Dwa bieguny. Eliza Orzeszkowa
i bez rumieńców, z czołem nizkiem a szerokiem, z dużemi oczyma, z bardzo pięknie wykrojonemi i zabarwionemi usty. Ale była zupełnie nieubraną, tak dalece nieubraną, że nie mogłem narazie zdać sobie sprawy, do jakiej sfery towarzyskiej należeć może. Zimy owej panowała moda bardzo krótkich staników u sukien, jasnych ich barw i ciasnego spętania około nóg i bioder. Koafiury znowu składały się powszechnie z misternych koków z tyłu głowy, a lasu i nawet, jeżeli podobna, puszczy loczków u wierzchu jej i z przodu. U niej ani śladu tego wszystkiego. Ciemno-kasztanowate włosy, jak u pensjonarki gładko uczesane, jednym, grubym warkoczem zwijały się wysoko u wierzchu czaszki, zlewając się w ciemną całość ze stanikiem czarnym, gładkim, tak długim, jak mu sam Pan Bóg być przykazał, aż do kłębów sięgającym, wtedy gdy u innych długość jego kończyła się wcale niewiele poniżej ramion. Zresztą biały rąbek kołnierzyka, spięty jakąś dużą broszą, białe rąbki mankietów u rąk, spokojnie na kolanach splecionych. Usta jej, płonące poprostu barwą korala, zamykała pieczęć doskonałego milczenia, a oczy duże, z pod nizkiego i szerokiego czoła, wodziły po obecnych spojrzenie zamyślone, uważne, chwilami głęboko, ale to głęboko zadziwione. To zadziwienie było pierwszą rzeczą, która w wyrazie jej twarzy uderzyła mię i razem ze szczególniejszym ubiorem rozśmieszyła. Ot ta, to już zupełnie i aż nadto oryginalna! Zkąd Idalka zdobyła sobie tego dziwoląga? Kto to taki być może? Pochylony ku stojącemu obok mnie Stasiowi i oczami wskazując nieznajomą, szepnąłem:
– Czy nie wiesz, kto to?
Równie pocichu odpowiedział:
– Jakaś panna Seweryna, nazwiska nie pamiętam…
– Guwernantka?
– Nie, herytjera.
– Cnoty prababek?
– I pięknych dóbr także… gdzieś tam…
– E, więc kwakierka?
– Może.
– Zkąd Idalka ją wypisała?
– Z puszczy.
Zaśmieliśmy się, a w tejże chwili na twarzy nieznajomej, wciąż z natężoną uwagą słuchającej otaczających rozmów, odmalowało się takie już zdziwienie, iż zdawać się mogło, że oczom i uszom swoim nie dowierza, że zaraz uszczypnie się za ramię, aby nabyć przeświadczenie o tem, czy spi, albo czuwa.
– Czego ona tak dziwi się? – szepnąłem do Stasia.
– Ehe! Żeby cię kto tak przeniósł nagle z pośród ludzi pomiędzy żubry?… pomyśl tylko!
Zaśmieliśmy się znowu.
W tej chwili do salonu wchodzili goście nowi: Bronek Widzki, wcale utalentowany poeta, będący zarazem redaktorem „Poranku” i bardzo miłym, wesołym chłopcem, z Adamem Ilskim, którego malarska sława dotąd przetrwała, a który był wtedy dobrze już podtatusiałym grubasem i od nas wszystkich tęższym wiwerem. Było to w guście Idalki zbierać u siebie entre autres pisarzy i artystów. Pozowała trochę na panią Tallien i zdawało się jej, że po równie burzliwej chwili, w równie krótkim staniku, obowiązkiem jej jest zaszczepiać na gruncie swojskim epokę i ducha francuzkiego dyrektorjatu. Zresztą Widzki i Ilski należeli zupełnie do naszego towarzystwa: stosunki swoje z muzami zamykali w sacro-sanctum swoich serc i pracowni, a na scenie świata byli ludźmi przyzwoitymi, zupełnie takimi, jak wszyscy. W tej samej chwili roznoszono herbatę; Idalka, zajęta puszczaniem nowoprzybyłych gości na fale toczącej się rozmowy, zapomniała widać o przedstawieniu ich pannie Sewerynie, a może przedstawienie to za niepotrzebne uważała, bo bywają czasem w towarzystwach takie intruzy, albo efemerydy, z któremi nikt się nie liczy i którym nikt nikogo nie przedstawia. Herytjera wprawdzie intruzem być nie może, o ile to jeszcze prawda, że ta jest herytjerą, ale efemerydą zostanie dla nas najpewniej, bo pomiędzy ludźmi czuje się tak zdepeizowaną, że wnet zapragnie coprędzej wrócić do żubrów… Pani Marja poetę ku sobie przywoływała.
