Hrabina Cosel. Józef Ignacy Kraszewski
miała do siebie zaprosić Annę; król mógł tam przybyć niespodzianie, incognito… Vitzthumowa została zaraz wyprawioną potajemnie dla spełnienia téj missyi, ale Anna odmówiła stanowczo. Napróżno zapewniano ją, że nikt w świecie o jéj bytności wiedzieć nie będzie; domyślała się już ułożonego z królem spotkania i wręcz wypowiedziała to siostrze mężowskiéj.
– Jesteś nadto domyślna i ostrożna – rozśmiała się Vitzthum, – ażebym kłamać chciała przed tobą; byćby mogło iż król ciekawy poznać cię bliżéj, a wiedzący o każdym ruchu i kroku… zjawiłby się u Reussowéj. A jeżeli dla nakarmienia téj ciekawości przyjedzie tu do ciebie, do pałacu, cóż zrobisz? Królowi drzwi nie zamkniesz, wszystkie się przed nim otworzą. Przyzwoiciéjże to będzie i piękniéj, gdy sam na sam z tobą spędzi kilka godzin?… Co na to ludzie powiedzą?
Anna pobladła.
– Ale król nie może być tak… – zabrakło jéj wyrazu – tak… natarczywym, król będzie miał wzgląd na sławę moją! to być nie może! toby było…
– Ja ci powiadam że może być wszystko… że król jest znudzony i ciekawy i że nie rozumie oporu i odmowy. Kobiéty nauczyły go uległością swą despotyzmu… Król tu przyjedzie, jeśli ty u Reussowéj nie będziesz…
– Wieszże ty o tém? – spytała Anna – zkąd?
– Ja nie wiem nic ale znam mego pana, – śmiejąc się dziwnie szepnęła Vitzthum – pamiętam pewien wieczór… własnego życia… – To mówiąc westchnęła…
Anna załamała ręce. – A więc tu jak na gościńcu od rozbójników zbrojnym być potrzeba?.. Znajdę sztylet i pistolety… ani żelaza, ani prochu się nie lękam…
Rozdrażnioną wielce Vitzthumowa starała się uspokoić i w śmiech wszystkie strachy obrócić.
– Powinnaś wiedzieć to – rzekła – że August nigdy w życiu żadną przemocą względem kobiéty się nie splamił. To nie jest w jego charakterze… uprzejmy, grzeczny, natarczywy, zbyt jest pięknym i miłym by się do takich środków miał uciekać…
Po długiéj rozmowie Vitzthumowa zdołała ją nakoniec nakłonić aby razem wieczorem do Reussowéj jechały. Z tą tryumfalną wiadomością pobiegła do domu i do przyjaciółki. Fürstemberg ją zaniósł do zamku.
Król zapowiedział że na chwilę pojedzie do ks. Teschen, a powracając ekwipaże do zamku odeśle z pochodniami, sam zaś lektyką, którą Fürstemberg miał kazać nagotować, incognito zanieść się każe do hrabinéj Reuss.
Nim opiszemy dalszy przebieg téj wielce, w najważniejszych szczegółach nawet, prawdziwéj historyi; musimy skreślić czytelnikowi, równie wierny wizerunek bohatérki naszéj, Anny hr. Hoymowéj.
Była siérotą, samą na świecie, wyszła za mąż zmuszona a przynajmniéj niechętna… pożycie jéj z mężem wprędce stało się nieznośném, młodość w części już spłynęła męczeńsko. Każda inna w jéj miejscu radaby była skorzystać z nastręczającéj się swobody, świetnego losu choćby nie trwałego, który potém zapewniał wdowieństwo w dostatkach, a może nawet małżeństwo inne i blaskiem pokrywające obłąd chwilowy; ale Anna wychowaną była w surowych niegdyś zasadach, oburzało ją to lekkomyślne postępowanie tych kobiét, które godziły się na to, by znudzonemu panu za zabawkę służyły. Pojmowała i przypuszczała rozstanie się z nieznośnym Hoymem, bo do niego czuła tylko wstręt i nienawiść, ale nie rozumiała go inaczéj jak skutkiem miłości króla i dla króla i… wiekuistego z nim ślubu…
Ta myśl, gdyby ją była wypowiedziała komu, obudziłaby śmiech tylko… Chcieć zakuć w wiekuiste kajdany człowieka tak płochego jak August, zdawało się czystém niepodobieństwem. Anna widząc go rozdzielonym z żoną, rozumiała że to jest możliwém.
