Wspomnienia niebieskiego mundurka. Gomulicki Wiktor Teofil
od niego kolega Bellon zawołał:
– Bajki! Geniusz musi wszystko robić, a więc i pisać – genialnie!
– Jednak upewniam cię – ciągnął tamten – że Mickiewicz pisał „jak kura pazurem”…
Welinowicz odjął pióro od papieru.
– W takim razie Mickiewicz nie był geniuszem – stanowczo oświadczył.
I zabrał się na powrót do wykończenia swego przepięknego Z.
Sprężycki aż podskoczył z oburzenia.
– Co ty będziesz ubliżał Mickiewiczowi! Ty… „czwarty od końca”!…
Ostatnie wyrażenie odnosiło się do tego, że Welinowicz był czterdziestym trzecim uczniem w klasie, która liczyła wszystkich uczniów czterdziestu sześciu.
Artysta nie był obraźliwy – poprzestał tylko na uwadze:
– Z kaligrafii jestem pierwszy.
– To i cóż! – krzyczał tamten, nie mogąc się uspokoić. – Do kaligrafii nie trzeba wielkiego rozumu! Wszyscy znakomici ludzie pisali brzydko! Za to każdy kancelista „sztychuje” jak sam Łypaczewski!
W gromadce odezwały się śmiechy złośliwe…
Welinowicz przestał rysować. Otarł starannie pióro kawałkiem irchy113, który nosił zawsze przy sobie, schował do kieszeni flaszeczkę z czerwonym atramentem, wstał i odszedł – pozostawiając na ławce kajet z niedokończonym tytułem.
Wszystko to zostało spełnione z pogodnym spokojem i imponującą powagą. Koledzy milczeli, nie wiedząc jak się zachować…
Sprężycki pobiegł za przyjacielem, przepraszając, zapewniając, że nie miał bynajmniej zamiaru ubliżać… Tamten odpowiedział spokojnie, że wcale się nie gniewa, ale… już mu kajetów „opisywać” nie będzie.
Słowa dotrzymał. Żadne późniejsze prośby, umizgi, podarki nie pomogły. Nieszczęsne „Ćwiczenia” pozostać miały na zawsze już z dwuznacznym na pierwszej karcie napisem: „Ćwicz… Witolda Sprężyckiego”.
Druga gromadka skupiła się przy koledze rysującym. Ten budzi większy jeszcze zachwyt, połączony z szacunkiem. Niebieskie mundurki, choć cisną się przejęte ciekawością, czynią to bardzo ostrożnie, aby pracującemu nie przeszkadzać, aby go, broń Boże, nie „trącić”…
Każdy trzyma i podsuwa artyście papier i ołówek, każdy pragnąłby pozyskać choćby mały szkic jego ręki genialnej. Niektórzy przynieśli przygotowane umyślnie w tym celu zeszyty z przytwierdzonymi na jedwabnych wstążeczkach ćwiartkami różnokolorowej bibułki angielskiej.
Ze wszystkich stron słychać nieśmiałe, zająkliwe prośby:
– Wyrysuj mi, kochany Konopko, myśliwego!
– A mnie, mój złociutki – charta!
– A mnie, mój brylantowy – zająca!
Konopka, tęgi, pleczysty wieśniak, nieustannie poświstujący lub podśpiewujący pod nosem melodię znanej piosenki: ”Pojedziemy na łów, na łów”… spełnia ochotnie wszystkie pragnienia. Wyciąga rękę to na prawo, to na lewo, bierze najbliższy papier, zarysowuje go, oddaje, sięga po następny i zaspakaja kolejno każdego kolegę. Po chwili, ten już ma zająca, ten charta, ten myśliwego – wszyscy są zachwyceni – wszyscy też wielbią go, kochają i szanują.
Na nieszczęście urok sympatycznego chłopca słabiej oddziaływa na nauczycieli i wskutek tego na liście klasowej Konopka bardzo blisko sąsiaduje z Welinowiczem. Poza tym, dwaj ci artyści trzymają się z dala od siebie i jeden drugiemu okazuje lekceważenie.
– Cóż to jest kaligrafia! – szydzi rysownik, wargę dolną wysuwając. – Możesz z tym co najwyżej „zajechać” do biura powiatu na „wolnonajemnego” z pensją stu złotych na kwartał!
