Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej. Ярослав Гашек
i o surowym spojrzeniu.
Cała jego postać była wyrazem uporu i złości. Patrzył przed siebie tak, jakby go losy wysłały, aby zniszczyć naszą nędzną planetę i zatrzeć jej ślady we wszechświecie. Mowa jego była szorstka, sucha i surowa:
– W domu? Do kawiarni poszedł? Mam czekać? Dobrze, będę czekał do samego rana. Na kawiarnię to ma, ale długów płacić mu się nie chce. To ci ksiądz, tfu, do diabła!
Splunął na podłogę.
– Proszę pana, niech pan tu nie pluje – rzekł Szwejk spoglądając na obcego pana z dużym zainteresowaniem.
– Jeszcze raz splunę, o tak – rzekł z naciskiem uparty surowy pan spluwając po raz drugi na podłogę. – Że też mu nie wstyd! Wojskowy kapelan! Hańba!
– Jeśli pan jesteś człowiekiem wykształconym – napominał go Szwejk – to niech się pan odzwyczai pluć w cudzym mieszkaniu. Czy może zdaje się panu, że jak jest wojna światowa, to już zaraz może pan sobie pozwalać na wszystko? Powinien pan zachowywać się przyzwoicie, a nie jak jakiś obwieś. Trzeba postępować delikatnie, mówić przyzwoicie i nie poczynać sobie jak jaki drab. Widzicie go, zgłupiałego cywila!
Surowy pan powstał z krzesła, zaczął się trząść z oburzenia i krzyczał:
– Jakim prawem ośmielasz się pan mówić, że nie jestem przyzwoitym człowiekiem? Cóż więc jestem w takim razie? Mów pan…
– Jesteś pan gówniarz – odpowiedział Szwejk patrząc mu prosto w oczy. – Plujesz pan na podłogę, jakbyś pan siedział w tramwaju, w pociągu albo w innym lokalu publicznym. Zawsze się dziwiłem, na co są te karteczki z napisami, że na podłogę pluć nie wolno, a teraz widzę, że to dla pana. Pewno muszą pana już wszędzie dobrze znać.
Surowy pan czerwienił się i bladł na przemian, i starał się odpowiedzieć potokiem wyzwisk pod adresem Szwejka i feldkurata.
– Skończyłeś pan? – zapytał Szwejk spokojnie (gdy z ust gościa padły ostatnie słowa: „Obydwaj jesteście gałgany!”, „Jaki pan, taki kram!”). – Czy może chce pan jeszcze jakoś uzupełnić swoje słowa, zanim spadnie pan ze schodów?
Ponieważ surowy pan był już tak dalece wyczerpany, że na myśl nie przyszło mu żadne obelżywe przezwisko, więc milczał. Szwejk zrozumiał to milczenie po swojemu, że na uzupełnienie wyzwisk nie ma co czekać.
Otworzył więc drzwi, ustawił w nich surowego pana twarzą ku sieni i – takiego shoota nie byłby się powstydził najlepszy gracz najlepszego międzynarodowego zespołu piłki nożnej.
Za surowym panem spadającym ze schodów leciały słowa Szwejka:
– Na drugi raz, jak się pójdzie z wizytą do porządnych ludzi, to trzeba zachowywać się przyzwoicie.
Surowy pan długo chodził pod oknami, czekał na kapelana.
Szwejk otworzył okno i przyglądał mu się.
Wreszcie gość doczekał się powrotu gospodarza, który wprowadził go do pokoju i wskazał mu krzesło obok siebie.
Szwejk bez słowa przyniósł spluwaczkę i postawił ją koło gościa.
– Co wy robicie, Szwejku?
– Posłusznie melduję, panie feldkurat, że już miałem z tym panem nieporozumienie z powodu plucia na podłogę.
– Opuśćcie nas, Szwejku; mamy do załatwienia sprawy osobiste.
Szwejk zasalutował i rzekł:
– Posłusznie melduję, że pana feldkurata opuszczam.
Poszedł do kuchni, a w pokoju toczyła się tymczasem bardzo interesująca rozmowa.
– Przyszedł pan po pieniądze dane mi na weksel, jeśli się nie mylę? – zapytał feldkurat swego gościa.
