Golem. Meyrink Gustav

Golem - Meyrink Gustav


Скачать книгу
czas jeszcze nikt ze słuchaczy się nie poruszał. Ludzie ci są twardzi do płakania139, ale oczy spuszczali ku ziemi i niepewnie kręcili palcami.

      Pewnego ranka znaleziono doktora Hulberta martwym na ławce nad rzeką Wełtawą. – Zdaje się, że zmarzł.

      Widzę jeszcze dzisiaj jego pogrzeb przed sobą. Batalion czynił, co mógł, aby wszystko wypadło z największą paradą.

      Na czele szedł pedel140 uniwersytecki w szacie uroczystej: na ręku nosił czerwoną poduszkę ze złotym łańcuchem na niej – – a za karawanem w nieprzerwanym szeregu „batalion” bosy, brudny, w łachmanach i w poszarpanym przyodziewku. Jeden z nich posprzedawał wszystkie swoje resztki – i obwinął sobie ciało, nogi i ręce kawałkami starych gazet.

      Tak mu ostatni hołd złożyli:

      Na grobie jego, na cmentarzu, stoi dziś biały głaz, na którym wyryte trzy figury: zbawiciel ukrzyżowany między dwoma łotrami. – Nieznana ręka postawiła ten pomnik. Jak przypuszczają – żona nieboszczyka.

      ––

      Jednak w testamencie zmarłego uczonego prawnika – przewidziany był legat141, na zasadzie którego każdy z „batalionu” w południe otrzymuje u „Loisiczka” bezpłatną zupę; dla tego celu wiszą tu przy stole łyżki na łańcuchu – a wydrążone na powierzchni stołu małe niecki zastępują talerze. O godzinie dwunastej przychodzi kelnerka z wielką blaszaną sikawką, rozlewa zupę w niecki – a jeżeli kto nie może dowieść, że należy do „batalionu” – z powrotem szprycą142 zabiera zupę.

      O tym stole szeroko po całym świecie rozchodziły się wieści, jako o rzeczy nadzwyczaj zabawnej.

      ––

      Wrażenie hałasu w lokalu obudziło mnie z letargu143. Ostatnie słowa, które mówił Zwak, przewiały jakoś ponad moją świadomością. Widziałem jeszcze, jak poruszał ręce, by pokazać sikawkę, co wylewa i wsiąka144 płyn, po czym obrazy jęły145 się przed moimi oczami rozwijać tak szybko i automatycznie, a jednak z taką upiorną wyrazistością – że chwilami zapomniałem zupełnie o sobie i zdawało mi się, że jestem kółkiem w jakimś żyjącym zegarze. —

      Cała izba wyglądała jak jeden kłąb ludzkich istot. W górze na estradzie: tuziny panów w czarnych frakach. Białe mankiety, świecące pierścienie. Dragoński146 mundur z szamerunkiem147. W głębi kapelusz damski ze strusimi piórami barwy łososiowej.

      Poprzez sztachety poręczy – jak młody byczek – patrzył swoją wykrzywioną gębą – Lois. – Spojrzałem: zaledwie mógł się trzymać prosto. I Jaromir był w pobliżu i spoglądał niewzruszony w salę – oparłszy grzbiet ściśle o ścianę boczną, jakby go przytłoczyła jakaś niewidzialna ręka. Postacie nagle zatrzymały się w tańcu: gospodarz musiał im coś krzyknąć, co je przeraziło. Muzyka grała jeszcze, ale ciszej, nie dowierzała już sama sobie. Drżała. Czułeś to wyraźnie. A jednak był na twarzy gospodarza wyraz zdradzieckiej, dzikiej radości. —

      – – – – U drzwi wchodowych148 nagle ukazał się komisarz policji w mundurze. Ramiona rozpostarł, co znaczyło, że nie wypuszcza nikogo. Za nim podoficer policji kryminalnej.

      – A więc tutaj tańczą? Pomimo zakazu? Zamykam tę szpelunkę149. Chodź ze mną, gospodarzu! A wszyscy, którzy tu są, marsz na policję!

      Brzmi to jak komenda.

      Kwadratowy gospodarz nic nie odpowiada, ale zdradliwie szyderczy małpi grymas na jego twarzy pozostał dalej.

      Tylko jakby zdrętwiał.

      Harmonika urwała swą grę i tylko poświstuje chwilami.

      I harfa wciąga w siebie swoje dźwięki. Naraz150 wszystkie twarze ukazują się w profilu: pełne jakiegoś oczekiwania wszystkie się gapią w estradę.

      I oto idzie jakaś dostojna czarna postać, która zestąpiła z paru stopni estrady – i kroczy powoli wprost do komisarza.

      Oczy podoficera policji kryminalnej zawisły jak zaklęte na powolnie151 stąpających czarnych, lakierowanych bucikach.

      Kawaler o jeden krok zatrzymał się przed komisarzem – i znudzonym wzrokiem przygląda mu się od stóp do głów i od głów do stóp.

