Na marne. Генрик Сенкевич
słowa! Niech Niemiec z taką nauką się żeni, nie my. U mnie nauka dla ludzi, nie ludzie dla niej. Niech Niemiec zmienia się w pergamin. Głupi był twój rybak; żeby był wiosłem robił, zorzę-by widział i ryb dzieciom przywiózł. A to co znowu? Toż ludziska i cierpią i głodem a zimnem przymierają, a ty będziesz się odrywał od świata i ciężarem mu będziesz, nie pomocą?
– Oj Tetwin, Tetwin! (tak się nazywał poprzedni mówca) patrz na znaczenie, nie na dźwięk słów swoich. Głupstwo łączyć umiecie z rozumem! Dziś ci się zdaje, że się wyrzekniesz szczęścia dla kilku wypłowiałych kartek. Nieprawda! Jak przyjdzie chwila, a zaboli cię pierś serdecznie, to zatęsknisz poczciwie do szczęścia i do kochania. Ot, u mnie, naprzykład, na Żmujdzi, w chacie para staruszków: ojciec i mać, jakby gołąbki białe, a jedno drugiemu prawi o mnie mizernym takie rzeczy, jakby o królewiczu złotym. Cóżbym ja był wart, gdybym, zamknąwszy się w książce, nie pomyślał o nich, a opuścił na stare lata? Pekby na mnie! Ot, przyszedłem tutaj i u nauki o nich i o siebie upomnę. I nie ja jeden. Każdy, kto rolę uprawia, ma prawo jeść chleb ze swojej roli. To raz! Nauka nauką, a uczony niech się nie odrywa od życia, niech mi nie będzie niedołęgą… Uczony, uczony!… a kamizelki sam sobie zapiąć nie umie, dzieci nie chowa, o żonę nie dba. Czemu nie godzić praktyki życia z nauką? czemu jej nie wlać w życie i samej życiem nie ożywić?
Tak mówił Wasilkiewicz.
Powiedział i sapał.
Nie w tem rzecz, czy fałsz, czy prawdę powiedział; my dlatego przytoczyliśmy tę rozmowę, że Szwarc, z natury skłonny ku praktyce, wziął ja do serca, rozważał, myślał, dumał i obrał fakultet medyczny.
Niech co chce będzie, człowiek przynosi na świat pewne skłonności.
Szwarc z przyrodzenia był usposobienia realnego, jakoś więcej przystawał do rzeczy, niż do idei; nie lubił także wszelkiej dyalektyki. Daleko wolał widzieć przedmiot takim jak jest, aniżeli piękniejszym niż jest. Dwojaki jest ruch myśli w głowach ludzkich: jedne dążą wiecznie od środka, drugie przenoszą wszystko do środka; pierwsze wchodzą w rzeczy badane i ożywiają je, łącząc się z głównem źródłem zaledwie delikatną nitką świadomości – są to tak zwane zdolności twórcze; drugie chwytają niejako rzeczy, przenoszą do własnego źródła, łącząc je, pojmując dopiero tam, układając i porządkując – są to zdolności naukowe. Tamte wrodzone twórcom, te badaczom. Różnica między niemi taka, jak między rozrzutnikiem i sknerą, jak między oddychaniem a wdychaniem.
Trudno powiedzieć, które lepsze: jedne mają dar stwarzania, drugie odtwarzania, a nadewszystko przetwarzania. I w drugich jest niby coś czynnego – prawda, że i żołądek ma tę własność.
Doskonała równowaga między ruchem od środka i do środka jest genialnością. Naturalnie konieczną jest wtedy i szerokość ruchów.
Szwarc miał owe drugie zdolności – skupiające.
A nietylko je miał, ale i wiedział o tem; przeświadczenie to chroniło go w życiu od wielu niewłaściwości, nadawało pewną równowagę jego chęciom i siłom: nie przedsiębrał nic, coby dlań było niemożebnem.
Rachował się ze sobą.
A miał nakoniec wiele zapału, który w nim możnaby nazwać zaciętością w nauce. Umysł, który lubił na wszystko patrzeć trzeźwo, chciał widzieć wszystko trzeźwo, żeby zaś widzieć dobrze, trzeba wiedzieć dobrze. Nie umiał zgadywać, potrzebował znać.
To sprawiło, że nie uczył się nigdy przez połowę.
Jak pająk muchę, tak on przedmiot badany skwapliwie omotowywał siecią myśli, wciągał go w siebie, możnaby rzec, wsysał i przetrawiał.
Myśli jego miały przytem wysoką ruchliwość. Pożądał – naturalny wynik młodości.
