Król Maciuś Pierwszy. Janusz Korczak
Co dwie godziny łyżka.
Kiedy dostawca jego królewskiej mości usłyszał, że sam minister handlu czeka go w gabinecie, aż ręce zatarł z radości:
– Znów Maciusiowi strzeliło coś do głowy.
Obstalunek tym bardziej mu był potrzebny, że z chwilą wybuchu wojny – wszyscy prawie ojcowie i wujaszki wyjechali, i nikt nie miał głowy do kupowania lalek.
– Panie fabrykancie, terminowy obstalunek. Lalka musi być gotowa na jutro.
– To będzie trudno. Prawie wszyscy robotnicy poszli na wojnę, zostały tylko robotnice i chorzy. A przy tym zawalony jestem robotą, bo prawie każdy ojciec, idąc na wojnę, kupuje dzieciom swoim lalki, żeby nie płakały i nie tęskniły, i były grzeczne.
Fabrykant kłamał jak najęty. Bo nikt z jego robotników nie poszedł na wojnę, bo tak im mało płacił za robotę, że wszyscy z głodu byli chorzy i niezdatni do służby wojskowej. Obstalunków43 żadnych nie miał. A powiedział tak, bo za lalkę chciał wziąć dużo pieniędzy.
Aż oczy mu się zaśmiały, kiedy się dowiedział, że tą lalką ma być Maciuś.
– Uważa pan: król musi się często pokazywać. Będzie jeździł powozem po mieście, żeby nie myśleli, że się boi, że jest wojna, i siedzi schowany. A po co dziecko wozić tak ciągle po mieście. Może być deszcz – zaziębi się albo co. A rozumie pan, że właśnie teraz dbać trzeba o zdrowie króla.
Za mądry był fabrykant, żeby się nie domyśleć, że tak mu tylko mówią, że tu jest jakaś tajemnica.
– Więc koniecznie na jutro?
– Na jutro na dziewiątą rano.
Fabrykant wziął pióro, niby to coś liczył – Maciusia musi przecież zrobić z najlepszej porcelany – nie wie, czy mu starczy. Tak, to musi bardzo drogo kosztować. I robotnikom więcej zapłacić musi za tajemnicę. A tu maszyna mu się zepsuła. Ile to reparacja44 będzie kosztowała! No – i te obstalunki musi odłożyć. Liczył – liczył długo.
– Panie ministrze handlu, gdyby nie wojna – ja rozumiem przecież, że teraz są wielkie wydatki na wojsko i armaty. Gdyby nie wojna, musielibyście dwa razy więcej zapłacić. Więc niech będzie – no, już ostatnia cena…
I powiedział taką sumę, że minister aż jęknął.
– Ależ to zdzierstwo.
– Panie ministrze, pan obraziłeś45 przemysł narodowy.
Minister zatelefonował do prezesa, bo sam bał się tyle pieniędzy płacić. Ale bojąc się, żeby rozmowy ktoś nie podsłuchał, zamiast „lalka” powiedział: „armata”.
– Panie prezesie ministrów, strasznie drogo chcą za tę armatę.
Prezes ministrów domyślił się zaraz o co chodzi, więc powiedział:
– Nie targuj się pan, tylko powiedz, że musi za pociągnięciem sznurka salutować.
Telefonistka46 bardzo się zdziwiła, co to za nowe armaty, które mają salutować.
Fabrykant zaczął się rzucać:
On do obstalunku dołoży. To nie jego rzecz. Niech się zwrócą do królewskiego mechanika albo zegarmistrza. On jest poważny przemysłowiec, a nie magik. Maciuś będzie zamykał oczy, ale salutować nie będzie – i basta. Wreszcie i na to zgoda, ale nie opuści ani złamanego szeląga.
Spocony i głodny wracał minister handlu do domu.
Spocony i głodny wrócił prefekt policji do pałacu.
