Diuna. Frank Herbert
mojego syna!”
Ponad wyjściem na płytę lądowiska w Arrakin widnieje toporny, jakby prymitywnym narzędziem ciosany napis, którego słowa Muad’Dib miał później powtarzać wiele razy. Zobaczył je owej pierwszej nocy na Arrakis, kiedy przywieziono go do książęcego stanowiska dowodzenia, aby wziął udział w pierwszej naradzie pełnego sztabu swego ojca. Słowa zawierały prośbę do opuszczających Arrakis, lecz zapadły mrocznym ciężarem w serce chłopca, który dopiero co umknął spod skrzydeł śmierci. Brzmiały: „O wy, którzy wiecie, jak tutaj cierpimy, nie zapomnijcie o nas w swoich modlitwach”.
– z Księgi o Muad’Dibie pióra księżnej Irulany
– Cała teoria sztuki wojennej sprowadza się do obliczenia ryzyka – powiedział książę – lecz kiedy przychodzi ryzykować własną rodzinę, element kalkulacji rozmywa się w… innych sprawach.
Wiedział, że nie panuje nad gniewem tak dobrze, jak powinien. Odwrócił się i wielkimi krokami przemierzył tam i z powrotem długość ogromnego stołu.
Książę i Paul znajdowali się sami w sali konferencyjnej lądowiska. Był to pokój z głuchym pogłosem, wyposażony jedynie w długi stół, stojące wokół niego trójnożne antyczne krzesła, tablicę na mapy oraz projektor w drugim końcu. Paul siedział przy stole pod tablicą. Opowiedział ojcu przygodę z grotem-gończakiem i przekazał informacje o grożącej mu zdradzie.
Leto zatrzymał się naprzeciwko syna i walnął pięścią w stół.
– Hawat mówił mi, że dom jest bezpieczny!
– Ja też byłem zły… z początku – odezwał się niepewnie Paul. – I obwiniałem Hawata. Ale ten atak wyszedł spoza rezydencji. Był prosty, sprytny i bezpośredni. I powiódłby się, gdyby nie wyszkolenie, jakie otrzymałem pod kierunkiem twoim i wielu innych, łącznie z Hawatem.
– Bronisz go? – zapytał książę.
– Tak.
– On się starzeje. Ot co. Powinien…
– Jest mądry i ma ogromne doświadczenie – powiedział Paul. – Ile pomyłek Hawata możesz wymienić?
– To ja powinienem go bronić – rzekł książę. – Nie ty.
Paul się uśmiechnął. Leto przysiadł u szczytu stołu i objął syna ramieniem.
– Ostatnio… wydoroślałeś, synu. – Zabrał rękę. – Cieszy mnie to. – Odpowiedział uśmiechem na uśmiech chłopaka. – Hawat sam się ukarze. Większy będzie jego gniew na siebie z tego powodu niż gniew nas obu razem wzięty.
Paul spojrzał na pociemniałe okna za tablicą map i zatopił wzrok w czerni nocy. Światło sali odbijało się od balustrady balkonu za oknami. Dostrzegł ruch i rozpoznał sylwetkę strażnika w mundurze Atrydów. Przeniósł wzrok na białą ścianę za plecami ojca, a następnie w dół, ku błyszczącej powierzchni stołu, zauważając na niej swoje dłonie zaciśnięte w pięści.
Drzwi naprzeciwko księcia rozwarły się gwałtownie. Wkroczył przez nie Thufir Hawat, wyglądający starzej i jakby bardziej żylasty niż zwykle. Przeszedł całą długość stołu i stanął na baczność twarzą w twarz z Leto.
– Panie mój – odezwał się, mówiąc do jakiegoś punktu ponad głową księcia – dowiedziałem się właśnie, jak cię zawiodłem. Muszę złożyć rezyg…
– Och, siadaj i przestań się wygłupiać – przerwał mu Leto. Wskazał krzesło naprzeciwko Paula. – Jeżeli się pomyliłeś, to przeceniając Harkonnenów. Ich prostackie umysły wpadły na prostacką zagrywkę. Nie braliśmy pod uwagę prostackich zagrywek. Syn mój zadał sobie wiele trudu, by mi dowieść, że wyszedł z tego głównie dzięki twoim naukom. Tutaj mnie nie zawiodłeś. – Poklepał oparcie wolnego krzesła. – Siadaj, mówię!
