Golem. Meyrink Gustav
jest, jak zagadkowym wiatrem wirowym, wiatrem, o którym Biblia mówi: wiesz-li, skąd on przybywa i dokąd idzie?84Czyż nie śni się nam czasem, że stoimy w głębokiej wodzie i łowimy srebrne ryby, a nic innego się nie stało, prąd zimnego powietrza musnął nasze ręce?
– Prokopie, mówicie słowami Pernatha. Cóż to się z wami dzieje? – pytał Zwak i nieufnie spojrzał na muzyka.
– Historia o księdze Ibbur85, którą przedtem mistrz nam opowiadał. Szkoda, żeście przyszli tak późno, i żeście jej nie słyszeli! Ta historia jakby echem w nim przemawia – powiedział Vrieslander.
– Historia o księdze?
– Właściwie historia o człowieku, który przyniósł książkę i wyglądał dziwnie. Pernath nie wie, jak się ten człowiek nazywa, gdzie mieszka, czego chciał, a chociaż jego postać musi być bardzo uderzająca – nie da się jednak żadną miarą86 określić dokładnie.
Zwak przysłuchiwał się rozmowie.
– To jest godne zastanowienia – rzekł po chwili. Czy obcy nie był czasem gołobrody i czy nie miał oczu skośnych, zezowatych?
– Zdaje się – odpowiedziałem – to jest – ja – ja – tak – tak – wiem to na pewno. Więc go znacie?
Jasełkarz87 głową potrząsnął:
– On mi tylko kogoś przypomina… To jakby Golem.
Malarz Vrieslander opuścił nożyk swój na ziemię.
– Golem? Już tak wiele o nim słyszałem. Czy wiecie coś o Golemie, Zwak?
– Któż może powiedzieć, że coś wie o Golemie? odpowiedział Zwak i wzruszył ramionami. – Zaliczają go do dziedziny baśni, aż pewnego dnia zdarza się coś, co nagle znów powołuje go do życia. I długo jeszcze potem każdy o nim mówi i fama rozrasta się do potworności. Mówią, że początek tej historii sięga aż wieki wieków. Podług dawno zaginionych opowieści, pewien rabin88 kabalista89 miał sporządzić sztucznego człowieka – tak zwanego Golema – który jako posługacz pomagał mu dzwonić w synagodze90 i wykonywał różne cięższe roboty.
Lecz z tej operacji nie powstał bynajmniej prawdziwy człowiek, ożywiała go tylko ślepa, na pół świadoma dusza wegetacyjna. Jak mówią nadto, działo się to tylko za dnia i dzięki wpływom magnetycznej kartki, zatkniętej za zębami – wyzwalało astralne91 siły bytu.
I gdy pewnego wieczoru po modlitwie rabin zapomniał z ust Golema wyjąć pieczęć, ten wpadł w szał, w ciemnościach wybiegł przez ulice i rozbijał, co mu stanęło po drodze.
Aż w końcu rabin wybiegł naprzeciw niego i czarodziejską kartkę zniszczył. Wtedy ów stwór runął bez życia. Nic nie zostało po nim, prócz karłowatej figurki glinianej, którą dziś jeszcze pokazują w starej synagodze. —
– Ten sam rabin – dodał Prokop – wezwany był przez cesarza do Burgu92, aby wywołać cienie umarłych i uczynić je widzialnymi93. Dzisiejsi badacze twierdzą, że posługiwał się latarnią magiczną94.
– Tak, żadne wyjaśnienie nie jest dość średniowieczne, jeżeli u współczesnych nie znajdzie poklasku – pewny siebie rzecze Zwak. – Jak gdyby cesarz Rudolf95, który całe życie zajmował się takimi rzeczami, nie przejrzał natychmiast takiego kuglarstwa96! Właściwie nie wiem, skąd pochodzi baśń o Golemie, ale to wiem, że owo coś, co umrzeć nie może, istnieje i że jego istnienie związane jest z tą dzielnicą. – Z pokolenia w pokolenie mieszkali tu moi przodkowie, lecz nikt nie zna tylu, co ja – rzeczywistych i zasłyszanych wspomnień o periodycznych97 zjawach98 Golema.
Zwak nagle zamilkł i razem z nim czułeś, jak jego myśli cofały się wstecz ku czasom zamierzchłym i ubiegłym.
