Golem. Meyrink Gustav
celu: jeszcze zobaczyłem, jak błysnęła między tańczącymi; tam nagle zniknęła. Jakiś włóczęga – twarz jego wydała mi się znajomą, myślę, że to był ten sam, który podczas deszczowej ulewy stał obok Charouska – wyciągnął rękę, którą dotychczas trzymał spokojnie, poza chustką swej tancerki – z małpią zręcznością, nie opuszczając ani jednego taktu muzyki, pochwycił monetę w powietrzu i skarb znalazł się w jego ręce.
Żaden muskuł132 nie drgnął w twarzach wyrostków, tylko dwie, trzy pary w pobliżu roześmiały się cicho.
– Zapewnie ktoś z „Batalionu”, sądząc ze zręczności – powiedział, śmiejąc się, Zwak.
– Mistrz Pernath zapewne nigdy nie słyszał nic o „Batalionie” – rzucił dziwnie pospiesznie Vrieslander i mrugnął na jasełkarza, tak żebym ja tego nie spostrzegł.
Zrozumiałem zupełnie dobrze: było tak jak przedtem w moim pokoju – uważali mnie za chorego i chcieli mnie rozweselić.
I Zwak miał coś opowiedzieć.
Gdy dobry stary patrzył na mnie tak litościwie, gorąco wstrząsnęło to mną aż po serce.
Gdyby wiedział, jak mnie bolało jego współczucie!
Nie dosłyszałem pierwszych słów, od których Zwak rozpoczął opowiadanie – wiem tylko, tak mi jakoś było, jakby krew powoli wypływała ze mnie. Było mi coraz zimniej i nieruchomiałem, jak wówczas, gdy jako drewniana głowa leżałem na kolanach Vrieslandera.
Potem nagle wpadłem w środek opowiadania, które mi dziwnie duszę otulało, jak martwa część jakiejś szkolnej książki. —
Zwak zaczął:
– Opowiadanie o uczonym prawniku doktorze Hulbercie i jego batalionie. – – – No, co mam wam powiedzieć: twarz miał pełną brodawek i krzywe nogi, jak jamnik.
Jeszcze jako młodzieniec nic nie znał poza nauką.
Z tego, co męcząco zarabiał udzielaniem lekcji, musiał jeszcze utrzymywać chorą matkę. Myślę, że tylko z książek wiedział, jak wyglądają zielone łąki, gaje oraz pagórki pokryte kwiatami i lasy.
Sami wiecie, jak mało promieni słonecznych pada na ciemne uliczki Pragi.
Doktoraty zdał z odznaczeniem: to się rozumie samo przez się. No i z czasem został sławnym jurystą133. Tak sławnym, że wszyscy – sędziowie, notariusze, starzy adwokaci – przychodzili do niego po światło, gdy czego nie wiedzieli. Przy tym żył ubogo, jak żebrak, na poddaszu, którego okno wyglądało na podwórze.
Tak szły lata za latami. Rozgłos doktora Hulberta jako gwiazdy w swej nauce stawał się przysłowiowy w całym kraju. Nikt nie przypuszczał, aby człowiek taki jak on mógł być przystępny tkliwym uczuciom serca, zwłaszcza, że jego włosy już zaczynały siwieć. Nikt nie przypuszczał, aby doktor Hulbert mógł myśleć i mówić o czym innym niż o Pandektach134. A właśnie w takich zamkniętych sercach kwitnie najgoręcej tęsknota. Owego dnia, gdy doktor Hulbert cel osiągnął, cel który mu za czasów studenckich wydawał się najwyższy: mianowicie kiedy Najjaśniejszy Pan cesarz wiedeński nadał mu tytuł: Rector magnificus135 naszego uniwersytetu, podawano sobie z ust do ust, że Hulbert się ożenił z młodą, prześliczną panną z zupełnie biednej, ale szlachetnej rodziny.