Hawat osunął się na krzesło.
– Ale…
– Nie chcę więcej o tym słyszeć – powiedział książę. – Incydent należy do przeszłości. Mamy pilniejsze sprawy. Gdzie reszta?
– Prosiłem ich, by zaczekali za drzwiami, kiedy ja…
– Zawołaj ich.
Hawat popatrzył Leto prosto w oczy.
– Wasza wysokość, ja…
– Wiem, kto jest moim prawdziwym przyjacielem, Thufirze – powiedział książę. – Zawołaj ludzi.
Hawat przełknął ślinę.
– Tak jest, mój panie. – Obróciwszy się na krześle, zawołał w stronę otwartych drzwi: – Gurneyu, wprowadź ich.
Halleck wprowadził do pokoju korowód ludzi. Na przedzie szli oficerowie sztabowi z ponurą powagą na twarzach, za nimi tryskający zapałem młodsi asystenci i eksperci. Krótkotrwałe szuranie rozeszło się echem w sali, kiedy ludzie zajmowali miejsca. Delikatny aromat stymulacyjnego rachagu unosił się nad stołem.
– Jest kawa, jeśli ktoś ma ochotę – powiedział książę. Popatrując po swoich ludziach, pomyślał: „Dobra z nich ekipa. Ten rodzaj wojny mógł bardziej człowieka wykończyć”.
Czekał, aż z sąsiedniego pokoju przyniesiono i podano kawę, dostrzegając na niektórych twarzach oznaki zmęczenia. Wkrótce przywdział swą maskę spokoju i kompetencji, powstał i zastukał w blat knykciami dla przywołania uwagi.
– A więc, panowie – rzekł – nasza cywilizacja popadła, zdaje się, tak dalece w nałóg inwazji, że nawet nie możemy wykonać prostego rozkazu Imperium, żeby się nie napatoczyć na stare zwyczaje.
Rozległy się zduszone śmiechy i Paul zdał sobie sprawę, że jego ojciec powiedział właściwą rzecz właściwym tonem, aby poprawić nastrój na sali. Nawet ślad znużenia w jego głosie był na miejscu.
– Myślę, że najpierw powinniśmy się dowiedzieć, czy Thufir może cokolwiek dorzucić do swego raportu o Fremenach. Thufirze?
Hawat podniósł oczy.
– Muszę jeszcze przestudiować pewne ekonomiczne sprawy po moim ogólnym raporcie, wasza wysokość, ale mogę już powiedzieć, że Fremeni coraz bardziej wyglądają na takich sojuszników, jakich potrzebujemy. Chcą nabrać pewności, że mogą nam zaufać, lecz wydaje się, że postępują szczerze. Przysłali podarunek: filtraki własnego wyrobu i mapy pewnych rejonów pustyni, na których pozostały punkty oporu Harkonnenów… – Spojrzał wzdłuż stołu. – Doniesienia ich wywiadu okazały się absolutnie wiarygodne i pomogły nam znacznie w naszych stosunkach z sędzią zmiany. Przysłali również nieco drobiazgów: biżuterię dla lady Jessiki, przyprawowe trunki, słodycze, leki. Moi ludzie to teraz przetrząsają. Wydaje się, że nie ma w tym żadnego podstępu.
– Podobają ci się, Thufirze? – zapytał ktoś z końca stołu.
Hawat obrócił się do pytającego.
– Duncan Idaho twierdzi, że należy tych ludzi podziwiać.
Paul zerknął na ojca, potem znowu na mentata i zaryzykował pytanie:
– Masz jakąś nową informację w sprawie liczebności Fremenów?
Hawat spojrzał na Paula.
– Na podstawie przetwórstwa żywności i innych dowodów Idaho ocenia liczbę mieszkańców kompleksu jaskiń, w którym przebywał, na jakieś dziesięć tysięcy ludzi. Ich przywódca powiedział, że ma pod sobą sicz składającą się z dwóch tysięcy ognisk domowych. Mamy powody przypuszczać, że takich siczowych społeczności jest sporo. Wygląda na to, że wszystkie one składają hołd komuś, kto zwie się Liet.
–