MALARZ DUSZ. Отсутствует
ukłucie zazdrości. Ona sama miała malutkie piersi ginące pośród wystających żeber, płaską pupę i zapadnięty brzuch… Daleko jej było do zmysłowych kształtów tej kobiety. Od jak dawna nie oglądała swojej twarzy w lustrze? Nie wiedziała nawet, czy jest ładna. Delfín twierdził, że nie, że jest brzydka jak jedna z tych płaskich ryb, które sprzedawano na straganach. Ale uroda nie miała znaczenia na ulicy. Liczyły się śmiałość, szybkość, zdecydowanie, spryt… Ładna dziewczyna ryzykowała, że ktoś zwróci na nią uwagę, zgwałci ją albo zmusi do prostytucji. Albo i jedno, i drugie.
– Wytrzymasz do południa – powtórzyła Emma, wyrywając dziewczynkę z tych rozmyślań.
– Tylko kawałek skórki – zaryzykowała Maravillas.
– W południe.
– Błagam.
– Nie słyszałaś? – odparła Emma ze zniecierpliwieniem. – W południe.
DALMAU CODZIENNIE W POŁUDNIE chodził na obiad do mistrza. Don Manuel zapraszał go do siebie, odkąd koło artystyczne zgodziło się zorganizować wystawę jego portretów. Nie przeszkadzał mu już brak krawata. Chłopak siadywał teraz przy dużym stole, z rodziną i wielebnym Jacintem, który często gościł u mistrza. Czasami nawet urządzali sobie razem sjestę, don Manuel we własnej sypialni, Dalmau z księdzem w ciemnym saloniku. Sporadycznie na obiad byli zapraszani także dalsi krewni albo przyjaciele rodziny. Doña Celia nadal się do niego nie odzywała, otwarcie okazując mu niechęć. Úrsula próbowała podjąć na nowo niewinne igraszki, które już raz udało jej się sprowokować. Znów zaprowadziła Dalmaua do schowka, teraz pod pretekstem nauczenia go, jak posługiwać się sztućcami. Nawet nie dopuściła go do głosu: przyparła go do ściany i zaczęła go całować; przycisnęła jego dłonie do swoich piersi i krocza, żeby pieścił ją przez ubranie. Potem złapała go za naprężonego penisa. Kiedy rozkoszowała się zakazaną przyjemnością, Dalmau niespodziewanie wsunął dłoń za jej dekolt i wyciągnął obnażoną pierś.
– Co ty wyprawiasz?! – wrzasnęła Úrsula i gwałtownie się odsunęła, chowając nagą pierś. – Za kogo ty się uważasz?
Wyciągnął rękę, żeby złapać ją za krocze, ale odskoczyła do tyłu, potrącając miotłę i wiadro, tak że z hukiem potoczyło się po podłodze.
– Moja siostra nie żyje – przypomniał jej Dalmau, kiedy przerażona dziewczyna otwierała drzwi schowka, z trudem łapiąc powietrze. – Już nie możesz mnie szantażować.
– Nie doceniasz mnie, ty garncarzu z bożej łas… – Powstrzymała się przed bluźnierstwem. – Jeszcze mnie popamiętasz – zagroziła, po czym wyszła, trzaskając drzwiami.
Groźba najwyraźniej nie dotyczyła wystawy portretów, bo ta odbyła się zgodnie z planem w siedzibie Koła Artystycznego Sant Lluc przy ulicy Boters i odniosła ogromny sukces. Obecność wielebnego Jacinta uwiarygodniła obietnicę don Manuela w kwestii nawrócenia młodego artysty. Wszyscy gratulowali Dalmauowi i zasypywali go pytaniami: członkowie stowarzyszenia, ich bliscy i liczna publiczność zaproszona na otwarcie wystawy. Prace zaprezentowali don Manuel i jego dwóch kolegów. Dalmau nie chciał przemawiać, poprosił mistrza, żeby zrobił to za niego. „Strasznie się przy tym denerwuję – wyznał. – Głos mi drży, a słowa więzną w gardle”. „Nie jesteś politykiem”, stwierdził don Manuel. Zgodził się go zastąpić, ale po przemówieniu kazał mu iść do gości, panów z bujnymi wąsami – u niektórych z nawoskowanymi koniuszkami – bokobrodami i brodami w najróżniejszym stylu: kwadratowymi, jak te noszone w Madrycie, szpiczastymi, kozimi albo kępkami włosów pod dolną wargą… Przedstawiali go żonom i córkom, elegancko ubranym, wyperfumowanym, obwieszonym biżuterią. Dalmau czuł się przytłoczony. Zanim skończył odpowiadać na zadane mu pytanie, już musiał witać się z kimś innym, a jednocześnie słuchać wyznań kobiety, którą ponoć bardzo poruszyły jego prace i ubolewała nad losem trinxeraires – „dzieci Bożych jak my”, dodała, niemal szlochając. Nagle zjawiał się ktoś ważny i don Manuel odciągał go na bok, ale po chwili Dalmau znów był otoczony ludźmi.