Był samodzielny aż do zarozumiałości. Częstokroć odrzucał zdanie przyjęte ogólnie, właśnie dlatego, że miało za sobą powagę. Przyznać jednak należy, że wtedy starał się wynaleźć wszystko, co było contra – nie znalazłszy, ustępował. Miał przytem niemałą energię myśli i czynu.
Wszystko to stanowiło jego siły, jego broń, poczęści zdobytą już, po części wrodzoną. Zapomnieliśmy dodać, że posiadał jeszcze dwa tysiące rubli.
Zrachowawszy owe zasoby, wziął się do medycyny. Ale im z większym zapałem wziął się do niej, tem więcej rozczarował się z początku. On lubił wiedzieć, a tam trzeba było pamiętać… To lada kto potrafi, przynajmniej jest to kwestya pamięci i woli, nie zaś rozumu. Należało mieć pamięć oczu, pamięć ręki, trzeba było jedno i drugie i dziesiąte włożyć sobie surowo do głowy, umieścić od czasu do czasu jak zboże w śpichlerzach. Była to praca niemal rzemieślnicza, organizm umysłowy nie korzystał z tych zapasów, bo się nie przetrawiał, ani przerabiał. Brakło tam pożywności. Filozofia fizycznego ustroju organizmów może dorównać subtelnością i ogromem rezultatów wszystkim innym, ale Szwarc zaczął dopiero poznawać sam organizm; wskazówek, czy istnieje jakaś filozofia tych nauk, nie dano mu dotychczas żadnych.
Wziąwszy się raz, trzeba było brnąć dalej.
Brnął.
A techniczna strona zajęć naukowych była przykra, niewdzięczna, pełna utajonych trudności, niespodziewanych tajemnic, nieraz ciemna, często ledwo dojrzana, najczęściej wstrętna, zawsze pracowita.
Rzekłbyś, że tu natura wypowiadała wojnę umysłowi ludzkiemu.
Szwarc łamał się z trudnościami i szedł dalej.
Owa technika miała jeszcze jedną stronę smutną w oczach Szwarca: źle wpływała moralnie.
Odkrywała koniec życia, nie wskazując, czy istnieje ciąg dalszy. Zdejmowano tam bez najmniejszego wahania zasłonę ze śmierci. Cała ohyda tej podziemnej robotnicy ukazywała się tam z nagą bezczelnością. To, co było umarłego, było zarazem cyniczną obietnicą dla żywych. Śmierć przy jasnym dniu zdawała się mówić: do widzenia w ciemnościach! Była niby zapowiedzią, noszącą w sobie desperackie wskazówki bezsilności człowieka wobec tej siły nieubłaganej, złośliwej, bezczelnej i obmierzłej zarazem. Ta właśnie siła budziła w młodych umysłach gwałtowną reakcyę.
Reakcya ta objawiała się tak:
– Nie traćmy czasu, używajmy życia, bo, prędzej czy później, wszystko dyabli wezmą!
Przy tych zajęciach delikatność uczucia zacierała się stopniowo; obojętność wyradzała się w brutalność, ambicya w zawiść, miłość przechodziła w namiętność, namiętność w popęd. Miłość była jak słońce widziane przez zakopcone szkło; czujesz ciepło, ale nie widzisz światła.
Szwarc bronił się tym wrażeniom, otrząsał się z nich, odrzucał je i szedł dalej.
Nakoniec należało być wiernym naukowej zasadzie. Kto ma zaufanie do jednej drogi, nie ma go do drugiej; ta, którą obrał, wydaje mu się najlepszą. W tej, którą Szwarc obrał, wszystko od czasów Hipokrata opierało się na doświadczeniu.
Wzrok, słuch, smak, powonienie i dotykanie – oto jedyne kryterya, na których opiera się ta już dziś wielka budowa.
Tak wierzy zwłaszcza młodzież, jako skrajniejsza we wszystkiem od starszych. Co przeszło w naukę inną, niedoświadczalną drogą – było wątpliwem. Każdy, według własnych pojęć, sądzi pojęcia innych. Przypuszczenie czegoś stojącego po za empiryą, a jednak prawdziwego, przez takie szkła wydaje się lekkomyślnością. Istnieją tylko rzeczy już zbadane. Ogniwa przyczyn i skutków są koniecznością lub myślą, ale dopiero w człowieku; historya – kroniką mniej więcej skandaliczną; prawo – opartem na doświadczeniu modus vivendi społeczeństw; spekulacya – chorobą umysłową.
Szwarc nie bronił się tym myślom, bo mu nie przeszkadzały iść dalej.
Zresztą