Trzej muszkieterowie. Александр Дюма
policyjni, rozwodząc się w podziękowaniach, uprowadzili swą zdobycz.
W chwili, gdy wychodzili już, d’Artagnan uderzył po ramieniu ich przywódcę, mówiąc:
– Może wypijemy za wspólne zdrowie nasze? – i napełnił dwa kubki winem Beaugency, pochodzącem z hojności pana Bonacieux.
– Będzie to dla mnie niemałym zaszczytem – odparł tenże – i z wdzięcznością przystaję.
– Do ciebie, zatem, panie… jakże się nazywasz?
– Boisrenard.
– Panie Boisrenard!
– Za zdrowie twoje, szlachetny panie: jak godność pańska, jeżeli wolno zapytać?
– A nade wszystko – krzyknął d’Artagnan, jakby zapałem uniesiony – za zdrowie króla i kardynała.
Może być, iż miałby jaką wątpliwość, co do szczerości d’Artagnana, gdyby wino było liche, lecz że było wyborne, przekonany więc został zupełnie.
– Co za paskudztwo zrobiłeś, u djabła? – zapytał Porthos, skoro wyszedł przywódca zbirów, gdy pozostali tylko we czterech. – Fe! czterej muszkieterowie pozwalają aresztować w obecności swojej nieszczęśliwca, który woła o pomoc. Szlachcic trąca się kieliszkiem z pachołkiem więziennym.
– Porthosie!… – odezwał się Aramis – Athos ci dowiódł już, że jesteś gapiem, teraz i ja po stronie jego staję. D’Artagnanie, jesteś wielki, i kiedy będziesz już na miejscu pana de Tréville, zamawiam sobie protekcję u ciebie, abym dostał opactwo.
– Doprawdy, nic nie pojmuję! – odrzekł Porthos – wy pochwalacie to, co zrobił d’Artagnan?…
– Spodziewam się – odezwał się Athos – ja nie tylko pochwalam, ale mu winszuję.
– A teraz, panowie – rzekł d’Artagnan, nie troszcząc się bynajmniej o wyjaśnienie postępowania swego Porthosowi – wszyscy za jednego, jeden za wszystkich, to nasze hasło, nieprawdaż?
– Jednakże – zaczął Porthos.
– Ręka do góry i przysięgnij! – zawołali razem Athos i Aramis.
Zwyciężony przykładem, klnąc z cicha, Porthos podniósł rękę i czterej towarzysze powtórzyli rotę przysięgi, podyktowanej przez d’Artagnana.
„Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich”.
– Tak… dobrze, a teraz, każdy niech idzie do domu rzekł d’Artagnan tonem takim, jak gdyby całe życie rozkazy tylko wydawał – i baczność, bo od tej chwili idziemy z kardynałem w zapasy.
Rozdział X. Pułapka z siedemnastego wieku
Ponieważ czytelnicy nasi nie są prawdopodobnie oswojeni z gwarą policji francuskiej, należy wytłumaczyć im, co to jest pułapka.
Jeżeli w jakimbądź domu zaaresztowano osobę, podejrzaną o jaki występek, aresztowanie pozostawało w najgłębszej tajemnicy. Kilku ludzi ukrywano w pierwszym pokoju i ktokolwiek zapukał do tego mieszkania, wpuszczano go i także aresztowano. W ten sposób, w ciągu dwóch lub trzech dni, wszyscy członkowie rodziny i przyjaciele domu obwinionego wpadali w ręce policji.
Taką była owa pułapka.
Tym razem sporządzono pułapkę z mieszkania, zajmowanego przez imci pana Bonacieux, i każdy, kto się tam ukazał, chwytany był i badany przez ludzi pana kardynała. Wejście do mieszkania d’Artagnana było oddzielne, odwiedzający go zatem wolni byli od wszelkiej kontroli.
Zresztą odwiedzali go tylko trzej muszkieterowie. Wszyscy oni i każdy z osobna, rzucili się do poszukiwań i nic nie znaleźli, nic nie odkryli.