Gdy z podniesioną głową siedział przy drzwiach, a w blasku światła lampy jego czerwone, młodzieńcze policzki odcinały się dziwnie od siwych włosów, mimo woli porównywałem jego twarz z maseczkami jego kukiełek, które mi pokazywał tak często. Dziwne, jak ten starzec był do nich podobny. Ten sam wyraz i ten sam owal twarzy.
Są na świecie rzeczy, które nie mogą się wyzwolić same od siebie. I rozpatrując losy Zwaka, uważałem za rzecz niesłychaną, żeby człowiek taki jak on, który otrzymał wychowanie lepsze niż jego przodkowie i który mógł być doskonałym aktorem, powrócił nagle do brudnego pudła marionetek, aby włóczyć się po jarmarkach i wykonywać lalkami niezręczne ukłony, przedstawiając senne przygody tych lalek, które jeszcze jego przodkom były źródłem zarobkowania. —
Rozumiałem, że nie był w stanie rozstać się z nimi; żył ich życiem, a gdy się od nich oddalał, zamieniały się one w jego myśli, zamieszkiwały w jego mózgu i nie dawały mu spokoju, póki nie powrócił. Dlatego też kochał je i dumnie ubierał w błyskotki.
– Zwak, nie opowiesz nam nic więcej? – zagadnął Prokop starca i pytająco spojrzał na Vrieslandera i na mnie, czy nie podzielamy jego życzenia.
– Nie wiem, od czego zacząć – odparł z wahaniem Zwak – od czego zacząć? Historię Golema trudno ułożyć. Jak wam Pernath mówił, nie wiadomo dokładnie, jak ten nieznajomy wyglądał i niepodobna go określić. Mniej więcej co lat 33 powtarza się pewne zdarzenie na naszych ulicach, które, choć nie ma w sobie nic osobliwego, wywołuje zdumienie. Zdarzenie to wymaga pewnych objaśnień i uzupełnień. Mianowicie bywa tak, że zupełnie obcy człowiek, bez zarostu, o żółtym kolorze twarzy na podobieństwo rasy mongolskiej, staromodnie ubrany, wychodzi z ulicy Staroszkolnej, przechodzi przez dzielnicę żydowską – idąc miarowym, dziwnie utykającym krokiem, jakby każdej chwili miał upaść przed siebie – i nagle – znika bez śladu. Zazwyczaj skręca w pewną ulicę – i tam przepada. Czasami trafia się, że ruchem swoich kroków opisuje koło i powraca do punktu, z którego wyszedł, do starego domu w pobliżu synagogi. Ten i ów wzburzony zapewnia, że go widział na rogu, jak szedł naprzeciwko, a jednak choć najwyraźniej widział go naprzeciwko, jego postać rozpływa się w oddali, zmniejsza się coraz bardziej, a w końcu znika zupełnie.
Przed 66 laty wrażenie, jakie obudził, było szczególnie głębokie, gdyż przypominam sobie – byłem wtedy zupełnie małym chłopcem – przeszukiwano dom na Staroszkolnej od góry do dołu. Stwierdzono, że istnieje rzeczywiście w tym domu pokój o oknach okratowanych, do którego nie masz99 żadnego wejścia. We wszystkich oknach zawieszono bieliznę, żeby z ulicy można było od razu rzecz ocenić – i tym sposobem natrafiono na ślad rzeczywisty.
Nic więcej nie uzyskano. Pewien człowiek, chcąc zajrzeć do środka, spuścił się z dachu na linie. Zaledwie jednak zbliżył się do okna, lina się zerwała i nieszczęsny rozbił czaszkę o chodnik uliczny. Później, gdy badanie ponawiano, spoglądano w okno z pewnej odległości.
Ja sam spotkałem Golema blisko przed 33 laty. Wyszedł z tak zwanego domu przechodniego naprzeciw mnie tak, że szliśmy prawie tuż obok siebie. – Jeszcze dzisiaj nie mogę pojąć, co wtedy działo się we mnie. Każdy spodziewał się z dnia na dzień spotkać Golema. Lecz w danej chwili, na pewno – najpewniej, zanim go ujrzałem – zabrzmiał we mnie jakiś krzyk: Golem! I w tej samej chwili wynurzył
84
85
86
87
88
89
90
91
92
93
94
95
96
97
98
99