Diuna. Frank Herbert
Hej! Wyczuwasz to pod swoimi platfusami? To ci dopiero ciążenie, brachu!
– Ile tu mają stałej grawitacyjnej? Czuje się wagę.
– Dziewięć dziesiątych G, tak stoi w księgach.
Bezładny gwar wypełnił ogromną salę.
– Przyjrzałeś się dobrze tej dziurze podczas lądowania? Gdzie cały ten szmal, jaki miał na nas czekać?
– Harkonneny wzięły go ze sobą!
– Ja pod gorący prysznic i buch do łóżka!
– Nie słyszałeś, idioto? Tutaj nie ma pryszniców. Szorujesz dupę piaskiem!
– Hej! Mordy w kubeł! Książę!
Leto wyszedł z klatki schodowej na ucichłą nagle salę.
Przy skraju tłumu kroczył Gurney Halleck. Na jednym ramieniu niósł torbę, w drugiej ręce ściskał gryf swej dziewięciostrunowej balisety. Miał długopalce dłonie z wielkimi kciukami, zdolne do drobnych ruchów, którymi dobywał z instrumentu tak delikatną muzykę.
Książę obserwował Hallecka, podziwiając zwalistego brzydala. Zauważył lustrzane refleksy źrenic, a w nich błysk barbarzyńskiego zrozumienia. „Oto człowiek, który żył poza faufreluches, przestrzegając go jednocześnie w każdym przykazaniu. Jak to go Paul nazwał? Gurney Waleczny”.
Kosmyki jasnych, cienkich włosów snuły się po wyłysiałej miejscami głowie. Szerokie usta wykrzywił w wesołym uśmiechu, a blizna po krwawinie ruszała się, jakby żyła własnym życiem. Z całej jego postaci biła niedbała niedźwiedzia siła. Podszedł do księcia i schylił się w ukłonie.
– Gurneyu – powiedział Leto.
– Mój panie. – Halleck wyciągnął balisetę w kierunku ludzi na sali. – To już reszta. Wolałbym przybyć z pierwszym rzutem, ale…
– Zostało dla ciebie jeszcze trochę Harkonnenów – rzekł książę. – Chodź ze mną na stronę, to pogadamy.
– Rozkazuj, mój panie.
Przeszli do alkowy koło sprzedającego wodę automatu na monety, podczas gdy ludzie kręcili się nerwowo po ogromnej poczekalni. Halleck cisnął torbę w kąt, nie wypuszczając balisety.
– Ilu ludzi możesz dać Hawatowi? – zapytał książę.
– Czy Thufir jest w tarapatach, wasza wysokość?
– Stracił zaledwie dwóch agentów, a jego straż przednia wspaniale rozpracowała całą tutejszą siatkę Harkonnenów. Jeśli będziemy działać szybko, zapewnimy sobie względne bezpieczeństwo, tak potrzebną nam chwilę wytchnienia. On chce tylu ludzi, ilu tylko możesz zwolnić. Ludzi, którzy nie zawahają się popracować i nożem.
– Mogę mu dać trzy setki moich najlepszych – powiedział Halleck. – Dokąd mam ich odesłać?
– Do głównej bramy. Czeka tam agent Hawata, który ich przejmie.
– Mam się tym zająć natychmiast, wasza wysokość?
– Za chwilę. Mamy jeszcze jeden problem. Komendant lądowiska pod jakimś pretekstem zatrzyma tu prom do świtu. Liniowiec Gildii, którym przybyliście, leci dalej w swoich interesach, prom zaś ma się spotkać z towarowcem zabierającym stąd ładunek przyprawy.
– Naszej przyprawy, mój panie?
– Naszej. Ale prom zabierze również niektórych poszukiwaczy przyprawy starego reżimu. Zdecydowali się na wyjazd przy zmianie lenna, a sędzia zmiany im tego nie zabrania. To cenni pracownicy, Gurneyu. Jest ich około ośmiuset. Do odlotu promu musisz namówić część z nich, by zaciągnęli się do nas.
– Jak mocno mam ich namawiać, wasza wysokość?