Athos zapytywał pana de Tréville, co ze względu na nieme jego usposobienie, wielce zdziwiło kapitana. Pan de Tréville jednak nie wiedział nic, zauważył tylko, że gdy ostatnim razem widział kardynała, króla i królowę, kardynał wyglądał zgnębiony, król niespokojny, a zaczerwienione powieki królowej zdradzały noce bezsenne lub łzy. Ostatnia okoliczność jednak mało go uderzyła, królowa bowiem od chwili swojego małżeństwa, zawsze nie sypiała i płakała wiele.
Na wszelki wypadek jednak pan de Tréville polecił Athosowi baczność gorliwą względem króla, a nade wszystko względem królowej, prosząc, aby oznajmił to samo i towarzyszom.
D’Artagnan tymczasem nie ruszył się z mieszkania. Pokój swój zamienił w czatownię. Widział z okien tych wszystkich, którzy dali się złapać; następnie, wyjąwszy taflę z posadzki, wygrzebał dół w tem miejscu, tak, że tylko cienki sufit przedzielał go od pokoju na dole, gdzie odbywały się badania. Wszystko więc słyszał, co się działo między badającymi i obwinionymi.
Badania, poprzedzone najszczegółowszemi pytaniami, dokonywane na osobach aresztowanych, były mniej więcej w tych słowach zawarte:
– Czy pan Bonacieux nie wręczył ci czego dla żony, lub dla kogokolwiek?
– Czy jedno lub drugie z nich nie uczyniło ci jakiego zwierzenia?
– Gdyby ci badający wiedzieli choć cośkolwiek, nie wypytywaliby tak gorliwie – pomyślał d’Artagnan. – A teraz, o czem pragną oni tak się dowiedzieć? Czy niema czasami księcia de Buckingham w Paryżu i czy widział się, lub ma się widzieć z królową?
D’Artagnan zatrzymał się na tym domyśle, któremu, według tego, co słyszał, nie zbywało na prawdopodobieństwie. Tymczasem pułapka nie ustawała, ale i czujność d’Artagnana także.
Wieczorem, dnia następnego po uwięzieniu biednego Bonacieux, gdy tylko Athos pożegnał d’Artagnana, by się udać do pana de Tréville i zaledwie wybiła dziewiąta, a Planchet, nie posławszy jeszcze łóżka swojego pana, zabierał się do tej czynności, dało się słyszeć pukanie do drzwi od ulicy. Otwarto je i zatrzaśnięto natychmiast; znowu ktoś wpadł w pułapkę.
D’Artagnan rzucił się do miejsca w podłodze bez tafli, położył się na brzuchu i słuchał.
Wkrótce rozległy się krzyki, potem jęki, które widocznie tłumić usiłowano. O badaniach mowy nie było.
– Do djabła! – pomyślał d’Artagnan – zdaje mi się, że to kobieta; rewidują ją, opiera się, używają przemocy, nędznicy!
Pomimo całej roztropności, d’Artagnan, o mało nie wyskoczył ze skóry, chcąc wmieszać się do sceny, rozgrywającej się na dole.
– Mówię wam, panowie, iż jestem panią tego domu; jestem panią Bonacieux; mówię wam, że do królowej należę! – wykrzykiwała nieszczęsna kobieta.
– Pani Bonacieux! – wyszeptał d’Artagnan – byłżebym tak szczęśliwy, iż znalazłem to, czego tak szukają wszyscy?
– Na panią właśnie czekaliśmy – odpowiedzieli badający.
Głos stawał się coraz bardziej stłumiony, szamotanie rozległo się pomiędzy ścianami. Ofiara opierała się o tyle, o ile kobieta zdoła się opierać czterem mężczyznom.
– Łaski, panowie, łas… – szeptał głos urywanemi i niewyraźnemi dźwiękami.
– Zatykają jej usta i zawloką do więzienia!… – krzyknął d’Artagnan, skoczywszy, jak na sprężynie. – Szpady! dobrze, mam ją u boku. Planchet!
– Słucham pana.
– Pędź co tchu po Athosa, Porthosa i Aramisa. Jeden z nich na pewno musi być u siebie, a może i wszyscy trzej już powrócili. Niech wezmą broń i przychodzą, niech się śpieszą. A! przypominam sobie, Athos jest u pani de Tréville.
– Lecz