Faraon, tom trzeci. Болеслав Прус

Faraon, tom trzeci - Болеслав  Прус


Скачать книгу
się wiecznością i bogami po śmierci…

      – Zaś daleko, bardzo daleko, na wschód od Asyrii – mówił Hiram – leżą jeszcze większe kraje, mające ze dwieście milionów ludności…

      – Jak wam łatwo o miliony!… – uśmiechnął się pan. Hiram położył rękę na sercu.

      – Przysięgam – rzekł – na duchy przodków moich i na moją cześć, że mówię prawdę!…

      Faraon poruszył się: zastanowiła go tak wielka przysięga.

      – Mów… mów dalej… – rzekł.

      – Otóż kraje te – ciągnął Fenicjanin – są bardzo dziwne. Zamieszkują je ludy o skośnych oczach i żółtej cerze. Ludy te mają pana, który nazywa się Synem Nieba i rządzi nimi za pośrednictwem mędrców, którzy jednak nie są kapłanami i nie mają takiej władzy jak w Egipcie…

      A przy tym ludy te są podobne do Egipcjan… Czczą zmarłych przodków i bardzo dbają o ich zwłoki. Używają pisma, które przypomina wasze, kapłańskie… Lecz – noszą długie szaty z tkanin wcale u was nie znanych, mają sandały podobne do małych ławeczek, a głowy zakrywają spiczastymi pudełkami… Także dachy ich domów są spiczaste i zadarte na brzegach…

      Te nadzwyczajne ludy mają zboże plenniejsze niż egipska pszenica i robią z niego napitek mocniejszy niż wino. Mają też roślinę, której liście dają tęgość członkom, wesołość umysłowi, a nawet pozwalają obchodzić się bez snu. Mają papier, który umieją ozdabiać różnokolorowymi obrazami, i mają glinę, która po wypaleniu prześwieca jak szkło, a dźwięczy jak metal…

      Jutro, gdy wasza świątobliwość pozwoli, przyślę próbki wyrobów tego ludu…

      – Dziwy opowiadasz, Hiramie… – rzekł faraon. – Nie widzę jednak związku między tymi osobliwościami a kanałem, który chcecie kopać…

      – Odpowiem krótko – odparł Fenicjanin. – Gdy będzie kanał, cała fenicka i egipska flota przepłynie na Morze Czerwone, z niego dalej i – w ciągu paru miesięcy dosięgnie tych bogatych krajów, do których lądem prawie niepodobna się dostać.

      A czy wasza świątobliwość – mówił z błyszczącymi oczyma – nie widzi skarbów, jakie tam znajdziemy?… Złota, kamieni, zbóż, drzewa?… Przysięgam ci, panie – ciągnął z uniesieniem – że wówczas o złoto będzie ci łatwiej aniżeli dzisiaj o miedź, drzewo będzie tańsze od słomy, a niewolnik od krowy…

      Pozwól tylko, panie, wykopać kanał i wynajmij nam z pięćdziesiąt tysięcy twoich żołnierzy…

      Ramzes także się zapalił.

      – Pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy – powtórzył. – A ileż dacie mi za to?…

      – Mówiłem już waszej świątobliwości… Tysiąc talentów rocznie za prawo robót i pięć tysięcy za robotników, których sami będziemy karmili i wynagradzali…

      – I zamęczycie mi ich robotą?…

      – Niech bogowie bronią!… – zawołał Hiram. – To przecie żaden interes, gdy giną robotnicy… Żołnierze waszej świątobliwości nie będą więcej pracować przy kanale aniżeli dziś przy fortyfikacjach albo gościńcach… A jaka sława dla was, panie!… jakie dochody dla skarbu!… jaki pożytek dla Egiptu!… Najuboższy chłop może mieć drewnianą chałupę, kilkoro bydła, sprzęty i bodajże niewolnika… Żaden faraon nie podniósł państwa tak wysoko i nie dokonał tak niezmiernego dzieła…

      Bo czymże martwe i nieużyteczne piramidy będą wobec kanału, który ułatwi przewóz skarbów całego świata?…

      – No – dodał faraon – i pięćdziesiąt tysięcy wojska na wschodniej granicy…

      – Naturalnie!… – zawołał Hiram. – Wobec tej siły, której utrzymanie nie będzie nic kosztowało waszą świątobliwość, Asyria nie ośmieli się wyciągać ręki ku Fenicji…

      Plan był tak olśniewający i tyle obiecywał zysków, że Ramzes XIII uczuł się odurzonym. Lecz panował nad sobą.