– Zależy mi na ich dobrowolnej współpracy, Gurneyu. Ci ludzie mają niezbędne nam doświadczenie i umiejętności. Fakt, że odlatują, sugeruje, iż nie są częścią machiny Harkonnenów. Hawat jest przekonany, że w grupie tej będzie paru podstawionych łotrów, ale on widzi asasynów w każdym cieniu.
– W swoim życiu Thufir wypatrzył kilka wielce obiecujących cieni, mój panie.
– Są i takie, których nie wypatrzył, ale moim zdaniem podrzucenie takich kukułczych jaj do tego tłumu odjeżdżających to za dużo jak na wyobraźnię Harkonnenów.
– Możliwe, wasza wysokość. Gdzie są ci ludzie?
– Piętro niżej, w poczekalni. Proponuję, abyś zszedł tam i zagrał ze dwie chwytające za serce melodie, po czym ich przycisnął. Możesz oferować kierownicze stanowiska dla mających kwalifikacje. Zaproponuj płace wyższe o dwadzieścia procent od tych, które dostawali u Harkonnenów.
– Tylko dwadzieścia, wasza wysokość? Znam siatkę płac Harkonnenów. A w oczach ludzi z odprawą w kieszeniach i gorączką podróży w sercach… no cóż, mój panie… dwadzieścia procent to raczej słaba zachęta do pozostania.
– Więc sam decyduj w każdym przypadku z osobna – powiedział Leto ze zniecierpliwieniem. – Pamiętaj tylko, że skarbiec nie jest bez dna. Tam, gdzie zdołasz, trzymaj się dwudziestu procent. Zależy nam szczególnie na melanżerach, prognozerach, diunidach… na wszystkich obytych z otwartymi piaskami.
– Rozumiem, wasza wysokość. „Przybędą spragnieni gwałtu: chmarą nadlecą jako wschodni wiatr i będą zbierać, co piach więzi”.
– Bardzo wzruszający cytat – powiedział książę. – Przekaż swój oddział adiutantowi. Niech przeprowadzi krótkie szkolenie z reżimu wody, po czym zakwateruje ludzi na noc w koszarach przy lądowisku. Miejscowy personel wskaże im drogę. I nie zapomnij o ludziach dla Hawata.
– Trzy setki najlepszych, wasza wysokość. – Gurney podniósł swój marynarski worek. – Gdzie mam się zameldować po wykonaniu zadań?
– Zająłem pokój konferencyjny na górze. Odbędziemy tam naradę sztabową. Chcę ustalić nowy system rozmieszczenia sił na planecie, poczynając od rozlokowania brygad pancernych.
Halleck zatrzymał się w pół obrotu i spojrzał Leto w oczy.
– Spodziewasz się tego rodzaju kłopotu, wasza wysokość? Myślałem, że jest tutaj sędzia zmiany.
– I otwartej walki, i podchodów – powiedział książę. – Popłynie tu rzeka krwi, zanim będziemy to mieli za sobą.
– „A woda, którą czerpiesz z rzeki, w krew się przemieni na jałowej ziemi” – wyrecytował Halleck.
Książę westchnął.
– Wracaj jak najprędzej, Gurneyu.
– Doskonale, mój panie. – Pręga po krwawinie zafalowała od szerokiego uśmiechu. – „Syćcie oczy, bom jak dziki osioł pustyni kroczący do swej pracy”.
Odwrócił się, pomaszerował na środek sali, stanął, by wydać rozkazy, a następnie pospiesznie przecisnął się przez tłum.
Leto pokręcił głową. Halleck nie przestawał go zdumiewać – miał głowę nabitą pieśniami, sentencjami i kwiecistymi aforyzmami… a serce asasyna, gdy chodziło o Harkonnenów.
Po chwili książę ruszył wolnym krokiem na ukos przez salę w stronę windy, przyjmując honory niedbałym machnięciem ręki. Zauważył członka korpusu propagandy, zatrzymał się i przekazał mu wiadomość, którą należało podać ludziom przez radiowęzeł: ci, którzy przywieźli ze sobą kobiety, oczekiwali informacji, że są one bezpieczne i gdzie można je znaleźć. Pozostali chcieliby wiedzieć, że tutejsza ludność szczyci się większą liczbą kobiet niż mężczyzn.
Klepnął