– Panie Widzki, musi mi pan koniecznie opowiedzieć o wczorajszym raucie… Umieram z żalu, że na nim być nie mogłam…
Zaledwie nazwisko poety i redaktora wyszło z różowych ustek jednej z najprzyjemniejszych przyjaciółek Idalki, gdy wypadkiem spojrzawszy na nieznajomą, ujrzałem na twarzy jej wyraz nowy i bardziej jeszcze od poprzedniego osobliwy. Przedtem dziwiła się, aż do osłupienia; teraz, coś ją ucieszyło, aż do wniebowzięcia. Była tak wzruszoną, że koralowe wargi jej drgnęły, a z oczu trysnęły snopy świateł. Ma foi! wydała mi się w tej chwili zupełnie ładną. Puściłem wzrok w kierunku jej spojrzenia i przedstaw sobie, spostrzegłem, że przedmiotem, który obudził w niej to zachwycenie, to pełne ciekawości i czci wzruszenie – był nasz poczciwy, różowy, okrągły – Bronek Widzki! Ten karmelek – i te utkwione w niego oczy kobiece, zachwycone i wielbiące! Spostrzeżeniem swojem podzieliłam się ze Stasiem.
– Mój drogi – rzekł – ci poeci… zdaleka…
– Zwłaszcza dla mieszkanek – puszczy!… Gdyby go zobaczyła u Stępka…
– Albo za kulisami…
– Olimpu…
Zaśmieliśmy się, lecz jednocześnie nieznajoma powstała i zbyt pospiesznym ruchem filiżankę z herbatą na stole stawiąc, ku Idalce przychylona, dość głośno, abyśmy usłyszeć mogli, wymówiła:
– Moja Idalko, przedstaw mię panu Widzkiemu!
Tym razem, jakby ściany salonu spadły na nas ze Stasiem i na wszystkich, którzy szczególniejsze to odezwanie się usłyszeli. Ta dama żądała, aby ją temu mężczyźnie przedstawiono! C'était renversant! Kilka osób uśmiechnęło się, pani Oktawja, wielka śmieszka, zaśmiała się nawet dość głośno, czegobym jej w żadnej innej okoliczności nie pochwalił, ale co tym razem przebaczyłem tem łatwiej, że sam zwycięzko wprawdzie, lecz nie bez trudu, ze śmiechem walczyłem. Po twarzy Idalki przeleciał figlarny esik, ale była wytrawną gospodynią domu, więc natychmiast i najnaturalniej w świecie przemówiła:
– Pan Bronisław Widzki, panna Seweryna Zdrojowska, moja krewna.
Bronek z gracją porwał się z krzesełka, złożył przed nieznajomą ukłon i orzuciwszy ją niezmiernie pobieżnem spojrzeniem, wrócił do rozmowy z panią Marją o raucie, a w szczególności o zagranicznej artystce, która go śpiewem swym uświetniła. Na kobietę, której przedstawiony został, nie zwrócił uwagi żadnej, zapewne, jak ja przed chwilą, wziąć ją musiał za guwernantkę. Ale dla mnie nazwisko jej i pokrewieństwo z Idalką, było promieniem światła. Wiedziałem coś o Zdrojowskich. Była to rodzina majętna, zamieszkała w głębokim prowincjonalnym zakącie, i o której zasłyszałem był coś ciekawego, nie pamiętałem dokładnie co… jakąś historję posępną, choć snadź pospolitą, skorom jej nie pamiętał. Panna Seweryna była tedy krewną, nietylko Idalki, lecz i moją, może daleką, zawsze przecież krewną. Nic dziwnego, często się nie zna dalekich krewnych, w odległych stronach zamieszkałych. Ale, oto, co znaczy głos krwi! Nie daremnie obserwowałem ją z takiem zajęciem i pomimo, że śmiałem się z niej ze Stasiem, wydawała mi się zajmującą. Głos krwi! Teraz uwierzyłem, że może być herytjerą, bo nawet coraz wyraźniej przypominałem sobie coś zasłyszanego o jedynym jej bracie, młodym chłopcu, który zgasł kędyś… Nagle, szczególną grą wyobraźni, ujrzałem płomyk, który z przestworza spadł na rozłóg twardego śniegu i zgasł… Wiedziałem już dokładnie, co stało się z jej bratem. Spojrzałem na nią znowu. Patrzyła ciągle na Widzkiego i łatwo było dostrzedz, że chciwem uchem chwytała każdy wyraz z ust jego wychodzący. Czego ona chciała, czego spodziewała się od tego autora ładnych wierszyków? Pewnie wymarzyła sobie w swojej puszczy ideał poety, wieszcza, poświęconego kapłana muz, i dziwno jej teraz, że on z turkusowemi oczami niewinnego pacholęcia i miękkiemi gestami pulchniejącego smakosza, przyjemnie zresztą i zręcznie drwi z kwestji emancypacji kobiecej, której, w nawiasie mówiąc, redagowany przez niego „Poranek”