Trzeci Front. Filip Molenda

Trzeci Front - Filip Molenda


Скачать книгу
– Nikt do mnie nie strzelał, zostałem ranny w wypadku samochodowym.

      – Uciekał pan… bohaterze?

      – Nie, wprost przeciwnie.

      – Szarżował pan? Samochodem? Widać samolotów nie dali…

      – Muszę panienkę rozczarować, nie jestem pilotem.

      – Nie jest pan lotny?

      – Gdzieżby mi było z panienką konkurować.

      Krystyna uśmiechnęła się z tryumfem w oczach.

      – Proszę więc nam opowiedzieć, co się wydarzyło – zezwoliła łaskawie.

      – Niewiele jest do opowiadania…

      – Ba! Nie dziwota!

      – …jechałem samochodem, nagle na drogę wyskoczyło kilku niemieckich żołnierzy i dało mi znak, żebym się zatrzymał.

      – A byli przynajmniej uzbrojeni?

      – Jeden z nich wymachiwał szablą.

      – Jaka szkoda, że lotnicy mają takie małe instrumenty… do walki wręcz… jak one się nazywają… kordziki?

      – Nie liczy się wielkość, tylko umiejętności. – Krupski postanowił zakończyć rozmowę na własnych warunkach.

      – I co pan zrobił? Umiejętnie pokroił ich pan kordzikiem?

      – Nie. Rozjechałem ich dziesięciotonowym Saurerem. Niestety, resztki jednego z nich zaplątały się między drążki sterownicze i wyrżnęliśmy w drzewo. Drugiemu uderzenie wyrwało szczękę, która poharatała mi ramię. Ot i cała historia…

      Panna Krysia zrobiła się zielona i mrucząc coś pod nosem, wybiegła z pokoju.

      – Bardzo, ale to bardzo pana przepraszam – tłumaczyła się jej matka. – Krysia jest młoda i zadziorna. Brat jej, mój syn, jest na froncie, bardzo się o niego niepokoimy… Proszę, ciasteczko, drożdżowe, wie pan, wojna…

      – Wszystko będzie dobrze, nie pierwsza to wojna w naszym życiu. W dwudziestym bolszewicy też stali pod Warszawą. Musimy tylko cierpliwie czekać na atak Francuzów – jeden z mężczyzn włączył się do rozmowy.

      – Och, przepraszam – po raz kolejny sumitowała się gospodyni. – Przez to zamieszanie nie przedstawiłam panu porucznikowi gości…

      Panie u boku gospodyni były matkami, a ich córki – studentkami. Jedna z dziewcząt prosiła, aby mówić do niej Janka, a druga – Janina. Janka studiowała na Akademii Wychowania Fizycznego i lubiła malować akwarele, a Janina uczyła się w Akademii Sztuk Pięknych i wprost uwielbiała turystykę pieszą. Obie były wysokie, dobrze zbudowane i ubrane w kostiumy – modne, ale nie dodające uroku. Krupskiemu bardzo szybko obie dziewczyny się pomieszały. Nieco bardziej oryginalni byli mężczyźni. Jeden z nich wyglądał na chorego i osłabionego, odzywał się z rzadka i cicho. Był naczelnikiem wydziału w urzędzie wojewódzkim w Poznaniu, ale rozchorował się podczas ewakuacji i został w Warszawie u rodziny. Drugi był starszy, ale wyglądał znacznie lepiej, twarz miał ogorzałą i rześką. Przeszedł już na emeryturę i osiadł na Pomorzu ni to na gospodarce, ni to w leśniczówce – zajmował się organizowaniem polowań. Robił wrażenie dość dobrze zorientowanego w sytuacji wojskowej i politycznej, przynajmniej na tyle, aby nie prowadzić na ten temat publicznych rozmów.

      Do towarzystwa dołączył jeszcze jeden oficer. Widać było, że przed wojną często gościł w tym domu. Młody, przystojny profesjonalista, przyjęty jeszcze w czasach pokoju. Należał do gatunku, który podoba się zarówno pensjonarkom, paniom w wieku balzakowskim, jak i mężczyznom tęskniącym do kariery wojskowej. Krupski kariery w wojsku robić nie zamierzał i jemu nowy gość się nie spodobał. Zainteresowanie wzbudziła natomiast jego towarzyszka. Nie była pensjonarką ani studentką i niemal we wszystkim różniła się od Janki i Janiny. Przedstawiła się jako Barbara.