      Inni młodzi panicze ze szlachty na estradzie przechylili się przez barierę i pokrywają śmiech jedwabnymi chusteczkami.

      Rotmistrz152 dragonów kładzie sztukę monety w oko – i dziewczynie, która stoi pod nim koło estrady, wyziewa153 dym swego cygara w jasne warkocze. —

      Komisarz policji zarumienił się i przy sposobności dokładnie się przygląda perle na koszuli arystokraty; nie jest w stanie znieść obojętnego, pozbawionego blasku spojrzenia tej gładko wygolonej, nieruchomej twarzy z orlim nosem.

      Wytrąca go ze spokoju. Wali nim o ziemię.

      Grobowe milczenie w zakładzie staje się coraz bardziej dręczące.

      – Tak wyglądają posągi rycerzy, co z rękami na krzyż leżą na kamiennych grobach w kościołach gotyckich – szepcze malarz Vrieslander, spoglądając na kawalera.

      W końcu arystokrata przerywa milczenie. —

      – Eh – hm! – naśladuje głos gospodarza – Tek, tek, to są moje goście, to widać!

      Wrzaskliwy chichot wybucha w lokalu, aż szklanki dzwonią; andrusy154 aż się za brzuchy trzymają ze śmiechu. Butelka jakaś leci na ścianę i pęka. Czworograniasty155 szynkarz powiadamia nas pełnym czci najwyższej głosem:

      – Jego Wysokość Jaśnie Oświecony książę Ferri Athenstädt.

      Książę podał urzędnikowi kartę wizytową. Nieszczęśliwy ją przyjął, salutował kilkakrotnie i bardzo pragnął dać drapaka156.

      Na nowo cisza, tłum przysłuchuje się bez oddechu, co się dalej stanie.

      Kawaler mówi znów.

      – Damy i panowie, których Pan tu widzi zebranych – eh, eh – to są moje miłe i przyjemne goście! Jego Wysokość niedbałym ruchem ręki wskazuje zgromadzoną gawiedź157:

      – czy nie zechciałby pan, panie komisarzu – eh – być przedstawiony temu państwu?

      Komisarz odmawia z przymuszonym uśmiechem, szepce coś przy okazji o „smutnym obowiązku” i ostatecznie kończy tymi słowy158:

      – Widzę, że tu się wszystko wcale159 przyzwoicie odbywa.

      Słowa te budzą życie w rotmistrzu dragonów: spieszy w głąb po kapelusz damski ze strusimi piórami – i w następnej chwili śród wybuchów śmiechu młodych paniczów wyciąga Rozynę na środek sali, objąwszy ją ramieniem. —

      Rozyna chwieje się od trunku; oczy ma zamknięte. Wielki, drogi kapelusz


Скачать книгу

<p>139</p>

są twardzi do płakania – sens: rzadko i niechętnie płaczą. [przypis edytorski]

<p>140</p>

pedel (daw.) – woźny. [przypis edytorski]

<p>141</p>

legat – zapis testamentowy dla osoby niebędącej spadkobiercą. [przypis edytorski]

<p>142</p>

szpryca – duże narzędzie podobne do strzykawki. [przypis edytorski]

<p>143</p>

letarg – stan śmierci pozornej. [przypis edytorski]

<p>144</p>

wsiąka – dziś powiedzianoby tu: wciąga. [przypis edytorski]

<p>145</p>

jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]

<p>146</p>

dragoński – przymiotnik od rzeczownika dragon, oznaczającego żołnierza formacji poruszającej się konno, a walczącej z reguły pieszo. [przypis edytorski]

<p>147</p>

szamerunek – ozdoba ubioru w postaci pętli grubej nici a. sznurka naszytych z przodu. [przypis edytorski]

<p>148</p>

wchodowy – dziś popr.: wejściowy. [przypis edytorski]

<p>149</p>

szpelunka – właśc. spelunka, podejrzany lokal, od łac. spelunca: jaskinia. [przypis edytorski]

<p>150</p>

naraz – nagle. [przypis edytorski]

<p>151</p>

powolnie – dziś popr.: powoli. [przypis edytorski]

<p>152</p>

rotmistrz – stopień wojskowy w kawalerii, odpowiednik kapitana. [przypis edytorski]

<p>153</p>

wyziewać – tu: wydmuchiwać. [przypis edytorski]

<p>154</p>

andrus (daw.) – łobuz. [przypis edytorski]

<p>155</p>

czworograniasty – czworoboczny. [przypis edytorski]

<p>156</p>

dać drapaka – uciec. [przypis edytorski]

<p>157</p>

gawiedź – tu: tłum. [przypis edytorski]

<p>158</p>

tymi słowy – dziś popr. forma N. lm: tymi słowami. [przypis edytorski]

<p>159</p>

wcale (daw.) – całkiem. [przypis edytorski]