Diuna. Frank Herbert

Diuna - Frank  Herbert


Скачать книгу
odmówić. Dobrze, zobaczymy, zadufku. – Nachyliła się nisko, ściszając głos prawie do szeptu. – Poczujesz ból dłoni w pudełku. Ból. Ale cofnij rękę, a twej szyi dotknie gom dżabbar. Śmierć przyjdzie równie szybko jak opadnięcie katowskiego topora. Zabierzesz rękę, a gom dżabbar weźmie cię jak swego. Rozumiesz?

      – Co jest w pudełku?

      – Ból.

      Poczuł silniejsze mrowienie w dłoni i zacisnął mocno wargi. „Jak coś takiego może być próbą?” – zastanawiał się. Do mrowienia dołączyło się swędzenie.

      – Słyszałeś o tym – powiedziała stara kobieta – że zwierzęta odgryzają sobie kończynę, by umknąć z potrzasku? To zwierzęca sztuczka. Człowiek pozostanie w sidłach, zniesie ból i uda śmierć, by zabić myśliwego, usuwając zagrożenie dla swego gatunku.

      Mrowienie przeszło w ledwo odczuwalne pieczenie.

      – Po co to robisz? – spytał.

      – By ustalić, czy jesteś człowiekiem. Zamilknij.

      Paul zwinął lewą dłoń w pięść, gdy w drugiej nasiliło się pieczenie. Narastało powoli: fala ciepła za falą… fala za falą. Czuł, jak paznokcie wbijają mu się w zaciśniętą dłoń. Próbował rozprostować przypiekane palce drugiej, lecz nie mógł nimi poruszyć.

      – Pali – wyszeptał.

      – Cicho!

      Pulsujący ból przenikał do ramienia. Pot wystąpił mu na czoło, każde włókno jego ciała krzyczało wniebogłosy, by zabrał dłoń z tej płonącej czeluści… jednak… gom dżabbar. Nie odwracając głowy, usiłował spojrzeć na ową upiorną igłę znieruchomiałą przy jego szyi. Zachłystywał się powietrzem, chciał uspokoić oddech i nie mógł.

      Ból!

      Cały jego świat zniknął prócz konającej w męczarniach dłoni i starczej twarzy wpatrzonej w niego z odległości paru centymetrów. Wargi tak mu wyschły, że miał trudności z ich rozdzieleniem.

      „Palę się! Palę się!”

      Wydawało mu się, że czuje, jak skóra zwija się i czernieje na konającej dłoni, ciało przepala się i odpada, obnażając zwęglone kości.

      Stop!

      Ból ustał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Paul był zlany potem, prawa ręka mu dygotała.

      – Dosyć – wymamrotała stara. – Kull wahad! Żadna dziewczynka tyle nie wytrzymała. Chyba pragnęłam twej porażki. – Odchyliła się w tył, zabierając gom dżabbar. – Wyciągnij rękę ze skrzynki i spójrz na nią, młody człowieku.

      Pokonując bolesne drżenie, Paul utkwił oczy w mrocznej pustce, w której jego dłoń zdawała się przebywać z własnej woli. Wspomnienie bólu paraliżowało wszelki ruch. Rozum mówił mu, że z pudełka wyjmie osmalony kikut.

      – No, wyjmuj! – warknęła.

      Wyszarpnął dłoń ze skrzynki i zagapił się na nią osłupiały. Nic. Ani śladu po męczarni. Podniósł dłoń, obrócił ją, poruszył palcami.

      – Nerwoból indukcyjny – powiedziała. – Nie mogę okaleczać wszystkich potencjalnych ludzi, ale są tacy, którzy dużo by dali za sekret tej skrzynki.

      Ukryła pudełko w fałdach togi.

      – Ale ból… – zaczął.

      – Ból! – prychnęła wzgardliwie. – Człowiek potrafi zapanować nad każdym nerwem swego ciała.

      Poczuł ból w lewej dłoni, rozprostował zaciśnięte palce, spojrzał na cztery krwawe ślady po wbitych w ciało paznokciach. Opuścił rękę i popatrzył na starą kobietę.