      – Został pan ranny? – zapytała, wskazując rękę na temblaku.

      – Proszę mi darować, przed chwilą opowiadałem o moich przewagach wojennych, więc powiem krótko: zabiłem siedmiu za jednym zamachem.

      – Jak ten sławny krawczyk? – zapytała z uśmiechem Barbara.

      – I tym samym narzędziem: szmatą.

      – Dają za to królestwo?

      – Ani pół.

      – To może przynajmniej królewnę?

      – Ani pół.

      Roześmiała się.

      – Nie zawsze był pan oficerem.

      – Każdy żołnierz nosi w plecaku marszałkowską buławę – odparł Karol.

      – Znam pana sprzed wojny. Zauważyłam pana tego lata. Nie odwiedzał pan Adrii w mundurze…

      Pochlebiło mu to, tego lata był w Adrii tylko raz.

      – Proszę wybaczyć, ale nie bywam tam tak pijany, żebym nie zapamiętał takiej dziewczyny jak pani…

      Roześmiała się raz jeszcze.

      – Och nie, nic z tych rzeczy. Siedzieliśmy przy sąsiednich stolikach. W pańskim towarzystwie był mój kuzyn, Piotrek Malanowski. Znacie się?

      – Rzeczywiście, pracujemy razem.

      – Coś się stało? – Wyczuła w jego głosie rezerwę.

      – Tak. Wczoraj Piotr wyjechał z Warszawy do Krakowa.

      Wyglądała na bardzo zdziwioną tą wiadomością.

      – O, a ja myślałam, że Warszawa jest otoczona.

      – Nie, nadal utrzymujemy kontakt z Modlinem. Zresztą, jak ktoś chce uciec z Warszawy, to może uciec i przez linie wroga.

      – Jak to „uciec”?… Piotrek uciekł? – zapytała z niepokojem.

      – Na to wygląda. Zostawił naszemu szefowi list, że jedzie. Swojej gospodyni powiedział, że jedzie do Krakowa, do rodziców, i tyleśmy go widzieli…

      – Niemożliwe! Rodzice Piotra siedzą od lata we Lwowie. Wątpię, żeby pchali się do Krakowa.

      – Może to tylko wymówka, może nie mógł wytrzymać w oblężonym mieście? Może stchórzył?

      – A może się zmienił… – zawiesiła głos.

      – Wojna zmienia człowieka.

      – Wojna – wtrąciła się gospodyni, roznosząca po pokoju kieliszki wina. – Wygramy ją?

      – Nie mam co do tego żadnych wątpliwości… – odpowiedział Karol.

      Do dyskusji włączyli się inni. Niemal wszystkie spotkania towarzyskie wyglądały w ten sam sposób: zaczynało się od wojny, sloganami, że ciężko, ale bywało gorzej. Następnie odbywała się cześć rozrywkowa, aż nagle znów pojawiały się tematy wojenne. Później chwilę prowadzono rozmowy o niczym, a po jakimś czasie wracano do narzekań na wojnę. Za każdym razem, gdy poruszano bieżące sprawy, atmosfera stawała się poważniejsza, a wyciągane wnioski były coraz smutniejsze. Herbatka w mieszkaniu na Koszykowej nie różniła się znacznie od innych spotkań towarzyskich, które odbywały się niemal w całej Warszawie. Może jedynie liczba wojskowych przypadających na metr kwadratowy była tu nieco większa. Drugi z obecnych w pokoju oficerów perorował o taktyce, strategii, tłumaczył, jak wyglądają czołgi, jak atakuje artyleria, puszył się i tokował. Z zachwytem wpatrywały się w niego wszystkie damy. Opowiadał o walkach swojego pułku przy granicy z Prusami, o odwrocie do Modlina, marszu do Warszawy, walkach na Grochowie. Pocieszał, że chociaż odwrót był ciężki,


Скачать книгу