Wspomnienia niebieskiego mundurka. Gomulicki Wiktor Teofil
dużo stron sympatycznych oraz przysłowie: „tak, panie tak”…
Otóż profesor Effenberger, dojrzawszy przez silne okulary Księżopolczyka, zawołał:
– A ty tam… tak, panie tak… skąd sze wsząleś?
Chłopiec milczał, żuł chleb razowy i patrzył przez okno na liście, opadające z kasztana.
– Gadaj sara… tak, panie tak!
Księżopolczyk nie odwracał się, ani wiedząc, że do niego mówiono.
Effenberger zaperzony zeskoczył z katedry, przybiegł do ławek, zaciśniętą pięścią groźnie potrząsał…
– Sara wstawaj! – krzyczał – natichmiast! jak najpręsej! w pól minuta!…
Dopiero kilka kuksańców, wymierzonych pod ławką przez kolegów, zbudziło Księżopolczyka. Wstał, leniwie się przeciągając.
– Czego?… – zapytał z pełnymi ustami chleba.
Gniew nauczyciela spotęgował się jeszcze.
– Ach, ty, tak, panie tak!… jak sze nasywasz?
Ale tamten nic sobie z gniewu nie robił – nie rozumiał go nawet. Dłoń zwiniętą przyłożył do ucha i powtarzał przeciągle:
– Czegoooo?… Czegoooo?…
Koledzy zaczęli wykrzykiwać mu nad uchem, jeden przez drugiego:
– Pan psor mówi… Pan prosor każe… Pan fesor żąda… żebyś powiedział, jak się nazywasz?
Księżopolczyk zrozumiał nareszcie. Twarz jego przybrała najpierw wyraz wielkiego zdumienia; potem odmalował się na niej namysł głęboki…
Długo milczał, szukając czegoś w pamięci – wreszcie oczy spuścił i rzekł:
– „Zabacułem68”…
Klasa w śmiech – Effenberger zaś, nic zrozumieć nie mogąc, zwrócił się do prymusa:
– Prymus!… tak, panie tak!… gadaj sara, so on powiedział?
Pierwszy uczeń wyprężył się jak struna i cienkim głosem zaraportował:
– On, panie prosorze, powiedział, zabaczułem.
– Was ist denn das69: .„sabba-szulem?” To po żydowsku musi być oder70 po arabsku?… Prymus, panie tak! Gadaj sara so to znaczy?
Studencik, rozkaz spełniając, zapiał:
– To znaczy, panie prosorze, że on zapomniał, jak się nazywa!
Effenberger oczy wytrzeszczył – klasa zanosiła się od śmiechu.
– Ach, ty tak, panie tak! – wpadł Niemiec na Księżopolczyka. – Ty własne Name71 zapomniała? Ach, ty oszol!
– Czegoooo? – spytał tamten, nie dosłyszawszy i przestępując z nogi na nogę, bo go długie stanie zmęczyło.
– Baran!
Chłopiec wzruszył ramionami. Twarz jego wyraziła wielkie zdziwienie.
– Wieprz!…
Wyrzuciwszy z siebie ostatnie słowo i dodawszy jeszcze dla nacisku energiczne: „pfuj!” – profesor, pełen oburzenia i wstrętu, odwrócił się od sponiewieranego ucznia.
Tamten, widząc, że sprawa skończona, usiadł, wyciągnął z kieszeni nową „pajdę” razowca, i zabrał się spokojnie do jedzenia.
Klasa – ryczała.
Od owego to dnia Księżopolczyk został „Zabacułem”.
Biedny Zabacuł!
Są istnienia dziwne, zagadkowe, fatalnością naznaczone, które wśród bliźnich budzą okrzyki oburzenia lub wybuchu śmiechu szyderczego, w jednym zaś i drugim wypadku zasługują wyłącznie – na współczucie.
Należał do nich ten syn zagrodowego szlachcica, „szaraczka” pyszniącego się blaszaną szabelką przy chłopskiej siermiędze.
Wilczy apetyt, apatyczne spojrzenie, przytępiony słuch, słabo rozwinięty umysł – wszystko to były objawy groźnej, nurtującej organizm chłopca choroby.
Jeszcze rok szkolny nie dobiegł do końca, gdy Księżopolczyk musiał przerwać naukę i do łóżka się położyć.
Ojciec wywiózł go na wieś – ułożywszy na prostych „drabkach72”, wysoko sianem wysłanych. Chłopiec chorował całą wiosnę i pół lata i zdrowia odzyskać nie mógł.
Na kilka dni przed śmiercią oczy jego zaczęły nabierać niezwykłego blasku, twarz straciła swój zwykły, nieruchomy, osowiały wyraz. Zaczął mówić o szkole, nauczycielach, współuczniach…
Musiano mu nieustannie odczytywać listę kolegow. Była to jego najmilsza rozrywka. Słuchając to uśmiechał się, to mrugał powiekami, to wzdychał głęboko.
Raz szepnął, jakby tylko do siebie:
– To dobre chłopaki…
Potem rzekł głośniej, z twarzą, nagłym blaskiem rozpromienioną:
– Tak bym chciał poznać się z nimi bliżej, pobratać!
Ocknęła się w nim dusza za późno – gdy już na sen wieczny kłaść się musiał…
IV. Prymus-lizus
Przyjemnie być prymusem.
Prymus jest w klasie pierwszą osobą po profesorze. On to przynosi i odnosi wielki dziennik klasowy; on dwa razy na dzień wchodzi do kancelarii, gdzie ma dostęp do samego inspektora; on melduje, że atrament w kałamarzu na katedrze73 „wysechł”, kreda przy tablicy „wypisała się”, gąbkę „ktoś świsnął74”…
Do prymusa profesor zwraca się w sprawach „delikatnej natury”, na przykład: kto rzucił na środek klasy skórkę od pomarańczy? Albo: dlaczego Baranowski przy odczytywaniu listy był obecny, a gdy został wezwany do lekcji, oświadczono, że go nie ma? Albo: skąd się wziął w klasie zapach dymu tytoniowego?…
Nazwisko prymusa znajduje się na wszystkich ustach w szkole i na wielu ustach poza szkołą. Każdego ucznia pytają w domu rodzice i znajomi:
– Kto u was jest prymusem?
Prymus stanowi łącznik pomiędzy kolegami a zwierzchnością szkolną i gdy jest zręczny, może służyć obu stronom, żadnej nie krzywdząc. On, wstępując na katedrę dla podania profesorowi pióra lub ołówka, ma sposobność zerknąć na dziennik lub „katalożek”, i podchwyciwszy drogocenną tajemnicę stopni, udzielać jej zaufanym kolegom. Są tacy, co znając wpływy i stosunki prymusa, starają się go przekupić – ale on niedostępny pokusom, jak Kato75. Jednak nie pogardza ofiarowanym w porę „papataczem76”, do fundowanych sobie „babek śmietankowych” wstrętu szczególnego nie żywi – nie widziano też nigdy, żeby wyrzucał za okno jabłko lub gruszkę, których smak niezwykły zachwalał mu kolega…
Co prawda, te wszystkie dary przyjmuje z wyniosłą obojętnością, jakby mówił:
– Należą mi się – ale mnie do niczego nie zobowiązują…
Przyjemnie być prymusem. Przyjemnie i zaszczytnie, ale tylko wówczas, gdy się do tej godności doszło prostą drogą osobistych zasług. Są bowiem inne jeszcze
68
69
70
71
72
73
74
75
76