Król był pięknym, starał się być miłym, po Hoymie mógł się jéj podobać bardzo; blask korony i potęgi dodawał mu uroku, nie dziw téż że Anna miała dlań sympatyą, że jéj serce uderzyło. Pomimo iż czuła że z nimby być mogła szczęśliwą nie przypuściła na chwilę, aby to szczęście inaczéj jak małżeństwem i przysięgą urzeczywistnić się mogło…
W tych kilkunastu godzinach jakie od balu upłynęły, wśród wyraźnego zewsząd nacisku intryg mających na celu zbliżenie jéj do Augusta, Anna rozmyślała, zastanawiała się, ważyła i powiedziała sobie:
– Mogę być jego, lecz muszę być królową. Opór jéj Vitzthumowéj był raczéj już obrachowanym niż istotnym. Chciała umyślnie drożyć się z sobą, aby się stać drogą, mając niezmienne postanowienie raczéj zerwać wszystko, niż stać się igraszką intrygi. Czuła się silniejszą nad nią, zwierciadło pokazywało jéj urodę i krasę młodości, w oczach króla czytała wrażenie jakie na nim uczyniła: postanowiła korzystać z tego…
– Nie spodlę się nigdy! – wołała sama do siebie – raczéj zostanę nieszczęśliwą Hoymową, niż Augusta kochanką: będę jego żoną lub mu obcą…
W tém wszystkiém było już poddanie się losowi, chodziło tylko o warunki… Nikt jednak naówczas ani mógł przypuszczać że Hoymowa w duchu już przystała na zerwanie z mężem, rachowano na przyszłość tylko.
Młoda kobiéta roiła… a marzenia są niebezpiecznemi towarzyszami w samotności.
Niekiedy rumieniąc się sama przed sobą przyznawać musiała, że ten tak krótki pobyt na dworze już ją zmienił i wywarł na nią wpływ zgubny…
Duma i chęć panowania budziły się w niéj zwolna i duszę skłonną do poddania się im, opanowywały.
Gdy nadszedł wieczór i godzina w któréj miała się ukazać na wieczorze u Reussowéj, Anna ubrała się jak najstaranniéj, z niewymuszoną ale smakowną elegancyą. Moda wieku dozwalała jéj cudnych kształtów ręce obnażone do ramion i prześliczny tok karczku, i utoczone marmurowe odsłonić popiersie… Cera nie potrzebowała bielidła ani różu, była świeżości wiosennéj, a krew to ją obléwała purpurą, to śnieżną zostawiała po sobie białość. Czarne krucze sploty włosów utrefione wdzięcznie podnosiły jeszcze blask płci przejrzystéj i jak atłasy delikatnéj. Lecz wszystko to było niczém przy oczach pełnych ognia i uroku czarodziejskiego… Oczy te, gdy się wpiły w człowieka, mogły go doprowadzić do szału, mówiły więcéj niż ona sama kiedykolwiek usty wysłowić mogła. Był w nich ten nieokreślony wdzięk tajemniczości, niezbadany, nęcący, niepokojący, który ciągnie jak wejrzenie bajecznego bazyliszka, co jednym zabijało błyskiem.
Przejrzawszy się w zwierciadle Anna znalazła się sama tak piękną, iż się swéj postaci uśmiechnęła… Ubrana była czarno, a ponsowych wstęg pęki odżywiały strój fantastyczny i malowniczy. Vitzthumowa która zajechała po nią, ujrzawszy ją z progu pokoju, krzyknęła z podziwu: znalazła ją tak piękną, tak piękną, iż nawet rzucenie pod stopy jéj korony nie byłoby jéj zdziwiło…
– I ty mówisz – zakrzyknęła ręce łamiąc – że chcesz w zaciszu przemęczyć się z moim bratem… a stroisz się w takie wdzięki przeciw królowi?
– Juźciż – odparła zimno Anna – żadna kobiéta dobrowolnie brzydką się nie czyni.
– Ależ ty mistrzyni wielka i rady do stroju nie potrzebujesz… No, jedźmy…
Ten sam okrzyk i ciche szepty radośne przywitały ją u pani Reuss. Piękność jéj która na balu była już zwycięzką, tu wydawała się promieniejącą. Wszystkie te panie co się nie wyrzekły były pretensyi do wdzięku, poczuły się teraz staremi i zwiędłemi. Anna o któréj wiedziano iż ma lat 24,