szachy, mistrzu Pernath.
Jedyne, co mogłoby tu pomóc – mówił po namyśle doktor Wassory – to natychmiastowa operacja – i z pożądliwą próżnością, która się w nim nagle budziła, długo i szeroko opisywał taki lub inny wypadek, który z wypadkiem obecnym ma bardzo wielkie podobieństwo; opowiadał, ilu to chorych jemu jedynie zawdzięcza ocalenie wzroku itp.
Rozkoszował się formalnie myślą, że może być uważany za istotę wyższą, w której ręku złożone jest ocalenie i zagłada bliźnich.
Lecz bezbronna ofiara siedziała przed nim z sercem pełnym palących zapytań, z czołem perlącym się od potu i trwogi, nie miała odwagi ani na chwilę przerwać mu mowę, z obawy, aby go nie rozgniewać, jego, jedynego, co mu zdoła dopomóc.
Doktor Wassory zaś zamykał rozmowę słowami, że do tej operacji mógłby przystąpić dopiero po kilku miesiącach, gdy wróci z podróży.
Miejmy nadzieję – mówił – gdyż w takich wypadkach zawsze się powinno spodziewać najlepszego – miejmy nadzieje, że wtedy nie będzie jeszcze za późno.
Naturalnie chory wówczas zrywał się zawsze przerażony – i tłumaczył, że pod żadnym warunkiem, ani jednego dnia nie chce czekać dłużej – i błagalnie prosił o wskazówkę, czy jaki inny okulista w mieście nie mógłby wykonać operacji.
Wtedy nadchodziła chwila, kiedy doktor Wassory zadawał rozstrzygający cios.
Kroczył po pokoju w głębokiej zadumie, jakby zgryziony67 marszczył czoło – i zakłopotany szeptał, że wdanie się68 innego lekarza ze względu na konieczność prześwietlania elektrycznością jest niepożądane, gdyż chory sam chyba wie, jakie to bolesne; powtórne użycie tych oślepiających promieni – pociągnęłoby za sobą jak najfatalniejsze skutki.
Inny lekarz, pominąwszy to, że niektórym właśnie brak wprawy koniecznej do irydektomii, musiałby na nowo oczy badać – i dopiero po upływie pewnego czasu, gdy nerwy wzrokowe odpoczną, przystąpić do operacji chirurgicznej.
Charausek zacisnął pięści.
– W szachach nazywamy to „ruchem musowym69”, drogi mistrzu Pernath! – Co następowało potem – były to ciągłe ruchy musowe – jeden po drugim.
Na wpół przytomny z rozpaczy pacjent zaklinał doktora Wassory, aby go wybawił, aby na jeden dzień podróż odłożył i sam wykonał operację. Chodziło tu więcej niż o rychłą śmierć; chodziło tu o straszną, męczącą obawę, że każdej chwili możesz oślepnąć, co jest gorsze ponad wszystko.
I im bardziej potwór narzekał i ubolewał, że odłożyć podróż to narazić się na nieobliczone szkody, tym większe sumy dobrowolnie składali mu chorzy.
Gdy w końcu suma wydawała się doktorowi Wassory dostateczną, ustępował – i jeszcze tego samego dnia, zanim by jakiś wypadek mógł jego plan odkryć, zaszczepiał zdrowym oczom nieuleczalne cierpienie, bezustanną trwogę oślepnięcia, która zamieniała życie w torturę; ślady jednakże tego łotrostwa były na zawsze zatarte.
Dzięki takim operacjom zdrowych oczu doktor Wassory nie tylko powiększał swoją sławę niezrównanego lekarza, któremu za każdym razem udało się wstrzymać grożącą ślepotę, lecz jednocześnie zaspakajał swoją bezmierną chciwość i składał daninę swej próżności, gdy nieświadome na ciele i majątku pokrzywdzone ofiary uważały go i ceniły jako swego zbawcę.
Tylko człowiek, który wszystkimi nerwami tkwił w Getcie i w jego niezliczonych niedostrzegalnych, a jednak niepokonanych środkach i zasobach; który się od dzieciństwa uczył czatować w zasadzce jak pająk; który znał każdego człowieka w mieście i przejrzał każdego we wszystkich stosunkach i warunkach życiowych – tylko taki – „pół jasnowidzący” – jak go możemy nazwać – mógł przez długie lata popełniać tego rodzaju ohydy.
I gdyby nie ja, to do dzisiaj prowadziłby on jeszcze swoje rzemiosło, praktykowałby je do późnej starości i w końcu jako szanowany patriarcha70, w kole swych drogich71, czcią powszechną otoczony, używałby schyłku żywota – aż by w końcu zdechł jak pies.
Lecz ja również wyrosłem w Getcie, moja krew również nasiąkła atmosferą piekielnej chytrości i dlatego mogłem go doprowadzić do upadku, tajemniczo tak, jak siły niewidzialne gubią tych, których chcą zgubić. Rzekłbyś – z jasnego nieba piorun w niego uderzył.
Doktor Savioli, młody lekarz niemiecki72, miał tę zasługę, że go zdemaskował; ja to wysunąłem doktora Savioli na zewnątrz; sam zaś gromadziłem dowód za dowodem, aż nastał dzień, w którym władza państwowa nałożyła rękę na doktorze Wassorym.
Wtedy zwierz popełnił samobójstwo. Błogosławiona to chwila!
Jak gdyby mój sobowtór stanął przy nim i prowadził jego rękę, aby życie sobie odebrał z tej flaszeczki amylnitrytu73, którą naumyślnie zostawiłem w jego gabinecie przy sposobności, gdy pewnego razu celowo sam go doprowadziłem do tego, że i mnie postawił fałszywą diagnozę jaskry: przy czym szczerze i gorąco życzyłem mu, aby ten amylnitryt zadał mu cios ostateczny.
W mieście mówiono, że umarł na paraliż mózgu. W istocie amylnitryt zabija jak paraliż mózgu. Lecz pogłoska ta długo utrzymać się nie mogła.
––
Charousek skamieniał nagle i ustał nieruchomy, jak gdyby się zagłębił w jakiś problemat: potem spojrzał w kierunku tandeciarni Wassertruma.
– Teraz – szeptał – on jest sam, zupełnie sam ze swoją chciwością – i – i ze swoją lalką woskową!
––
Serce mi uderzało jak młotem.
Ze zgrozą spoglądałem na Charouska. Czy miał pomieszanie zmysłów? Gorączka mu widocznie podsuwa takie fantastyczne opowieści.
Naturalnie, naturalnie. Wszystko to on wymyślił, uroił sobie, wyśnił.
Nie mogą być prawdą te okropne rzeczy, jakie mówił o okuliście. To suchotnik74: gorączka śmierci mózg jego trawi.
Chciałem go uspokoić jakimś żartobliwym słowem i myśli jego skierować na weselsze tory.
Nagle, zanim znalazłem odpowiednie słowo, błyskawicznie przypomniałem sobie twarz Wassertruma z rozciętą górną
67
68
69
70
71
72
73
74