Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej. Ярослав Гашек

Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Ярослав Гашек


Скачать книгу
zbiorowo na podstawie orzeczenia lekarzy wojskowych w takim tylko wypadku, o ile ostatnie namaszczenie nie jest uciążliwe dla danej instytucji wojskowej.

      § 4. W wypadkach wyjątkowych dowództwa szpitali wojskowych na tyłach mogą zezwolić na przyjęcie ostatniego namaszczenia.

      § 5. Na wezwanie dowództw szpitali wojskowych duszpasterze wojskowi obowiązani są udzielać ostatniego namaszczenia tym, których dowództwa polecają”.

      Potem feldkurat jeszcze raz przeczytał pismo, którym został powiadomiony, że jutro ma się udać na Plac Karola do szpitala wojskowego, aby udzielić ostatniego namaszczenia ciężko rannym.

      – Słuchajcie, Szwejku – zawołał kapelan – czy to nie świństwo? Jak gdyby w całej Pradze nie było innego feldkurata prócz mnie. Czemu nie poślą do szpitala tego pobożnego kapelana, co to niedawno spał u nas? Ja już nawet nie pamiętam, jak to się robi.

      – Kupimy sobie katechizm, panie feldkuracie, w katechizmie piszą o takich rzeczach – rzekł Szwejk. – Katechizm to dobry przewodnik dla duszpasterzy. W klasztorze emauskim pracował pewien pomocnik ogrodnika. Gdy postanowił wstąpić do zakonu jako nowicjusz i dostać habit, żeby nie zdzierać własnego ubrania, musiał kupić sobie katechizm, aby się dowiedzieć, jak się robi znak krzyża, kto jedynie nie podpada pod prawo grzechu pierworodnego, co to znaczy mieć czyste sumienie, i tak dalej. Potem sprzedał sekretnie połowę ogórków z ogrodu klasztornego i ze wstydem wyleciał z klasztoru. Kiedy się z nim spotkałem, powiedział mi: „Ogórki mogłem sprzedawać i bez katechizmu”.

      Szwejk kupił katechizm, a feldkurat odwracając kartki rzekł:

      – Ostatniego namaszczenia może udzielać tylko ksiądz, i to olejem poświęcanym przez biskupa. Więc widzicie, Szwejku, wy sam ostatniego namaszczenia udzielić nie możecie. Przeczytajcie mi, jak się udziela ostatniego namaszczenia.

      Szwejk czytał:

      „Czyni się to tak: ksiądz namaszcza poszczególne zmysły chorego modląc się przy tym:

      »Przez to święte namaszczenie niechaj ci Bóg w swoim nieograniczonym miłosierdziu odpuści, cokolwiek zgrzeszyłeś wzrokiem, słuchem, powonieniem, smakiem, językiem, dotykiem, chodem«”.

      – Ciekaw jestem, Szwejku – odezwał się kapelan – jak też człowiek może nagrzeszyć dotykiem, możecie mi to wyjaśnić?

      – Wiele może nagrzeszyć, panie feldkurat, na przykład sięgnie choćby do cudzej kieszeni, albo i na zabawie tanecznej, wszak mnie ksiądz kapelan rozumie, jakie tam bywa przedstawienie.

      – A chodem Szwejku?

      – Kiedy zacznie utykać, żeby wzbudzić litość.

      – A powonieniem?

      – Kiedy mu się jakiś smród nie podoba.

      – A smakiem, Szwejku?

      – Kiedy ma się na kogoś apetyt.

      – A mową?

      – To już idzie razem ze słuchem, panie feldkurat. Jak jeden dużo gada, a drugi słucha.

      Po tych filozoficznych uwagach kapelan zamilkł i po chwili powiedział:

      – Potrzeba nam więc oleju poświęconego przez biskupa. Daję wam dziesięć koron na butelkę takiego oleju. W intendenturze wojskowej go nie mają.

      Szwejk wybrał się więc na poszukiwanie oleju poświęconego przez biskupa. Poszukiwanie takiej rzeczy jest daleko trudniejsze od szukania żywej wody w baśniach Bożeny Niemcowej.

      Szwejk był w kilku drogeriach, ale gdy wyrażał życzenie: „Proszę buteleczkę oleju poświęcanego przez biskupa” – jedni wybuchali śmiechem, inni ze strachu chowali się pod kontuarem. Szwejk zachowywał przy tym wielką powagę.

      Postanowił próbować szczęścia w aptekach. Z pierwszej kazano laborantowi wyrzucić go za drzwi. W drugiej chciano telefonować po pogotowie ratunkowe, w trzeciej zaś powiedział mu prowizor, że firma „Polak” przy ulicy Długiej, handel olejami i farbami, z pewnością będzie miała żądany olej na składzie.

