.

 -


Скачать книгу
się do orszaku żałobnego, który miał towarzyszyć Montserrat w drodze na cmentarz. Pożegnała się z Rosą. „Dokąd idziesz?”, zapytała kuzynka. Emma odpowiedziała, że musi coś zrobić, dla swojej zmarłej przyjaciółki. Rosa zrozumiała, że nie dowie się niczego więcej. Emma oddaliła się w stronę przytułku prowadzonego przez pasterzanki.

      Furtianka powiedziała jej, że siostra Inés ma teraz lekcje z podopiecznymi.

      – W takim razie chciałabym się zobaczyć z… – Emma zawahała się nad doborem słów, ale uznała, że nie warto teraz kłócić się z zakonnicą. – Z czcigodną matką przełożoną.

      – Czcigodna matka przełożona ma inne zobowiązania.

      – Proszę jej przekazać, że to ważne, bardzo ważne, mam pilną wiadomość od don Manuela Bella – powiedziała Emma. – Tego od płytek – uściśliła.

      – Wszyscy tutaj doskonale wiedzą, kim jest don Manuel Bello. Zaczekaj.

      Matka przełożona przyjęła ją w swoim zalatującym starzyzną gabinecie.

      – Mam nadzieję, że to coś ważnego. Nie mam czasu na głupstwa – oświadczyła.

      – Przyszłam dokonać apostazji! – wypaliła Emma.

      Zakonnica zdołała ukryć zdumienie; dała sobie kilka sekund na odpowiedź.

      – Nie możesz tego zrobić – odparła wreszcie.

      – Oczywiście, że mogę! Nie chcę być chrześcijanką! – Emma poczerwieniała z oburzenia. – Jestem anarchistką! Nie wierzę w Boga ani w Najświętszą Panienkę, ani w…

      – Dziecko – przerwała jej zakonnica, starając się zapanować nad sytuacją, która w każdej chwili mogła się wymknąć spod kontroli – nie możesz dokonać apostazji, bo nie jesteś chrześcijanką. Nie zostałaś ochrzczona.

      Opanowany głos matki przełożonej i rzeczowy argument, który wysunęła, zbiły dziewczynę z tropu, ale tylko na chwilę. To było jej pięć minut! Słowo „apostazja” poznała dzięki siostrze Inés, która uważała to za jeden z najcięższych grzechów przeciwko Kościołowi.

      – Nie chcę mieć z wami nic wspólnego.

      – Dobrze.

      – Chcę, żeby została podarta kartka, na której spisano moje dane.

      – Nie mamy potrzeby jej trzymać. Spalimy ją, modląc się za ciebie.

      – Nie chcę, żeby ktokolwiek się za mnie modlił! – wykrzyknęła Emma.

      – Bóg uczy nas…

      – Bóg niczego nas nie uczy! Bóg nie istnieje! – zawyła Emma, tak by usłyszał ją cały przytułek. – Boga wymyśliłyście wy, harpie, żeby podporządkować sobie wszystkie te kobiety, które tu trzymacie, żeby za darmo dla was pracowały, żeby służyły bogaczom, żeby zadzierały spódnice i korzyły się przed panem, żeby nie miały głosu, żeby nie walczyły z nędzą…

      – Montserrat już wychodzi – przerwała jej matka przełożona, zwracając się do kilku zakonnic, które stłoczyły się w drzwiach, zaalarmowane krzykami. Emma próbowała przeszyć ją wzrokiem. – Dziecko – zwróciła się do niej czule – albo natychmiast stąd wyjdziesz, albo wezwiemy policję. Nie wyniknie z tego nic dobrego. Zrozumiałam twoje przesłanie. Idź z Bogiem.

      – Znowu Bóg! – Emma pokręciła głową. – Niech żyje rewolucja! – krzyknęła, unosząc pięść, i przeszła między zakonnicami. – Taki pogrzeb ci wyprawiłam, Montserrat, moja przyjaciółko… moja siostro! – szepnęła, idąc w stronę wyjścia z budynku. – Mój wyjątkowy pogrzeb.

      KONDUKT ŻAŁOBNY Z TRUMNĄ bez krzyża na wieku przeszedł starówką i dzielnicą El Raval w stronę cmentarza południowo-zachodniego na wzgórzu Montjuïc. Przechodnie rozstępowali się i zdejmowali czapki, niektórzy się żegnali – przez pomyłkę, a może i nie. Członkowie orszaku natychmiast ich karcili. „Nie była chrześcijanką!”, zrugała kogoś jedna z kobiet. „Zachowaj te zaklęcia dla swoich zmarłych”, ofuknęła inna jakiegoś staruszka.

