Na zgliszczach Zakonu. Morawska Zuzanna
a tak nam się udało, jak nigdy!
– Bałam się o ciebie, dziecino, o ciebie… Byleby jeszcze za trzy dni można zasięgnąć języka, a naszym jak najprędzej dać wiedzenie – dorzuciła.
– Ach, ten Kuba, ten Kuba, jak on pociesznie udawał, że wali mnie pięścią, a szeptał: „Bądź spokojna, Salo, baczę na wszystko, co się dzieje w Zakonie, a choćbym miał życie położyć, dam wam o wszystkim wiedzenie”.
– Bóg znać posłał go między te wilki, aby służył narodowi – westchnęła stara.
– Twoja to zasługa, babo – ozwała się miękkim głosem dziewczyna – odkąd nam go zabrali, ty czuwasz nad nim i nie dałaś mu się zniemczyć.
– On dałby się zniemczyć, on?
– Gdybyś nad nim nie czuwała, kto wie, co by się stało, toć przecie nie miał lat ośmiu, kiedy nam go zabrano. Coś ty użyła, jakich fortelów, by nie zapomniał mowy, a udawał, że jej zapomniał i Niemcom się zaprzedał. Coś ty użyła, wiesz tylko ty i sam Bóg na niebie – ciągnęła dalej Sala, przyciskając ramię baby z serdecznym uczuciem.
– Wszystko mi miłe, żem mojego Kubusia nie tylko od zniemczenia uchroniła, ale i jako węża wyhodowała, a przydatnym dla narodu uczyniła – mówiła stara jakby do siebie.
Sala przycisnęła znów jej ramię i rzekła:
– Jak przez mgłę pamiętam jeno onę chwilę, boćem lat pięciu nie miała, kiedy ojca Krzyżacy zabili, że bronił zamku i nie chciał powiedzieć, jaką drogą poszli Jagiełłowi rycerze, Kubę krzyczącego wniebogłosy zabrali, a matce grozili, że ją ubiją – westchnęła dziewczyna.
– O, pamiętam to dobrze, jakeś ty się za nimi powlokła, jakeś im nadskakiwała, a w domu potem mówiono, żeś Krzyżaków służka i że ich na nas naprowadzać będziesz.
– Cicho, cicho, nie wspominaj tych chwil strasznych! – zawołała drżącym głosem stara.
– Pozwól, pozwól, babo, tak mam dziś serce wezbrane, że muszę wszystko wygadać – mówiła Sala. – Jeno matka kochana zawsze powtarzała: „Sienicha swoich nie zdradzi, a że udawała służkę Krzyżaków, znać miała w tym myśl jakąś”. I jakby przeczuwając, żeś za Kubusiem poszła, mniej swego jedynaka płakała.
– Wiem to wszystko, wiem – przerwała stara. – A też i to, że prócz Kubusia było tam moc dzieci. Krzyżacy, słysząc moją niemiecką mowę, przychylność udawaną, słysząc wymysły na Polaków i Litwę, a też obietnice, że dzieci na wierne sługi Zakonu wychowam, mojej pieczy te niebożęta powierzyli. Nie ze wszystkimi się tak udało, jak z Kubusiem, nie wszystkim też mogłam ufać, zawszeć przez dziesięć lat coś się tam zrobiło – mówiła dalej jakby do siebie.
– Dziesięć lat. Ale coś ty tam przez te lata wycierpiała! – przerwała dziewczyna.
– Największą męką było dla mnie, żem słyszała ciągle pogróżki i wymysły dla Polski i Litwy. Największym też trudem było powstrzymywanie się, żeby nie wybuchnąć, a krew burzącą się w żyłach przymileniem się i przyświadczaniem powstrzymywać.
Sala z miłością przycisnęła się do jej ramienia.
– Największym też bólem było widzieć zabieranie spod mej opieki dzieci, które psy gończe pędziły, aby im ukryte wśród lasów chaty wskazywały. Spomiędzy tych zabieranych najwięcej było litewskich dzieci, z nimi mogłam się porozumieć, boć mi zostało nieco tej mowy w pamięci. A te biedactwa, poczuwszy dym z ojczystej chaty, pędziły w oczerety i zarośla, naprowadzając na własnych ojców strasznego wroga.
