Djabeł, tom czwarty. Józef Ignacy Kraszewski
pozostał tak w smutnem zadumaniu, które Niemiec tem łatwiej poszanował, że użył tej chwili spoczynku na nowe poszukiwanie w kamizelce i pludrach, równie bezskuteczne jak pierwsze.
Michał zapłakał nad sobą i nad nią… na obcej ziemi w sieroctwie zmarłej. On także uczuł się sierotą i zadrżał, myśląc, że na jednego Boga tylko śmiało rachować może.
O. Spirydjon, który się ukazał w tej chwili, zastał Niemca jeszcze się systematycznie przetrząsającego, a podczaszyca we łzach. Łzy te niemal go uradowały, bo płacz, to owoc serca, a nie każdy zapłakać może!
– A! co ci to dziecko moje! – zawołał z uczuciem – co ci to jest?
– Odebrałem wiadomość o śmierci mojej matki.
– Módlmyż się za jej duszę – rzekł po cichu kapucyn klękając… i począł głośno – Anioł Pański.
Niemiec stał i patrzał, podczaszyc zawahał się by za starym modlitwę powtórzyć – choć myśl już była gdzieindziej.
– Cóż teraz myślisz z sobą – spytał powstając O. Spirydjon.
– Właśnie mi przyniesiono wiadomość – odpowiedział podczaszyc – że sprawa moja o zadanie rany Rybińskiemu skończona, dzięki przyjaciołom. Śmierć matki wkłada na mnie nowe obowiązki i zajęcia – muszę wyjść natychmiast, ojcze pozwól bym ci złożył serdeczne dzięki za gościnność!
Starzec patrzał na niego prawie rozczulony.
– Ha – wyjąkał powoli – idź w imię Boże – ale wolałbym był żebyś tu jeszcze pozostał. Świat, stary bałamut, znów cię obejmie i omami, i to coś w siebie wziął ze spokojniej, świętej tych murów ciszy, zwietrzeje rychło! Bogdaj byś kiedy przypomniał sobie te dni rozmyślania i pokoju, jakieś tu spędził!
A jeśli cię serce zaboli, powróć tu do nas, panie Michale – powróć do nas, do Boga… tam… może ci na chwilę weselej się zda, ale przeszumiawszy godziny policzone… żal ci ich będzie, bo każda owoc dać powinna, a te ci i kwiatu nawet nie zostawią po sobie!
– Dziękuję ci, dziękuję ojcze – powtarzał podczaszyc.
– Dziękujesz, płaczesz, ale dla czegoż tak ci się wyrywać pilno? Idź więc… idź! i niech cię Bóg ręką starca błogosławi!
Frejer jeszcze szukał nic nie znajdując dotąd, podczaszyc trochę rozczulony, ale odzyskaną swobodą rozgrzany, pochwycił za płaszcz i kapelusz – wyszli. – O. Spirydjon milczący przeprowadził ich do fórty, otworzył drzwi i krzyżem za podczaszycem ściskającym dłoń jego, drogę przeżegnał.
Wieczór już był dość późny – Ordyński spojrzawszy w gwarną ulicę, na ruch i zgiełk miejski – zastanowił się odurzony, serce mu bić zaczęło.
– Frejer – rzekł – przyprowadź mi fiakra, iść nie mogę.
Powolnie rozmyślając Niemiec, odstąpił kilka kroków zbierając się iść i obrachowując gdzie mu najbliżej będzie wynaleźć żądany powóz, gdy zdyszany, przerażony, z wyrazem boleści i rozpaczy na twarzy, stary Sieniński wpadł na wschodki wiodące do fórty i nie postrzegłszy potrącił podczaszyca.
– A to ty stary!
– A to pan!
– Co ci jest Sieniński?
– A nieszczęście! okropne nieszczęście! wykradziono, porwano gwałtem, zdradą, podejściem moję Anusię, moje dziecko… nie ma jej! panie ratuj!
To mówiąc starzec ów tak zwykle powolny, co od pół życia drzemał więcej niż żył, tknięty w serce, powalił się u nóg podczaszyca i zaszedł z gorzkiego płaczu.
– Co? gdzie? jak? co się z nią stało? mów! mów!
