Kiedy znów będę mały. Janusz Korczak
się wtedy bałem. Tak mi się jakby zdawało, że jak jemu skończą, to mogą mnie złapać. I wstydziłem się okropnie, bo go bili na goło. Wszystko mu poodpinali. I przy całej klasie, zamiast kaligrafii.
Brzydziłem się potem chłopca i nauczyciela. A potem, jak się tylko ktoś gniewał albo krzyknął, zaraz czekałem, że będą bili.
Ten Koch czy Nowacki nie był porządny. Kiedy był porządkowy, zamiast gąbkę zamoczyć pod studnią, wziął i na nią narobił. A potem jeszcze się chwalił, rozpowiedział wszystkim.
Nauczyciel wchodzi, każe tablicę wytrzeć, bo było namazane. Nikt nie chce. Więc się rozzłościł i sam bierze gąbkę. I nie wiem, czy się zaczęli śmiać, czy jak, dość, że powiedzieli. I za to dostał rózgi.
Byłem wtedy zupełnie mały i niedługo do tej szkoły chodziłem. A widzę wyraźnie, jakby wczoraj dopiero. I czuję tak samo wszystko. I rysuję, aż mi ołówek lata. Aż się dziwię.
Główki uczniów wychodzą małe, ale staram się, żeby każda była inna, żeby znać było grymas na twarzach. I żeby każdy był inny: jeden oparty, jeden przystanął. Siebie też narysowałem, ale nie w pierwszym rzędzie.
Rysuję, a uszy palą: tak gorąco, jakbym się gonił.
Rysowałem w natchnieniu.
Byłem już raz dorosły, więc wiem, co się nazywa natchnienie. Mickiewicz napisał w natchnieniu Improwizację. Prorocy kazali w natchnieniu.
Natchnienie – to kiedy trudna robota nagle robi się łatwa. I ogromnie przyjemnie wtedy rysować czy pisać albo tylko wycinać czy majstrować. Wszystko się wtedy udaje i nawet nie wie się, jak to się robi. Jakby samo, jakby ktoś za mnie robił, a ja tylko patrzę. A kiedy skończę, dziwię się, jakby była nie moja robota. I jestem zmęczony, ale zadowolony, że mi się dobrze udało.
I ja mam natchnienie, nie wiem wcale, co się wokoło mnie dzieje.
Zdaje mi się, że dzieci często robią w natchnieniu, tylko im przeszkadzają.
Na przykład, opowiadasz coś albo czytasz, albo piszesz. I wychodzi dobrze. Albo od razu zrozumiałeś zadanie. Nawet może być jakiś błąd, ale to nie błąd albo bardzo mały. A tu ci nagle przerwą, każą poprawić, powtórzyć, coś jeszcze dodadzą, objaśnią. I od razu wszystko przepadło. Zły jesteś i już ci się nie chce, i już się nie uda.
Natchnienie – to jakby rozmowa człowieka z Bogiem. I nikt nie ma prawa się wtrącać. Bo wtedy muszę być sam, żeby nie widzieć, nie słyszeć.
Teraz tak właśnie było. Pani stoi za mną, patrzy, jak rysuję, a ja nic, tylko poprawiam. Tylko jedną kreseczkę, jedną kropeczkę dodam i coraz lepiej wychodzi.
Pani musiała długo stać, tylko nie wiedziałem.
Dopiero patrzę z daleka i znów coś dodaję, ale coraz ostrożniej. Bo można zepsuć, jeżeli za wiele poprawiać. I jestem zmęczony. I nagle poczułem. Podnoszę głowę, a pani się uśmiecha i rękę mi przyłożyła do policzka.
Nie lubię, kiedy mnie kto głaszcze albo dotyka. Ale teraz pani ręka była chłodna i miękka. I uśmiechnąłem się.
A pani się pyta:
– Skąd wiesz, że to tryptyk?
– Wiem, widziałem na obrazku, na pocztówce, w kościele.
Plączę się i jeszcze się bardziej zaczerwieniłem. I dopiero pani się pyta:
– Czy można?
Podaję zeszyt i mówię:
– Proszę.