      – Hiramie – rzekł – piękne robisz obietnice… Tak piękne, że lękam się, czy za nimi nie ukrywasz jakichś mniej pomyślnych następstw. Dlatego muszę i sam głęboko zastanowić się, i – naradzić z kapłanami.

      – Oni nigdy dobrowolnie nie zgodzą się!… – zawołał Fenicjanin. – Choć… (niech bogowie wybaczą mi bluźnierstwo) jestem pewny, że gdyby dziś najwyższa władza w państwie przeszła w ręce kapłanów, za parę miesięcy oni wezwaliby nas do tej budowy…

      Ramzes spojrzał na niego z chłodną pogardą.

      – Starcze – rzekł – mnie zostaw troskę o posłuszeństwo kapłanów, a sam złóż dowody, że to, co mówiłeś, jest prawdą. Byłbym bardzo lichym królem, gdybym nie potrafił usunąć przeszkód wyrastających pomiędzy moją wolą a interesami państwa.

      – Zaprawdę, jesteś wielkim władcą, panie nasz – szepnął Hiram, schylając się do ziemi.

      Było już późno w nocy. Fenicjanin pożegnał faraona i wraz z Tutmozisem opuścił pałac. Na drugi zaś dzień przysłał przez Dagona skrzynkę z próbkami bogactw nieznanych krajów.

      Pan znalazł w niej posążki bogów, tkaniny i pierścienie indyjskie, małe kawałki opium, a w drugiej przegrodzie – garstkę ryżu, listki herbaty, parę porcelanowych czarek ozdobionych malowidłami i – kilkanaście rysunków wykonanych farbami i tuszem na papierze.

      Obejrzał to z największą uwagą i przyznał, że podobne okazy były mu nieznane. Ani ryż, ani papier, ani wizerunki ludzi, którzy mieli spiczaste kapelusze i skośne oczy.

      Już nie wątpił o istnieniu jakiegoś nowego kraju, w którym wszystko było inne niż w Egipcie: góry, drzewa, domy, mosty, okręty…

      „I taki kraj istnieje zapewne od wieków – myślał – nasi kapłani wiedzą o nim, znają jego bogactwa, lecz nic nie wspominają o nich… Oczywiście, są to zdrajcy, którzy chcą ograniczyć władzę i zubożyć faraonów, aby następnie zepchnąć ich z wysokości tronu…

      Ale… o przodkowie i następcy moi – mówił w duchu – was wzywam na świadectwo, że tym nikczemnościom kres położę. Podźwignę mądrość, ale wytępię obłudę i dam Egiptowi czasy wytchnienia…”

      Myśląc tak, pan podniósł oczy i spostrzegł Dagona oczekującego na rozkazy.

      – Skrzynia twoja jest bardzo ciekawa – rzekł do bankiera – ale… Ja nie tego chciałem od was.

      Fenicjanin zbliżył się na palcach i uklęknąwszy przed faraonem szepnął:

      – Gdy wasza świątobliwość raczy podpisać umowę z dostojnym Hiramem, Tyr i Sydon u stóp waszych złożą wszystkie swoje skarby…

      Ramzes zmarszczył brwi. Nie podobało mu się zuchwalstwo Fenicjan, którzy ośmielali się stawiać mu warunki. Odparł więc chłodno:

      – Zastanowię się i dam Hiramowi odpowiedź. Możesz odejść, Dagonie.

      Po wyjściu Fenicjanina Ramzes znowu zamyślił się. W jego duszy zaczęła budzić się reakcja.

      „Ci handlarze – mówił w sercu – uważają mnie za jednego ze swoich… ba!… śmią ukazywać mi z daleka wór złota, ażeby wymusić traktat!… Nie wiem, czy który z faraonów dopuścił ich kiedy do podobnej poufałości?…

      Muszę to zmienić. Ludzie, którzy upadają na twarze przed wysłannikami Assara, nie mogą mówić do mnie: podpisz, a dostaniesz… Głupie szczury fenickie, które zakradłszy się do królewskiego pałacu, uważają go za swój chlewik!…”

      Im


Скачать книгу