      Firma „Polak” przy ulicy Długiej była naprawdę bardzo ruchliwa. Nie pozwoliła odejść żadnemu klientowi nie zaspokoiwszy w pełni jego życzeń. Jeśli ktoś życzył sobie balsamu kopaiwowego, nalali mu do butelki terpentyny i też było dobrze.

      Gdy Szwejk wszedł do sklepu i zażądał za dziesięć koron oleju poświęcanego przez biskupa, szef rzekł do subiekta:

      – Niech pan mu naleje, panie Tauchen, dziesięć deka oleju konopnego, numer trzeci.

      A subiekt zawijając butelkę w papier rzekł do Szwejka czysto po kupiecku:

      – Pierwszy gatunek. Gdyby pan potrzebował pędzli, lakieru, pokostu, prosimy zwrócić się do nas. Obsłużymy pana rzetelnie.

      Tymczasem kapelan powtarzał sobie z katechizmu to, co w seminarium nie utkwiło mu zbyt dobrze w pamięci. Bardzo mu się podobało to niezwykle uduchowione zdanie, z którego się szczerze uśmiał: „Nazwa »ostatnie olejem świętym namaszczenie« pochodzi stąd, że to namaszczenie bywa zazwyczaj ostatnim ze wszystkich namaszczeń, jakie Kościół święty udziela człowiekowi”.

      Albo inne: „Ostatnie namaszczenie może przyjąć każdy chrześcijanin wyznania rzymskokatolickiego, który ciężko zachorował, ale wrócił już do przytomności!”

      „Chory powinien przyjąć ostatnie namaszczenie, o ile to tylko możliwe, dopóki jest przytomny”.

      Wtem przyszedł goniec z koszar i przyniósł mu list, w którym kapelan został powiadomiony, że jutro przy jego posługach religijnych w szpitalu asystować będzie Stowarzyszenie Szlachcianek Religijnego Wychowania Żołnierzy.

      Stowarzyszenie to składało się z histerycznych bab i rozdawało żołnierzom po szpitalach obrazki świętych i opowiastki o żołnierzu katoliku umierającym za najjaśniejszego pana. Do tych opowiastek dołączano barwny obrazek przedstawiający pobojowisko. Dokoła leżą trupy ludzi i koni, powywracane wozy z amunicją i armaty lawetami do góry. Na horyzoncie pali się wieś i pękają szrapnele, a na przedzie leży umierający żołnierz bez nogi, nad nim zaś pochyla się anioł i podaje mu wieniec ze wstęgą, na której jest napis: „Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju”. Umierający zaś uśmiecha się tak błogo, jakby mu podawali lody śmietankowe.

      Przeczytawszy list Otto Katz splunął i pomyślał: „Będę miał jutro ładny dzień”.

      Znał tę hołotę – jak je nazywał – z kościoła Św. Ignacego, gdy przed laty miewał tam kazania dla żołnierzy. Wtedy pracował jeszcze nad kazaniami bardzo starannie, a Stowarzyszenie siadało tuż za pułkownikiem. Dwie chude gidie w czarnych sukniach, z różańcami, które razu pewnego przyczepiły się do niego po kazaniu i przez dwie godziny gadały o religijnym wychowaniu żołnierzy, aż wreszcie rozgniewał się i rzekł im: „Szanowne panie raczą wybaczyć, ale pan kapitan czeka na mnie z kartami”.

      – Olej już mamy – rzekł uroczyście Szwejk, gdy powrócił ze sklepu firmy „Polak”. – Konopny olej, numer trzeci, pierwszy sort, bardzo dobry, możemy nim namaścić cały batalion. Solidna firma. Sprzedaje także pokost, lakier i pędzle. Potrzeba jeszcze dzwonka.

      – Na co dzwonek, Szwejku?

      – Trzeba po drodze dzwonić, żeby ludzie zdejmowali czapki, jak będziemy szli z Panem Bogiem, panie kapelanie, z tym olejem konopnym, numer trzy. To się tak robi. Już wielu ludzi, których to w ogóle nic nie obchodziło, zostało przymkniętych za to, że czapek nie zdjęli. Raz na Żiżkovie ksiądz sprał niewidomego za to, że przy takiej okazji nie zdjął czapki, i jeszcze tego ślepca zamknęli, bo dowiedli mu na sądzie, że nie jest głuchoniemy, a tylko ślepy, i musiał słyszeć dźwięk dzwonka, a więc był


Скачать книгу