A pani patrzy na dawne rysunki i na ten ostatni. A Wiśniewski wyskoczył ze swojej ławki i także nos wsadza i mówi:
– Tryptyk.
Bałem się, że pani zacznie pokazywać i chwalić, że dobrze. Przecież powinna zrozumieć, że w takiej gromadzie zawsze się znajdzie zazdrosny albo błazen i potem będzie dokuczał, wyśmiewał. I pani to rozumiała, bo Wiśniewskiemu kazała iść na miejsce, a mnie tylko powiedziała:
– No, odpocznij sobie teraz.
Zamknęła zeszyt i położyła ostrożnie przede mną na ławce.
Ostrożnie i równo.
Zaraz pomyślałem, że gdybym znów był nauczycielem, tobym nie rzucał zeszytów na ławkę, nie przekreślał grubą linią, aż atrament się rozpryskuje, jeżeli co źle napisane. Kładłbym tak samo ostrożnie i równo jak pani.
Niedługo odpoczywałem, bo się lekcja skończyła. I mam iść do kancelarii. Ale kierownik stoi przy drzwiach, więc się zatrzymałem. I pani stanęła. Ja z boku czekam i nie wiem, co mówić. A znów podchodzi woźny.
Już dwa razy zacząłem „proszę pana”, ale wiem, że kierownik nie słyszy, bo cicho powiedziałem. Jest strasznie nieprzyjemnie, jeżeli się musi powiedzieć, a wstydzi się mówić.
Oni rozmawiają o jakichś tam swoich sprawach, a ja nie wiem, nie słyszę. Ale kierownik zwraca się do mnie:
– Idź do szóstego oddziału i zobacz, czy tam jest globus. Tylko prędko, piorunem!
I dopiero spojrzał na mnie i przypomniał sobie, bo mówi:
– A nie wpadnij po drodze na kogo!
Pobiegłem do szóstego oddziału, a chłopcy:
– Wyjeżdżaj, po co tu wlazłeś?
– Czy tu jest globus?
– Czego ci się zachciało?
I wypycha mnie. A ja się spieszę, a on pcha. Odszarpnąłem się i mówię:
– Pan kierownik się pyta.
A drugi nie słyszał i wrzeszczy:
– Jeszcze tu jesteś! Wynoś się, szczeniaku, pókiś cały!
Już sam nie wiem, co robić. Krzyczę znów:
– Pan kierownik!…
– Co pan kierownik?
– Pyta się, czy tu jest globus?
– Nie ma tu nic, słyszysz?
Uderzył ręką po głowie i drzwi zamknął przed nosem.
Wracam, ale naprawdę, to nie wiem.
Mówię:
– Oni powiadają, że nie ma.
Na szczęście akurat jeden uczeń niesie już globus. Gniewa się, że znów połamią. Ani sposób rozmówić się z kierownikiem, a nie chcę odkładać. Więc w takiej rozpaczy pociągnąłem panią za rękaw. Nie pociągnąłem, ale lekko ruszyłem i mówię cicho:
– Proszę pani.
A pani od razu usłyszała. Odeszła ze mną parę kroków, nachyliła się.
– Czego chcesz?
Ja już zupełnie cicho:
– Niech pani poprosi kierownika, żeby nie wołał mamy.
Tak cicho powiedziałem jak do ucha. Bo niewygodnie być małym. Ciągle trzeba głowę zadzierać do góry… Wszystko dzieje się gdzieś wysoko, nad tobą.
Czuje się człowiek jakby mniej ważny, poniżony, słaby i jakiś zagubiony. Może dlatego lubimy stać przy dorosłych, kiedy oni siedzą: wtedy możemy widzieć ich oczy.
– Za co kierownik wezwał twoją mamę?
Nie wiem dlaczego, ale się wstydzę powiedzieć. Przykro głupstwo takie opowiadać.
Spuściłem głowę, a pani jeszcze więcej się nachyliła.
– Przecież, jak nie wiem, nie mogę poprosić. Muszę wiedzieć. Bardzo zwojowałeś?
Mówię:
– Nie.
Bo