Chwycił się Ordyński zapłoniony, bo wspomnienie Anusi wzruszyło go do szaleństwa.
Ale stary Sieniński prawie bezprzytomny ciągnął go, chwycił za nogi, nic prawie mówić nie mogąc, i przerywanym tylko powtarzając głosem:
– Córka moja! moja córka – mój skarb! Anusia moja!
W tejże chwili jak na zawołanie, z głębi ciemności nocnych zjawił się o parę kroków od nich płaszczem obwinięty Fotofero. Stał on patrząc na obu i uśmiechał się złośliwie. Podczaszyc pierwszy go postrzegł.
– Cavaliere ty tu…
– Na usługi wasze jak widzicie… już pan wiesz o porwaniu Anusi?
– A ty?
– A ja od dawna.
– Kiedyż to się stało! kiedy! kto? jak?
– Dziś dopiero! przed chwilą ledwie!
– Wiesz gdzie jest?
– I kto ją uwiózł, i jak i dokąd i dlaczego, wszystko wiem – rzekł zimno cavaliere. – Może to się połata – uśmiechnął się – ty stary powracaj do domu, a my ci trochę poczekawszy przywieziemy córkę. – To mówiąc klasnął w ręce, i fiakr z ciemności się wynurzył, a podczaszyc cały zburzony, nie oglądając się już na płaczącego starca, skoczył z Fotoferem do powozu. Na dany znak, skry posypały się z pod kopyt koni, polecieli…
IV
– Dokąd mnie wieziesz? – spytał oprzytomniając się Ordyński – gdzie ona? co to za porwanie? mów, proszę cię… zaklinam.
– Cała ta historja funta kłaków nie warta – rzekł poważnie Włoch – źleś waćpan zrobił, żeś się w tym klasztorze zamknął, gdzieś z nudy mógł suchot dostać, a świat cały zgubiłeś z oczu. Mówiono wiele o Anusi tymczasem, bo mówiono o tobie, podkomorzemu brańskiemu głowa się zapaliła, zaklął się i założył że Anusię mieć będzie – i…
– Co, ten łysy rozpustnik! ten karciarz przebrzydły, śmiałby dotknąć Anusi?
– A! a! – rzekł cavaliere – a cóż to znowu za drogocenna perła – dziewczyna jak inne, tylko podkomorzy zrobił po swojemu, nie chciało mu się popracować samemu, zapłacił Szwędzkiej, Szwędzka ją wykradła i zawiozła mu do jego domku na Nalewki!
– Prędzej! prędzej! – zakrzyczał podczaszyc. – Na Nalewki – na Nalewki, nie mogę zrozumieć dokąd się fiakr kieruje.
– O! jakże ci pilno! – szydersko rzekł cavaliere. – Kochasz ją! przyznaj się?
– Nie czas mówić o tem, podkomorzemu łeb roztrzaskam, serce wydrę – to zwierz nie człowiek! dla dogodzenia fantazji gotów by krzyż zdjąć z kościoła! prędzej na Nalewki.
Cavaliere patrzał mu pilno w twarz.
– Nic nie mam – rzekł – przeciw zabiciu podkomorzego i kogo ci się podoba, ale pamiętaj kochany podczaszycu, żeby to nie był drugi tom sprawy z Rybińskim.
Podczaszyc nie słuchał powtarzając swoje:
– Na Nalewki, żywiej! zapłacę konie! niech popadają!
Konie też leciały jak ptaki, a jemu krew kipiała, twarz płonęła, dłoń drżała, bo poczuł że kocha Anusię i byłby się rzucił za nią na całe piekło.
Cavaliere śmiał się tylko z pod zakrzywionego nosa. Stanęli nareszcie u bramy zamkniętej.
– Tylko nie krzycz – rzekł do niego towarzysz – cierpliwości! wpuszczają tylko proszonych, ja znak wiem, otworzą nam.
To mówiąc, wysiedli, Fotofero zapukał do wrót zamkniętych, trzy razy po trzy, fórtka otwarła się natychmiast, podczaszyc odepchnął Włocha, który znikł, stróża, co się go chciał spytać o hasło i wpadł na dziedziniec instynktem się kierując, na oświecone wschody, które po cztery