Kobieta, znękana strasznym wspomnieniem, zamilkła, a z piersi jej wydarło się głębokie westchnienie. Westchnęła i Sala, a potem rzekła:
– Aż oto przed rokiem zjawiłaś się znów w naszym dworze, przyniosłaś wieść umierającej matce o ukochanym jej synu. A ona cię błogosławiła i oddała twojej opiece i mnie, i jego – dodała.
I znów obie zamilkły.
– Aż oto, gdyś chciała odchodzić, uczepiłam się twej dłoni, a tyś pozwoliła, żebym poszła za tobą, aby ból serdeczny po matce utulić, brata obaczyć, a podpatrywać wrogów i o ich zamiarach swoim donosić…
– Pozwoliłam, a teraz ciągle to sobie wyrzucam! – odrzekła Sienicha.
– Uspokój się. Przecież opiekun mój a krewniak matki, Jaśko z Tarnowa, pobłogosławił mi i rzekł: „Wszechmocny i wątłej dziewce doda siły, jeżeli dobrej sprawie chce służyć”.
– Pamiętam to, pamiętam, a jednak…
– Mam też duże porachunki z Krzyżakami – przerwała Sala. – Zabili ojca, zabrali brata, matka z tęsknoty życie skończyła, zamek zrabowali, lud z Bobrownik srodze uciemiężali, do mnie więc należy wszystkich sił użyć, by na każdym kroku przeszkadzać im do dalszych zaborów – mówiła z zapałem dziewczyna.
– Wiem to wszystko, wiem, ale to nad siły słabej dziewczyny.
– A ty, babo, a ty? Przecież i ty od najrańszej młodości stanęłaś do walki z wrogą nam potęgą.
– Niech cię Bóg uchowa, żebyś miała doznać tego, co ja doznałam – westchnęła Sienicha.
– Pozwoliłaś pójść z sobą, a teraz zniechęcasz.
– Boga mi, nie zniechęcam, jeno drżę, żeby cię w swoje szpony te wilki nie dostały!
– Nie dostaną. Żywcem nie dostaną! – rzekła z mocą Sala. – Wszak wiesz, co noszę w krzyżyku – dodała.
Obie westchnęły.
– Brata odnalazłam, widywałam go przy twojej pomocy, przyniosłam mu otuchę, a choćem jeno dziewką, mogę być swoim użyteczna – mówiła dalej Sala.
– Dziewka i siedząc doma może dużo dobrego uczynić, zwłaszcza kiedy zabrakło matki, a jeno Przybora głową całego waszego mienia – rzekła stara surowo. – Zażywasz jeno biedy w moim schronisku i więdniesz jako kwiatek bez słonka – dodała.
– Cyt, cyt, babo! Nie czas na rozczulanie się nade mną, idzie głównie o to, żeby jak najprędzej zanieść do Krakowa wiadomość – mówiła namyślając się Sala.
– Za trzy dni dość będzie czasu – odrzekła stara.
– Za trzy dni może być za późno, drogi będą przez Krzyżaków zalane. Trzeba nam pierwej – nalegała dziewczyna. I po chwili namysłu, ze zwykłą stanowczością rzekła: – Ty ostaniesz, ja pójdę!
Stara aż stanęła ze zdumienia.
– Wiesz przecie, że mam łódź uwiązaną w przystani, że Lutek-niemowa jej pilnuje. Popłyniemy w górę rzeki, a kiedy ty zaledwie dowiesz się o ich wyjściu, ja będę już w Bobrownikach, a stamtąd pchnę z wieścią do Krakowa o nadzwyczajnych siłach krzyżackich i ich zamiarze wkroczenia do Polski.
– Nie mogę cię wstrzymywać – odrzekła baba. – Kto raz poświęcił się służeniu narodowi, nie może w drodze ustawać.
Zamilkły obie, każda znać zajęta swoimi myślami.
Szły teraz śpiesznym krokiem, nie słaniając się i nie pochylając. Stara o wiele przewyższała wzrostem młodą dziewczynę, miała pewne, energiczne ruchy i nie znać w niej było znużenia i lat przebytych w trudzie, o którym Sala mówiła.
Wydostawszy się spod zamku, szły przez łąkę, na której prócz pastucha i pasącego się bydła nikogo nie było.
W