Diuna. Frank Herbert

Diuna - Frank  Herbert


Скачать книгу
nigdy nie opuściło planety i znane było wyłącznie z pogłosek i fantastycznych plotek.

      – To krysnóż.

      – Nie wymawiaj tego tak niefrasobliwie – powiedziała Mapes. – Czy znasz sens tego słowa?

      „W tym pytaniu jest haczyk – pomyślała Jessika. – To właśnie powód, dla którego ta Fremenka przyjęła służbę u mnie: aby zadać to jedno pytanie. Moja odpowiedź może spowodować przelew krwi… albo… albo co? Ona żąda ode mnie odpowiedzi. Chce wiedzieć, co znaczy ten nóż. Nazywa się Szadout w języku chakobsa. Nóż to w chakobsa »stworzyciel śmierci«. Zaczyna się denerwować. Muszę już odpowiedzieć. Zwłoka jest równie niebezpieczna jak niewłaściwa odpowiedź”.

      – To stworzyciel…

      – Ejjiiii! – zajęczała Mapes.

      W jej głosie był żal i jednocześnie uniesienie. Dygotała tak silnie, że ostrze noża rzucało ogniste błyski na cały westybul.

      Jessika czekała w bezruchu. Zamierzała powiedzieć, że nóż jest „stworzycielem śmierci”, a następnie dorzucić starożytne słowo, lecz wszystkie zmysły ostrzegały ją teraz, cała jej dogłębnie wytrenowana czujność wydobywająca znaczenia z najbardziej zdawkowego drgnienia mięśni.

      Słowem kluczem był… stworzyciel.

      Stworzyciel? Stworzyciel.

      Mapes ciągle jeszcze trzymała nóż, jakby go miała za chwilę użyć.

      – Sądziłaś – powiedziała Jessika – że ja, znająca tajemnice Wielkiej Macierzy, nie poznałabym stworzyciela?

      Szadout opuściła nóż.

      – Moja pani, kiedy tak długo obcuje się z proroctwem, chwila objawienia jest szokiem.

      Jessika pomyślała o proroctwie – o szariacie i całej panoplia prophetica, o jakiejś Bene Gesserit z Missionaria Protectiva zrzuconej tu stulecia temu, dawno już zmarłej, która jednak osiągnęła swój cel: zaszczepiła tym ludziom mit dla ochrony sióstr Bene Gesserit, gdyby pewnego dnia któraś znalazła się w opałach.

      Cóż, ten dzień nadszedł.

      Mapes wsunęła nóż do pochwy.

      – To niestałe ostrze, moja pani. Noś je przy sobie. Wystarczy, że będzie dłużej niż tydzień z dala od ciała, a zacznie się rozpadać. Ten ząb szej-huluda jest twój, na całe twoje życie.

      Jessika wyciągnęła prawą rękę i zaryzykowała zagranie:

      – Mapes, schowałaś bezkrwawe ostrze.

      Fremence zaparło dech, upuściła nóż w pochwie na dłoń Jessiki i rozerwała brązowy stanik, zawodząc:

      – Bierz wodę mojego życia!

      Jessika wyjęła nóż z pochwy. Ależ lśnił! Skierowała czubek klingi w stronę Mapes i zauważyła, jak kobietę ogarnia strach większy niż lęk przed śmiercią.

      „Czyżby trucizna w sztychu?” – przemknęło jej przez głowę. Odchyliła sztych do góry i delikatnie drasnęła Mapes ostrzem nad lewą piersią. Wypłynęła gęsta krew, która prawie natychmiast zakrzepła. „Ultraszybka koagulacja – pomyślała Jessika. – Mutacja zatrzymująca wilgoć?”

      Wsunęła klingę do pochwy.

      – Zapnij suknię, Mapes – rozkazała.

      Fremenka usłuchała, drżąc na całym ciele. Pozbawione białek oczy wpatrzone były w Jessikę.

      – Nasza jesteś – wymamrotała. – Jesteś Tą Jedyną.

      Rozległ się łoskot towarzyszący kolejnemu wyładunkowi przy bramie. Mapes porwała tkwiący w pochwie nóż i wsunęła go Jessice za stanik.