I rzeczywiście zdawało się, że szczęście nawiedziło doktora Hulberta. Chociaż jego małżeństwo było bezdzietne, to jednak nosił on swoją młodą żonę na rękach – i największą jego radością było spełniać każde życzenie, jakie mógł wyczytać z jej oczu. —
W szczęściu swoim nie zapomniał jednak bynajmniej, jak to wielu innym się trafia, o cierpiących bliźnich. – „Bóg – miał raz powiedzieć Hulbert – zaspokoił moją tęsknotę; pozwolił mi urzeczywistnić senne marzenie, które jak promień świeciło mi od dzieciństwa; dał mi za żonę najlepszą istotę na ziemi. I chcę, żeby odblask tego szczęścia, o ile to leży w moich siłach – spłynął też na innych”. —
I w końcu przy sposobności zaopiekował się pewnym biednym studentem, niby rodzonym synem. —
Pomyśłał sobie, jak by podobny dobry czyn był dla niego samego zbawczy – niegdyś – za dni jego pełnej trosk młodości. —
Lecz ponieważ na ziemi nieraz czyny mające wszelki pozór dobroci i szlachetności prowadzą za sobą skutki godne tylko przekleństwa, gdyż nie potrafimy dobrze rozróżnić tego, co nosi w sobie nasiona jadowite od tego, co uzdrawia, stało się również i tutaj, że z pełnego litości dzieła doktora Hulberta powstała dla niego gorzka krzywda.Młoda żona wkrótce rozgorzała skrytą miłością do studenta, a nielitościwy los chciał, że gdy Rektor raz niespodzianie wrócił do domu, aby jej na dowód miłości zrobić przyjemność i ofiarować bukiet róż, jako dar imieninowy, zastał ją w ramionach tego, któremu tyle dobrodziejstw wyświadczył. Mówią, że błękitna niezapominajka może stracić na zawsze swój kolor, gdy nagle padnie na nią płowe, siarczane światło błyskawicy, zwiastujące burzę gradową; nic dziwnego, że dusza starego męża oślepła na zawsze w dniu, w którym jego szczęście rozbiło się na szczęty136. —
Tego samego jeszcze wieczoru siedział on, on, który dotychczas nie wiedział, co to jest nadużycie, siedział, mówię, tutaj – u „Loisiczka” – prawie nieprzytomny od trunków – aż od świtu. „Loisiczek” stał mu się domem do końca jego zrujnowanego życia. Latem sypiał gdziekolwiek na rusztowaniach nowo budujących się domów, zimą tutaj na drewnianych ławach. —
Tytuł profesora i doktora obojga praw137 dyskretnie mu pozostawiono. Nikt nie miał odwagi powiedzieć jemu, niegdyś jednemu z najznakomitszych uczonych, że jego sposób życia sieje zgorszenie. —
Powoli gromadził się koło niego motłoch, stroniący od światła, pędzący życie w dzielnicy żydowskiej – i w ten sposób powstała ta osobliwa grupa, która jeszcze do dzisiejszego dnia zowie się „batalionem”.
Znajomość prawa, którą doktor Hulbert szerzył teraz w owym kole, stała się oparciem dla wszystkich, którym policja zbyt surowo zaglądała w ręce. – Gdy jakiś świeżo wypuszczony więzień był w niedostatku, kazał mu doktor Hulbert iść zupełnie nago na Rynek Staromiejski i urząd na tzw. Ławicy Rybiej zmuszony był obdarzyć go ubraniem. —
Gdy jakaś bez określonego zajęcia dziewucha miała być wypędzoną z miasta – natychmiast z porady mistrza wychodziła za mąż za jakiego włóczęgę, który należał do okręgu – i wskutek tego stawała się stałą mieszkanką miasta.
Setki takich wykrętów znał Hulbert, a wobec jego rad policja była bezbronną. Wszystko, co te wyrzutki społeczeństwa „zapracowały” – oddawały stale co do halerza138 i centa do kasy wspólnej – co szło na najpilniejsze potrzeby. Nikt nie pozwoliłby tu sobie na najmniejszą choćby nieuczciwość. Być może, że z powodu tej żelaznej dyscypliny – powstała nazwa „batalion”.
Ściśle pierwszego grudnia – w rocznicę nieszczęścia, które spotkało starca – odbywała się w nocy u Loisiczka oryginalna uroczystość. Głowa przy głowie stali tutaj stłoczeni koło siebie: żebracy, włóczęgi, alfonsi, ulicznice, pijanice i próżniacy – i panowała cisza jak w czasie nabożeństwa.
Wtedy doktor Hulbert opowiadał im z tego kąta, w którym teraz siedzi oboje muzykantów, tuż pod portretem Jego Cesarskiej Mości – historię swego życia: jak się przebijał przez nędzę aż cel osiągnął, jak to później stał się zeń Rector magnificus itd. Gdy zaś
132
133
134
135
136
137
138