– Tak jest, mam nadzieję…
Kapelan westchnął.
– Człowiek znajduje się niekiedy w takiej sytuacji, że nie pozostaje mu nic innego, tylko mieć nadzieję. Co za piękne słowo: „Ufaj!”. Najpiękniejsze z trojga słów, które wznoszą człowieka ponad chaos życia: „Wiara, nadzieja i miłość”.
– Mam nadzieję, panie kapelanie, że suma…
– Ma pan rację, szanowny panie – przerwał mu kapelan. – Mogę panu jeszcze raz powtórzyć, że ufność krzepi człowieka w walce z życiem. Niech i pan nie traci nadziei. Bardzo to pięknie mieć pewien ideał, być niewinną, czystą istotą, która pożycza pieniądze na weksle i ma nadzieję, że należność otrzyma. Niech pan nie traci nadziei i ufa stale, że spłacę panu tysiąc dwieście koron, gdy w kieszeni mam niecałych sto.
– A więc pan… – wykrztusił gość.
– A więc ja istotnie – odpowiedział kapelan.
Twarz gościa przybrała znowu wyraz uporu i złości.
– Panie, to jest oszustwo – rzekł wstając.
– Niech pan się uspokoi, szanowny panie…
– To oszustwo! – krzyczał gość z uporem. – Nadużył pan mego zaufania!
– Mój panie – rzekł kapelan – panu jest koniecznie potrzebna zmiana powietrza. Tu jest zbyt duszno.
Szwejku! – zawołał w kierunku kuchni. – Ten pan życzy sobie wyjść na świeże powietrze.
– Posłusznie melduję, panie feldkurat – dobiegł głos z kuchni – że już go raz wyrzuciłem.
– Powtórzyć! – brzmiał rozkaz, który został wykonany szybko, sprawnie i bezwzględnie.
– Bardzo dobrze, panie feldkurat – rzekł Szwejk powracając z sieni – że załatwiliśmy się z tym panem, zanim dopuścił się tu jakiej awantury. W Maleszicach był karczmarz znający dobrze Pismo święte i gdy czasem łoił jakiego gościa bykowcem, to zawsze mawiał: „Kto żałuje rózgi, nienawidzi syna swego, ale kto go miłuje, w czas go karze. Ja ci dam bić się w gospodzie!”
– Widzicie, mój Szwejku, co spotyka człowieka, który nie szanuje kapłana – uśmiechnął się feldkurat. – Święty Jan Złotousty powiedział: „Kto czci księdza, czci Chrystusa, kto robi przykrości księdzu, czyni też przykrości Chrystusowi, którego zastępcą jest właśnie ksiądz”. Na jutro musimy się doskonale przygotować. Usmażcie jajka z szynką, ugotujcie poncz na winie bordeaux, a resztę czasu poświęcimy na rozmyślania, tak jak to jest w modlitwie wieczornej: „Niechaj łaska boża odwróci wszelkie układy nieprzyjaciół o ten przybytek”.
Są na świecie ludzie ogromnie wytrwali i do takich należał mąż po dwakroć już wyrzucony z mieszkania feldkurata. W chwili gdy kolacja była gotowa, ktoś zadzwonił. Szwejk pośpieszył otworzyć drzwi i po chwili zameldował:
– Już znowu przyszedł, proszę pana feldkurata. Zamknąłem go tymczasem w łazience, żebyśmy mogli spokojnie zjeść kolację.
– Postąpiliście niedobrze, mój Szwejku – rzekł kapelan. – Gość w dom, Bóg w dom. Za dawnych czasów biesiadnicy kazali różnym potworkom, by ich zabawiali. Przyprowadźcie go, niech nas bawi.
Szwejk wrócił po chwili z mężem wytrwałym, który spoglądał ponuro przed siebie.
– Niech pan siada – uprzejmie zaprosił go kapelan. – Akurat kończymy kolację. Mieliśmy homary, łososia, a teraz jeszcze zjemy trochę jajecznicy z szynką. Można sobie pozwalać, gdy dobrzy ludzie pożyczają pieniądze.
– Zdaje mi się, że nie przyszedłem tutaj dla żartów – rzekł mąż ponuro.