Diuna. Frank Herbert
Jesteś tu na pokaz. A teraz bądź cicho. – Zerknął na Feyda-Rauthę, odnotowując kształt ust bratanka, pełne i wydatne wargi, genetyczne znamię Harkonnenów, teraz lekko wykrzywione grymasem rozbawienia. – To mentat, Feydzie. Został wyszkolony i uwarunkowany do pełnienia określonych obowiązków. Nie da się jednak przeoczyć faktu, że jest opakowany ludzkim ciałem. To poważna wada. Czasami myślę, że starożytni ze swymi myślącymi machinami mieli słuszną ideę.
– To były zabawki w porównaniu ze mną – warknął Piter. – Ty sam, baronie, dałbyś radę ich machinom.
– Być może – przyznał Vladimir. – No dobrze… – Odetchnął głęboko i beknął. – Teraz, Piterze, przedstaw mojemu bratankowi w zarysie istotne elementy naszej kampanii przeciwko rodowi Atrydów. Bądź tak uprzejmy i pokaż, co potrafisz jako mentat.
– Baronie, ostrzegałem cię przed powierzaniem komuś tak młodemu tych informacji. Moje obserwacje…
– Ja będę o tym decydował – rzekł baron. – Daję ci rozkaz, mentacie. Zaprezentuj jedną ze swych rozmaitych umiejętności.
– Dobrze więc – powiedział Piter. Wyprostował się, przyjmując dziwnie godną postawę, niczym maskę, lecz tym razem okrywającą całe ciało. – Za parę dni standardowych cały dwór księcia Leto zaokrętuje się na liniowiec Gildii Kosmicznej udający się na Arrakis. Gildia wysadzi ich raczej w Arrakin niż w naszym Kartagin. Mentat księcia, Thufir Hawat, słusznie dojdzie do wniosku, że Arrakin jest łatwiejsze do obrony.
– Słuchaj uważnie, Feydzie – odezwał się baron. – Obserwuj plany wewnątrz planów w planach.
Feyd-Rautha skinął głową, myśląc: „To już lepiej. Stary potwór dopuszcza mnie w końcu do sekretów. Chyba rzeczywiście zamierza uczynić mnie swoim dziedzicem”.
– Istnieje kilka rozbieżnych możliwości – powiedział Piter. – Ja twierdzę, że ród Atrydów uda się na Arrakis. Nie możemy jednak zignorować ewentualności, że książę zawarł z Gildią kontrakt na wywiezienie go w bezpieczne miejsce poza Imperium. Inni w podobnych okolicznościach zostawali rodami renegackimi, zabierali rodzinne arsenały atomowe i tarcze i uciekali poza Imperium.
– Książę jest na to zbyt dumny – rzekł Vladimir.
– To jedna z możliwości – odparł Piter. – Jednak ostateczny rezultat byłby dla nas ten sam.
– Nie, nie byłby! – warknął baron. – On musi umrzeć, a jego linia wygasnąć.
– Prawdopodobieństwo tego jest ogromne – powiedział mentat. – Kiedy ród ma się sprzeniewierzyć, czynione są pewne przygotowania. Tymczasem książę sprawia wrażenie, jakby niczego takiego nie robił.
– Tak – westchnął baron. – Jedź dalej, Piterze.
– W Arrakin – ciągnął asasyn – książę z rodziną zajmą rezydencję, do niedawna dom hrabiego i hrabini Fenringów.
– Ambasadora u przemytników – zachichotał Vladimir.
– Ambasadora u kogo? – spytał Feyd-Rautha.
– Twój stryj żartuje – powiedział Piter. – Nazywa hrabiego Fenringa ambasadorem u przemytników, wskazując na udział Imperatora w przemytniczych operacjach na Arrakis.
Feyd-Rautha spojrzał na stryja zaintrygowany.
– Dlaczego?
– Nie bądź tępy, Feydzie – warknął baron. – Jak może być inaczej, dopóki Gildia znajduje się poza imperialną kontrolą? Jakże inaczej poruszaliby się szpiedzy i asasyni?
Wargi Feyda-Rauthy wydały bezdźwięczne „Oooch”.
– W rezydencji zorganizowaliśmy dywersję – oświadczył Piter. – Zamach na życie dziedzica Atrydów, zamach, który może się powieść.
– Piterze – zagrzmiał baron – chcesz powiedzieć…?!