      Dalmau szedł za trumną niesioną przez Tomasa i jego kolegów. Prowadził matkę – to łapał ją pod ramię, to znów obejmował w talii, żeby utrzymać jej ciężar. Josefa coraz bardziej osuwała się na ziemię, wlokąc się za zmarłą córką. Dalmau najchętniej poszedłby w jej ślady: położył się i zaczekał, aż trumna zniknie mu z oczu, jakby w ten sposób mógł ulżyć swojemu cierpieniu.

      Zniesienie trumny wąskimi schodami okazało się niezwykle skomplikowaną operacją. Odkąd opuścili kamienicę, szukał wzrokiem narzeczonej. Nie mógł zostawić matki, by rozejrzeć się w tłumie. Nigdzie nie widział Emmy. Uznał, że pewnie idzie z tyłu, choć nie rozumiał dlaczego. Powinna być z nimi, jako członek rodziny. Zapytał matki, ale nic mu nie odpowiedziała. Co rusz oglądał się za siebie. Kiedy byli w połowie drogi, podeszła do niego dziewczyna, która pracowała z Montserrat w fabryce; zauważyła, że coś go niepokoi. Odeszła na bok, przepuściła cały orszak, po czym wróciła i zakomunikowała mu, że Emmy nie ma wśród żałobników. Dalmau nie umiał wytłumaczyć sobie jej nieobecności. Chyba że… Chyba że coś jej się stało, dopadła ją jakaś nagła niedyspozycja. Wyglądała na bardzo poruszoną poprzedniej nocy, kiedy czuwali przy zwłokach jego siostry. Nawet nie chciała z nim rozmawiać. W zasadzie od momentu, gdy władze wydały im ciało i poinformowały o okolicznościach śmierci Montserrat, zamienili tylko kilka słów na temat przygotowań do pogrzebu. Emma bez przerwy płakała albo siedziała pogrążona w myślach, które Dalmau pragnął uszanować. Ale jeżeli się rozchorowała… Zacisnął wargi i pokręcił głową; matka potknęła się, przypominając mu, kim powinien się teraz zajmować.

      Cmentarz znajdował się na zboczu wzniesienia, na wprost morza. Szło się tam długo: musieli minąć stocznię, przejść przez tereny uprawne i okrążyć wzgórze wąską ścieżką wijącą się wzdłuż klifu; ta część Barcelony nosiła nazwę Morrot. Dalmauowi nie udało się załatwić przewozu trumny. Oficjalnie strajk dobiegł już końca, pojawienie się kataryniarzy w Eixample zwiastowało powrót do normalności. Alejami znów kursowały tramwaje – na razie prowadzone i eskortowane przez żołnierzy – wyładowywano węgiel, odblokowano napływ żywności i zaczęto wydawać gazety, które zdaniem komendanta były dowodem na to, że w mieście zapanował spokój.

      Stopniowo otwierano też sklepy, warsztaty, fabryki i inne zakłady pracy. Robotnicy spuścili z tonu, bo tak naprawdę chodziło właśnie o ton – po prostu unieśli się dumą. Nie wysunęli żadnych konkretnych roszczeń. Strajk przypominał raczej festyn, zwłaszcza trzeciego dnia, kiedy robotnicy świętowali zwycięstwo tańcami i zabawą. Metalowcy, od których żądań wszystko się zaczęło, wrócili do pracy, niczego nie osiągnąwszy. Strajk powszechny trwał zaledwie tydzień i władze wręcz pochwaliły obywatelską postawę protestujących! Tydzień, który nie przyniósł nic poza zabitymi – ich liczba, w zależności od źródeł, wahała się od dwunastu do ponad stu – rannymi i setkami zatrzymanych.

      Z powodu strajku rozwiązano stowarzyszenia robotnicze i na ponad rok wprowadzono w Barcelonie stan wyjątkowy. Na wypadek kolejnych protestów do miasta ściągnięto dodatkowych żołnierzy i policjantów. Robotnicy przynajmniej udowodnili, że potrafią się zmobilizować; było to być może jedyne osiągnięcie tego tygodnia chaosu. Najpoważniejszą konsekwencją strajku było jednak ostateczne rozdzielenie ruchów anarchistycznego i robotniczego. Rewolucjoniści ponieśli sromotną porażkę: wezwali ludność do zrywu, który nic jej nie dał. Robotnicy przestali powtarzać libertariańskie hasła, a tym bardziej wierzyć w obietnice idyllicznego społeczeństwa. Przywództwo w walce o prawa proletariatu przejęli republikanie.

      Pesymizm


Скачать книгу