Obecni na wystawie dziennikarze również rozpływali się nad jego rysunkami. „Malarz dusz”, orzekł jeden z nich. Właśnie taki tytuł nosił artykuł opublikowany następnego dnia w jego gazecie. Dalmau przypomniał sobie słowa don Manuela; zastanawiał się, czy mistrz nie wpłynął na pismaka, któremu towarzyszył podczas całego wywiadu. „Idealizm, z jakim ten młody malarz portretuje nędzę, dodaje godności dzieciom z jego obrazów”, oznajmił jeden z krytyków, przemawiając do oczarowanej publiczności.
Llucowie byli zachwyceni. Toczyli nieustanne potyczki z bohemą, a Dalmau właśnie wygrywał dla nich ważną bitwę. Niespełna dwa lata wcześniej ta sama prasa skrytykowała obrazy wystawione w barcelońskiej kawiarni Els Quatre Gats, nieformalnej świątyni cyganerii. Ich autorem był młody malarz, Pablo Ruiz Picasso. „Rozchwianie, brak doświadczenia, staranności i pewności…”, napisano wówczas o jego dziełach. Katalońska bohema postawiła na Picassa, uważając go za obiecującego malarza, ale wystawa, którą zorganizował rok później z Ramonem Casasem w barcelońskiej galerii Parés, nie zasłużyła nawet na wzmiankę w specjalistycznej prasie.
– A ciebie nazywają malarzem dusz – pogratulował podopiecznemu don Manuel. Rozpierała go duma.
Goście stłoczeni wokół Dalmaua nagrodzili go oklaskami. Chłopak nie wiedział, co zrobić z rękami ani gdzie podziać oczy. Przebiegał chwilę wzrokiem po twarzach mężczyzn i kobiet, kiwając głową i szepcząc „Dziękuję”, po czym wbił go w podłogę. Zastanawiał się, czy sam też powinien klaskać. Kiedy uderzał dłonią o dłoń, parę osób odsunęło się na bok, żeby przepuścić kobietę ubraną w prostą kwiecistą sukienkę, wciętą w talii tunikę bez podszewki, smętnie zwisającą z jej ramion.
Dalmau nie musiał patrzeć na twarze napuszonych burżujów, by wiedzieć, jak zareagowali na pojawienie się Josefy. Niektórzy już odchodzili, kiedy oznajmił podniesionym głosem:
– Moja matka. – Wziął ją pod ramię i poprowadził do don Manuela. – A to mój mistrz.
Don Manuel szarmancko przywitał się z Josefą. Kobiety, które na początku odeszły, wróciły powodowane niezdrową ciekawością. Chciały z bliska przyjrzeć się osobie, która na pewno stanie się przedmiotem plotek i żartów w towarzystwie: matce artysty.
Josefa zignorowała pochwały, którymi don Manuel zasypywał jej syna, i obcesowo obrzuciła wzrokiem kilka kobiet.
– Pokaż mi je – poprosiła Dalmaua, wskazując obrazy.
Oprowadził matkę po sali. Towarzyszył im don Manuel i spojrzenia pozostałych gości. Josefa cierpliwie słuchała wyjaśnień mistrza i syna, dumna, świadoma, że jest obserwowana.
Dalmau żałował, że nie ma z nimi Emmy. Ścisnąłby ją za rękę, opowiedział o portretach: kto na nich jest, jak trudno było mu je narysować, co ukradł mu jeden z dzieciaków, co wykrzyczał mu drugi… Śmiałaby się, razem cieszyliby się z jego sukcesu. Pomyślał, że może uda mu się z nią spotkać po wystawie.
– Powinieneś uważać, żeby żaden z tych burżujów nie zamącił w twojej duszy – szepnęła mu do ucha matka, wyrywając go z zamyślenia.
5
EMMA SZŁA PRZEZ SALĘ z tacą brudnych naczyń, które właśnie zebrała. Stąpała ostrożnie, bacząc, by stosy talerzy i szklanek za bardzo się nie trzęsły. Kiedy mijała stół, przy którym siedziało czterech robotników, jeden z mężczyzn mocno klepnął ją w tyłek. Potknęła się i wypuściła tacę z rąk. Szklanki, talerze i miski z hukiem spadły na podłogę, niektóre się potłukły. Nie przejęła się tą katastrofą; przyłożyła