Król Maciuś Pierwszy. Janusz Korczak
w bok, a on już nie zdążył.
– I bardzo go poraniło?
– Krwi było dużo. Zaraz go zabrali.
– Ot, wojna – westchnął któryś. – Macie tam jeszcze co z tego koniaku. Cóż tego pociągu nie widać?
W tej chwili właśnie nadjechał, sycząc, pociąg. Gwar – zamieszanie – bieganina.
– Nie wsiadać jeszcze – zawołał, biegnąc z dala, porucznik.
Ale głos jego stłumiła wrzawa.
Maciusia i Felka wrzucili żołnierze do wagonu, jak dwa pakunki. Znów jakieś gdzieś dwa konie opierały się, nie chcąc wejść do wagonu. Jakieś wagony mieli odczepiać czy doczepiać, pociąg ruszył – coś stuknęło – znów wrócił.
Ktoś wszedł do wagonu z latarką, wywoływał nazwiska. Potem żołnierze wybiegli z kociołkami po zupę.
Maciuś niby widział i słyszał – ale oczy mu się kleiły. Kiedy pociąg naprawdę ruszył wreszcie, nie wiedział. Kiedy się obudził, miarowy stuk kół o szyny wskazywał, że pociąg jest w pełnym biegu.
– Jadę – pomyślał król Maciuś. I zasnął ponownie.
Pociąg składał się z trzydziestu wagonów towarowych, którymi jechali żołnierze, z kilku odkrytych platform z wozami i karabinami maszynowymi, i jednego osobowego wagonu dla oficerów.
Obudził się Maciuś z lekkim bólem głowy. Prócz tego bolała go rozbita noga, plecy i oczy. Ręce miał brudne i lepkie, a przy tym dokuczało mu nieznośne swędzenie.
– Wstawajcie, raki, bo zupa wam wystygnie.
Nieprzyzwyczajony do żołnierskiej strawy Maciuś zaledwie parę łyżek przełknął.
– Jedz, bracie, bo nic innego nie dostaniesz – zachęcał go Felek, ale bezskutecznie.
– Głowa mnie boli.
– Słuchaj, Tomek, nie myśl tylko chorować – szepnął zafrasowany towarzysz. – Na wojnie wolno być rannym, ale nie chorym.
I Felek zaczął się nagle drapać.
– Stary miał rację – powiedział – już juchy oblazły. A ciebie nie gryzie?
– Kto? – zapytał Maciuś.
– Kto? – Pchły. – A może co gorszego. Stary mi mówił, że na wojnie mniej dokuczają kule, niż te zwierzątka.
Maciuś znał historię nieszczęsnego królewskiego lokaja – i pomyślał:
– Jak też wygląda owad, który tak rozgniewał wtedy króla.
Ale nie było czasu długo myśleć, bo nagle kapral zawołał:
– Chowajcie się, porucznik idzie.
Wepchnięto ich w kąt wagonu i przykryto.
Sprawdzano odzież – i tak się jakoś stało, że zbywało coś temu i tamtemu, a że w wagonie był jeden żołnierz-krawiec, a zamiłowany w swym zawodzie, więc z nudów wziął się chętnie do uszycia dla ochotników żołnierskiego uniformu.
Gorzej było z butami.
– Słuchajcie, chłopcy, czy wy naprawdę myślicie wojować?
– Na to jedziemy.
– Tak to tak – ale marsze są ciężkie. Buty dla żołnierza – to pierwsza rzecz po karabinie. Dopóki nogi masz zdrowe, toś żołnierz, a natrzesz je sobie, toś dziad. Zdechł pies. Na nic.
Tak sobie gwarząc, jechali powoli. Przystanki były długie. To ich zatrzymywano na stacjach godzinę i dłużej, to stawiano na boczne szyny, aby przepuścić ważniejsze pociągi, to cofano na stacje, które już przejechali, to zatrzymywano o parę wiorst przed dworcem, bo linie były zajęte.