      – Każdego, kto ujrzy ten nóż, trzeba oczyścić lub zabić! – warknęła. – Wiesz o tym, moja pani!

      „Teraz wiem” – pomyślała Jessika.

      Tragarze odjechali, nie wchodząc do Wielkiej Sali. Mapes się uspokoiła.

      – Nieoczyszczeni, którzy widzieli krysnóż, nie mogą żywi opuścić Arrakis. Nigdy o tym nie zapomnij, moja pani. Powierzono ci krysnóż. – Odetchnęła głęboko. – Teraz sprawa musi się toczyć własnym torem. Nie można tego przyspieszyć. – Spojrzała na stosy skrzyń i spiętrzone wokół nich rzeczy. – Mamy tu sporo roboty dla zabicia czasu.

      Jessika biła się z myślami. „Sprawa musi się toczyć własnym torem”. Była to formuła typowa dla zaklęć magicznych Missionaria Protectiva: Nadejście matki wielebnej wolność wam niosącej.

      „Ale ja nie jestem matką wielebną – pomyślała. I zaraz potem jęknęła w duchu: – Wielka Macierzy! I tę tu wsadzili! To dopiero musi być upiorne miejsce!”

      – Od czego każesz mi zacząć, moja pani? – spytała Mapes rzeczowo.

      Instynkt ostrzegł Jessikę, by podtrzymała jej obojętny ton.

      – Tam stoi portret Starego Księcia – powiedziała. – Trzeba go zawiesić na bocznej ścianie w jadalni. Łeb byka musi pójść na ścianę naprzeciwko malowidła.

      Szadout podeszła do głowy byka.

      – Ależ to zwierzę musiało być wielkie, żeby nosić taki łeb – powiedziała. Nachyliła się. – Będę musiała to najpierw oczyścić, nieprawdaż, moja pani?

      – Nie.

      – Przecież rogi lepią mu się od brudu.

      – To nie brud, Mapes. To krew ojca naszego księcia. Te rogi zostały spryskane przezroczystym utrwalaczem w parę godzin po tym, jak owo zwierzę zabiło Starego Księcia.

      Fremenka się podniosła.

      – Ach tak!

      – To tylko krew – rzekła Jessika. – I do tego stara. Weź sobie kogoś do pomocy przy zawieszaniu. Te paskudztwa są ciężkie.

      – Myślałaś, że krew robi na mnie wrażenie? – spytała Mapes. – Pochodzę z pustyni i widziałam mnóstwo krwi.

      – To… to widać – powiedziała Jessika.

      – W tym trochę własnej – dodała Szadout. – Więcej, niż upuściłaś mi swym draśnięciem.

      – Wolałabyś, żebym cięła głębiej?

      – Ach, nie! Wody ciała jest zbyt mało, żeby nią jeszcze szafować na powietrzu. Zrobiłaś to, co trzeba.

      Zważając na słowa i sposób wyrażania się, Jessika podchwyciła znaczenia ukryte w określeniu „woda ciała”. Znów odczuła przygnębienie na myśl o tym, czym jest woda na Arrakis.

      – Po której stronie ma zawisnąć każde z tych cacek, moja pani? – zapytała Fremenka.

      „Wciąż praktyczna ta Mapes” – pomyślała Jessika.

      – Zrób, jak uważasz, Mapes – odpowiedziała. – To w zasadzie bez różnicy.

      – Jak sobie życzysz, moja pani. – Szadout schyliła się i zaczęła odwijać głowę z papierów i sznurków. – Zabiło się Starego Księcia, co? – zamruczała.

      – Mam wezwać ci tragarza do pomocy? – zapytała Jessika.

      – Dam sobie radę, moja pani.

      „Tak, da sobie radę – pomyślała Jessika. – To tkwi w tym fremeńskim stworzeniu: instynkt radzenia sobie”.

      Poczuła chłód pochwy krysnoża pod stanikiem i wyobraziła sobie długi łańcuch knowań Bene Gesserit, do którego


Скачать книгу