– Chcę powiedzieć, że wypadki się zdarzają – rzekł mentat. – A zamach musi wyglądać poważnie.
– Ale chłopiec ma takie słodkie, młode ciało – powiedział Vladimir. – Oczywiście, jest potencjalnie bardziej niebezpieczny niż ojciec… po przeszkoleniu przez matkę czarownicę. Przeklęta kobieta. W porządku, dalej, Piterze.
– Hawat odgadnie, że podstawiliśmy mu agenta – podjął mentat. – Rzucającym się w oczy podejrzanym jest doktor Yueh, istotnie nasz agent, ale Hawat przeprowadził śledztwo i odkrył, że doktor to absolwent Akademii Suka z najwyższym warunkowaniem, rzekomo wystarczająco bezpiecznym, by pielęgnować samego Imperatora. Do najwyższego warunkowania przywiązuje się wielką wagę. Zakłada się, że nie sposób go usunąć bez uśmiercenia osobnika. Jednakże, jak to ktoś kiedyś zauważył, mając odpowiednią dźwignię, można podnieść planetę. Znaleźliśmy dźwignię, która podniosła doktora.
– Jak? – zapytał Feyd-Rautha. Ten temat go zafascynował. Wszyscy wiedzieli, że najwyższego warunkowania złamać się nie da.
– Innym razem – powiedział baron. – Dalej, Piterze.
– W miejsce Yuego – rzekł asasyn – postawiliśmy na drodze Hawata wyjątkowo interesującego podejrzanego. Sama zuchwałość podejrzenia zwróci na nią jego uwagę.
– Na nią? – spytał Feyd-Rautha.
– Lady Jessikę we własnej osobie – odparł baron.
– Czyż to nie wspaniałe? – zapytał Piter. – Hawat będzie tak zaabsorbowany tą perspektywą, że osłabi go to jako mentata. Może nawet próbować ją zabić. – Zmarszczył czoło i dodał: – Ale nie sądzę, aby mu się to udało.
– Nie chcesz, aby mu się udało, co? – zapytał baron.
– Nie rozpraszaj mnie, baronie – odparł Piter. – Podczas gdy Hawat zajmie się lady Jessiką, jeszcze bardziej odwrócimy jego uwagę buntami w kilku garnizonach i tym podobnymi rzeczami. Bunty zostaną stłumione. Książę musi wierzyć, że się nieźle zabezpieczył. Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, damy znak Yuemu, wtargniemy naszymi głównymi siłami… hmm…
– Dalej, powiedz mu wszystko – zażądał Vladimir.
– Wtargniemy wzmocnieni dwoma legionami sardaukarów przebranych w barwy Harkonnenów.
– Sardaukarzy! – sapnął Feyd-Rautha. Jego myśli pobiegły ku strasznym oddziałom imperialnym, bezlitosnym zabójcom, fanatycznym żołnierzom Padyszacha Imperatora.
– Widzisz, jak ci ufam, Feydzie – powiedział baron. – Jeśli najmniejsza wzmianka o tym dotrze kiedykolwiek do jakiegoś wysokiego rodu, Landsraad może się zjednoczyć przeciwko rodowi imperialnemu i zapanuje chaos.
– Sedno sprawy tkwi w tym – rzekł Piter – że skoro używa się rodu Harkonnenów do odwalania brudnej roboty Imperium, zdobywamy faktyczną przewagę. Niebezpieczna to przewaga, prawda, lecz umiejętnie wykorzystana przysporzy Harkonnenom większych bogactw, niźli posiada jakikolwiek inny ród w Imperium.
– Nie podejrzewasz, o jak wielkie bogactwo tu chodzi, Feydzie – powiedział baron. – Nawet w najśmielszych wyobrażeniach. Przede wszystkim będziemy mieli niekwestionowany mandat do zarządu kompanii KHOAM.
Feyd-Rautha kiwnął głową. Chodziło o bogactwo. KHOAM stanowiła klucz do niego – wykorzystując mandat, każdy szlachetny ród ciągnął z kas kompanii, ile się dało. Mandaty KHOAM były rzeczywistym potwierdzeniem politycznego znaczenia w Imperium, przemijającego wraz z utratą liczby głosów w Landsraadzie.
– Książę Leto – mówił Piter – może szukać schronienia u garstki fremeńskiej hołoty na obrzeżach pustyni. Bądź też podjąć