Kaligraf, uśmiechając się pogodnie, dowodzi:
– Kaligrafia jest podstawą wszystkiego. Na kaligrafii świat stoi. Weźcie któregokolwiek z rysowników, a nie potrafi napisać pięknie nawet dużego A, choć to najłatwiejsza litera w alfabecie. Tymczasem każdy dobry kaligraf, gdy zechce, będzie doskonale piórem rysował…
Aby słowa poprzeć czynem, bierze arkusz papieru i jednym posuwistym „cugiem”, pióra od papieru nie odejmując, wypisuje prześlicznego aniołka w chmurach, z kędzierzawą główką, z rozpostartymi szeroko skrzydłami!…
Koledzy wykrzykują na różne tony: „a!…” „aa!…” „aaa!…”
Konopka zaś z rękoma w kieszeniach, z twarzą zwróconą do okna, poświstuje: „Pojedziemy na łów, na łów, towarzyszu mój”…
Jednak sfera pomysłów tego pewnego siebie Konopki nie jest zbyt rozległa. Zając, pies, myśliwy – to wszystko, na co zdobyć się potrafi. Jedynym urozmaiceniem jego „dzieł” są kombinacje tych trzech motywów. Czasem myśliwy idzie w pole szukać zająca, a zając tuż za jego plecami wesoło sobie skacze; to znów pies i zając biegną w przeciwne strony, a myśliwy stoi pośrodku, broń oparł o drzewo i spokojnie pociąga sobie z oplatanej butelki; to wreszcie pies stoi wyprężony i gotowy do skoku, a myśliwy strzela do zająca kulą – przy czym widać tę kulę wylatującą z lufy i zmierzającą po linii matematycznie prostej (artysta wykreśla ją przy ekierce) w biednego szaraka…
Klasa posiada innych jeszcze artystów, w rodzaju niższym cokolwiek, ale za to – praktyczniejszym.
Są to nie tyle artyści, co majsterkowie, w swojej drobnej specjalności niezrównani i niezastąpieni.
Trudno na przykład wyobrazić sobie, co by niebieskie mundurki poczęły i jak by sobie radziły bez kolegi „Hefajstosa114” – tak przezwanego stąd, że jest na podobieństwo bożka owego kulawy.
Los, upośledzając go pod względem nóg, wynagrodził go za to zwiększoną zręcznością ręki. Nikt w klasie nie dorównywa Hefajstosowi w talencie – „temperowania” piór.
W szkole P-skiej stalówki znajdują się pod klątwą – uczniowie są obowiązani pisać wyłącznie piórami gęsimi.
– Strzeżcie się piór stalowych! – powtarza przy każdej sposobności nauczyciel kaligrafii. – One psują rękę i charakter!
Ostrzeżenie groźne… – na szczęście nauczyciel ma na myśli tylko tak zwany „charakter pisma”, czyli samo pismo.
Ponieważ gęsi nie noszą w skrzydłach piór gotowych do pisania, trzeba zatem te pióra przed użyciem poddać operacji, która się zowie „temperowanie”. Mozolna to czynność i wymagająca specjalnego uzdolnienia.
Każdy wprawdzie, kto posiada dobrze wyostrzony scyzoryk i jakie takie pojęcie o narzędziach do pisania, potrafi zastrugać sobie pióro w ten sposób, że umaczane w czernidle115, będzie cieńsze i grubsze kreski na papierze zostawiało – takie jednak pióro służyć może tylko do pospolitszej, brulionowej roboty. Pisać takim piórem „na czysto”, a tym bardziej ozdobnie „kaligrafować” niepodobna.
Hefajstos do zatemperowania jednego pióra używa aż trzech ostrz. Największym, umiarkowanie ostrym, nadaje zwykłemu pióru ogólny, jakby szkicowy kształt pióra do pisania. Średnim, bardzo ostrym, rozcina je częściowo w kierunku długości. Najmniejsze, a zarazem najostrzejsze, służy mu do przycinania „noska”.
Czynność ostatnia jest w równym stopniu trudna i ważna. Od przyciętego tak lub inaczej „noska” zależy: czy pióro ma służyć do cieńszego lub grubszego pisma, do liter pochyłych, „angielskich”, czy też do prostego,
113
114
115