      – Zrobiłaś to kiedyś mojej matce?

      – Przesiewałeś kiedyś piasek przez sito? – odpowiedziała.

      Zszokowany tym niezwiązanym z tematem pytaniem umysł Paula osiągnął stan wyższej świadomości. „Piasek przez sito”. Skinął głową.

      – My, Bene Gesserit, przesiewamy ludzi, by wyłowić człowieka – oznajmiła.

      Podniósł prawą rękę, przywołując wspomnienie katuszy.

      – I to wszystko, co w tym jest? Ból?

      – Obserwowałam cię w bólu, chłopcze. Ból jest zaledwie osią próby. Matka opowiadała ci o naszych metodach obserwacji. Widzę w tobie znamiona jej nauki. Nasz test to moment krytyczny plus obserwacja.

      Jej ton to potwierdzał, więc rzekł:

      – To prawda!

      Wbiła w niego wzrok. „On wyczuwa prawdę! Czyżby był tym jedynym? Czyżby istotnie miał nim być?” Opanowała podniecenie, upominając samą siebie: „Nadzieja przesłania jasność widzenia”.

      – Wiesz, kiedy ludzie wierzą w to, co mówią – stwierdziła.

      – Wiem.

      W jego głosie pobrzmiewały echa pewności nabytej w wielokrotnych próbach. Słysząc je, powiedziała:

      – Może i jesteś Kwisatz Haderach. Siądź, mały bracie, tu, u moich stóp.

      – Wolę stać.

      – Twoja matka siedziała kiedyś u moich stóp.

      – Nie jestem swoją matką.

      – Nienawidzisz nas troszeczkę, co? – Spojrzawszy w stronę drzwi, zawołała: – Jessiko!

      Jessika stanęła w drzwiach, obrzucając pokój surowym wzrokiem. Złagodniała na widok Paula. Zdobyła się na słaby uśmiech.

      – Jessiko, czy przestałaś mnie nienawidzić? – spytała stara kobieta.

      – Kocham cię i nienawidzę zarazem – odparła zapytana. – Nienawidzę za cierpienia, których nigdy nie zapomnę. Kocham za…

      – Wystarczy sam fakt – powiedziała stara cieplejszym głosem. – Możesz już wejść, tylko się nie odzywaj. Zamknij drzwi i pilnuj, by nikt nam nie przeszkadzał.

      Jessika weszła do pokoju, zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. „Mój syn żyje – pomyślała. – Mój syn żyje i jest… człowiekiem. Wiedziałam, że jest… ale… on żyje. Teraz mogę żyć dalej”. Czuła dotyk drzwi, twardy i rzeczywisty. Wszystko w tym pokoju było dotykalne i wyczuwalne zmysłami.

      „Mój syn żyje”.

      Paul spojrzał na matkę. „Mówiła prawdę” – stwierdził. Pragnął umknąć i w samotności przemyśleć to, czego doświadczył, jednak wiedział, że nie może odejść, dopóki go nie odprawią. Stara kobieta zyskała nad nim władzę. „Obie mówiły prawdę” – skonstatował. Matka przeszła taką samą próbę. W tym wszystkim musiało się kryć jakieś straszliwe przeznaczenie… ból i strach są straszne. Rozumiał straszliwe przeznaczenia. Parły na przekór wszystkiemu. Stanowiły własną konieczność. Paul czuł, że dostał się w tryby straszliwego przeznaczenia, choć jeszcze nie wiedział jakiego.

      – Pewnego dnia, chłopcze – powiedziała stara – może i ty będziesz musiał tak stać za drzwiami. Nie jest to takie proste.

      Paul spuścił oczy na dłoń, która poznała ból, a potem podniósł je na matkę wielebną. W brzmieniu jej głosu było teraz coś, czego nie spotkał w żadnym ze znanych mu głosów. Słowa były oszczędne i błyskotliwe. Wyczuwało się w nich napięcie. Odnosił wrażenie, że o cokolwiek ją zapyta, odpowiedź wyniesie go ponad jego cielesną powłokę ku czemuś wyższemu.

      – Po co poddajesz ludzi próbie


Скачать книгу