Żołnierze śpiewali, ktoś grał na harmonii w sąsiednim wagonie. Nawet tańczyli na licznych postojach. A Maciusiowi i Felkowi czas tym bardziej się dłużył, że ich nie wypuszczano z wagonów.
– Nie wychylajcie się, bo porucznik zobaczy.
Maciuś czuł się tak zmęczony, jakby nie jeden, ale pięć wielkich bojów przeżył. Chciał zasnąć, nie mógł, bo mu dokuczało swędzenie; chciał wyjść – nie można; a duszno było w wagonie.
– Wiecie dlaczego tak długo stoimy – przyszedł z nowiną jeden z żołnierzy, wesoły, żywy, coraz się gdzie wśrubował i z inną powracał wiadomością.
– No co? Pewnie nieprzyjaciel most wysadził w powietrze albo tor uszkodził.
– Nie, nasi dobrze mostów pilnują.
– Więc węgla zabrakło, bo kolej nie przewidziała, że ma być zapas dla tylu pociągów.
– Może szpieg jaki uszkodził parowóz.
– I to nie. Wszystkie transporty wstrzymano, bo będzie przejeżdżał pociąg królewski.
– A któż u pioruna, będzie nim jechał? Bo chyba nie król Maciuś.
– Jego tam bardzo potrzeba.
– Potrzeba czy nie potrzeba, a on król – i tyle.
– Królowie teraz na wojny nie jadą.
– Inni może nie jadą, a Maciuś może jechać – wtrącił się nagle Maciuś, choć go Felek ciągnął za kapotę.
– Wszyscy królowie jednakowi. Dawniej, to tam może było inaczej.
– Co my tam wiemy, jak było dawniej. Może tak samo leżeli pod pierzyną, a że nikt nie pamięta, więc kłamią.
– Co mają kłamać.
– No powiedzcie, ilu królów zabili na wojnie, a ilu żołnierzy?
– No bo król jest jeden, a żołnierzy dużo.
– A ty byś może chciał jeszcze więcej jak jednego. I z takim jednym dosyć kramu.
Maciuś uszom własnym nie wierzył. Tyle się nasłuchał o miłości narodu do króla, a szczególniej wojska. Jeszcze wczoraj myślał, że musi się ukrywać, żeby z nadmiaru miłości nie wyrządzili mu szkody; a teraz widzi, że gdyby odkryto, kim jest, nie wzbudziłoby to wcale zachwytu.
Dziwne: wojsko jedzie bić się za króla, którego nie lubi.
Bał się Maciuś, żeby czego na ojca nie powiedzieli. Ale nie – nawet go pochwalili:
– Nieboszczyk nie lubił wojen. Sam nie chciał się bić i narodu do wojny nie zmuszał.
Uwaga ta przyniosła pewną ulgę zbolałemu sercu Maciusia.
– I po prawdzie – co król będzie robił na wojnie. Prześpi się na trawie – zaraz kataru dostanie. Pchły mu spać nie dadzą. Od zapachu żołnierskiego sukna głowa go rozboli. I skórę mają delikatną – i nosy delikatne.
Maciuś był sprawiedliwy. Nie mógł nie przyznać, że mają rację.
Wczoraj spał na trawie – i ma naprawdę katar. I głowa go boli – i skóra cała nieznośnie swędzi.
– No chłopcy, dajcie pokój – i tak nic nie wymyślimy. Lepiej sobie co wesołego zaśpiewać.
– Jedziemy! – krzyknął ktoś.
I naprawdę pociąg dość szybko ruszył. Bo tak się jakoś dziwnie składało, że ile razy kto powiedział, że pociąg stać będzie długo, pociąg ruszał nagle – i żołnierze wskakiwali w biegu, a niejeden nie zdążył i zostawał w drodze.
– Uczą nas tak w drodze, żeby się nie gapić – domyślał się któryś.
Zajechali na większą stację. I naprawdę się okazało, że przejeżdżać