– Już wiem, jak Maciusia ukradli. Obejrzałem wszystko dokładnie. Było tak: kiedy Maciuś spał, zarzucono mu na głowę worek i wyniesiono do królewskiego ogrodu tam, gdzie rosną maliny. Między malinami jest wydeptane miejsce. Tam Maciuś zemdlał. Więc dano mu na otrzeźwienie maliny i wiśnie. Leży tam sześć pestek od wisien. Kiedy przenoszono Maciusia przez parkan, musiał się bronić, bo na korze drzewa są ślady błękitnej krwi47. Dla niepoznaki wsadzono go na krowę. Sam prefekt widział ślady krowich nóg. Potem droga prowadzi do lasu, gdzie znaleziono worek. A potem na pewno ukryto gdzieś żywego Maciusia, a gdzie, prefekt nie wie, bo miał mało czasu i nie mógł się nikogo pytać, żeby nie zdradzić tajemnicy. Należy pilnować zagranicznego guwernera, bo jest bardzo podejrzany: pytał się, czy może odwiedzić Maciusia. A oto są pestki od wisien i worek.
Prezes ministrów włożył worek i pestki do skrzynki, zamknął na kłódkę i opieczętował czerwonym lakiem, a na wierzchu napisał po łacinie: corpus delicti48.
Bo tak już jest przyjęte, że jak ktoś czegoś sam nie wie i nie chce, żeby inni wiedzieli, to pisze po łacinie.
Nazajutrz minister wojny składał pożegnalny raport, a Maciuś lalka nic nie powiedział, tylko salutował.
I na wszystkich rogach ulic wywieszono ogłoszenia, że ludność stolicy może spokojnie pracować, bo król Maciuś codziennie w otwartym samochodzie wyjeżdżać będzie na spacer.
Plan ministra wojny udał się doskonale. Trzej nieprzyjaciele myśleli, że wojska Maciusia pójdą od razu na wszystkich. A tymczasem on zebrał kołnierzy w jedno miejsce, z całej siły uderzył na jednego i pobił go. Wziął wielką zdobycz i rozdał karabiny, buty i plecaki tym, którym nie wystarczało.
Maciuś akurat wtedy przybył na front, kiedy odbywał się podział wojennego łupu.
– A to co za wojownicy? – zdziwił się główny intendent wojska, to jest ten, który daje odzież i jedzenie.
– My tacy sami wojacy, jak wszyscy – powiedział Felek – tylko trochę mniejsi.
Każdy wybrał sobie parę butów, rewolwer, karabin, plecak. I Felek żałował nawet, że zabrał ojcu pas i nóż składany – i niepotrzebnie zupełnie dostał wtedy w skórę. Ale kto może przewidzieć, jakie niespodzianki przyniesie wojna.
Nie darmo mówiono, że głównodowodzący nie był zanadto mądry. Zamiast, zabrawszy łupy, cofnąć się i okopać na miejscu, poszedł naprzód. Zabrał jakichś pięć czy sześć miast, do niczego mu niepotrzebnych. I dopiero kazał kopać okopy. Ale już było za późno, bo nieprzyjacielowi szli na pomoc ci dwaj inni.
Tak później mówiono, ale oddział Maciusia nie wiedział nic, bo na wojnie wszystko trzyma się w tajemnicy.
Przyszedł rozkaz, żeby iść tu i tu, przyszedł rozkaz, żeby robić to i to. Idź i rób, o nic się nie pytaj i nic nie gadaj.
Kiedy weszli do tego zagranicznego zwyciężonego miasta, Maciusiowi wszystko bardzo się podobało. Spali w wygodnych dużych pokojach, co prawda na podłodze, ale zawsze to lepsze, niż ciasna chałupa, albo zgoła pole.
Z utęsknieniem czekał Maciuś na pierwszą bitwę, bo do tej pory dużo ciekawych rzeczy widział i słyszał, ale wojny prawdziwej nie widział. Co za szkoda, że się spóźnili.
W mieście stali tylko jedną noc, a na drugi dzień ruszyli dalej.
– Stanąć i kopać.
Maciuś nie znał zupełnie nowoczesnej wojny. Myślał, że wojsko tylko się bije, zabiera konie i jedzie coraz dalej i dalej, tratując nieprzyjaciela. Ale że wojska kopią rowy, przed tymi rowami wbijają paliki z drutem kolczastym – i siedzą w tych rowach całe tygodnie – ani się Maciusiowi śniło. Toteż nie bardzo chętnie wziął się do roboty. Zmęczony był i słaby – wszystkie kości bardzo go bolały; bić się – to królewskie zadanie, ale kopać – to każdy inny lepiej zrobi
43
44
45
46
47
48