Someone new. Laura Kneidl
się, czy nie zarezerwować sobie u nich terminu. – Masz tatuaże albo piercing?
– Nie. Nie przepadam za bólem. – Julian dał się skusić i wziął jeszcze kawałek pizzy. – A ty?
– Tatuaży nie mam, kolczyki tak.
– W uszach?
– Też.
W oczach Juliana błysnęła ciekawość.
– Ale nie tylko tam?
– Nie.
– Gdzie jeszcze?
– Zgadnij – zachęcałam.
Mruknął coś, zastanawiając się, a potem przesunął wzrok wzdłuż mojego ciała. Zatrzymał go między moimi nogami i pytająco uniósł brew.
Pokręciłam głową.
– Nie, nie tam.
Zacisnął usta.
– No to może… – Spojrzał na moje piersi.
– Yep.
– Prawa czy lewa?
Chrząknęłam.
– Lewa.
Miałam na sobie stanik i T-shirt, ale nagle poczułam się dziwnie obnażona. Zrobiło mi się gorąco, pod wpływem spojrzenia Juliana stwardniały mi sutki, jakby w pokoju temperatura spadła o piętnaście stopni.
Julian uśmiechnął się łobuzersko, a w jego oczach zapaliły się figlarne iskierki.
– Mogę zobaczyć?
– Chciałbyś.
– Chcę się tylko upewnić, że jest dobrze przekłuta.
– Jasne, a „Playboya” czytasz dla dobrze zredagowanych artykułów.
– Hej! Niektóre są naprawdę pouczające.
– Oczywiście.
Zacisnęłam usta, żeby nie uśmiechnąć się uśmiechem Jokera. Wrócił Julian, którego poznałam na przyjęciu u rodziców, i który nie odmówił sobie komentarza na temat koloru mojej bielizny. Gdzie się ostatnio ukrywał? Miałam wrażenie, że na zmianę rozmawiam z Supermanem i Clarkiem Kentem.
Odwróciliśmy się jednocześnie, kiedy ktoś załomotał do drzwi.
– Ślusarz – powiedział Julian.
Kiwnęłam głową.
To nie mógł być nikt inny, chyba że Aliza albo Lilly wybrały się do mnie ze spontaniczną wizytą.
Wyczołgaliśmy się z twierdzy. W pokoju powietrze było chłodniejsze. Poszłam za Julianem w stronę korytarza, drżałam lekko z zimna i objęłam się ramionami.
Pod drzwiami stał mężczyzna. Był w średnim wieku, z posiwiałymi resztkami włosów. Z logo na koszuli można się było dowiedzieć, że pracuje jako ślusarz.
– Dzwoniliście państwo do mnie?
Julian kiwnął głową.
– Tak, drzwi się zatrzasnęły. – Wskazał na swoje mieszkanie.
– Mogę prosić o dokument tożsamości?
Julian wyciągnął portfel z torby i pokazał mężczyźnie prawo jazdy.
Ślusarz wziął od niego dokument i uważnie się w niego wpatrywał.
– Adres się zgadza. Data urodzenia?
– Dwudziesty czwarty maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty czwarty rok – odpowiedział Julian i rzucił mi spojrzenie pod tytułem: Co to ma być? Facet oddał mu prawo jazdy i zabrał się do pracy. Nie trwało to dłużej niż dwie minuty.
Ledwo drzwi się otworzyły, w korytarzu pojawił się Laurence.
Zanim zdążył zwiać, Julian złapał go z kocią zręcznością.
– Nie, żadnych wycieczek – upomniał Laurence’a i przytulił futrzany kłębek do siebie. Kotek raczej nie wziął mu tego za złe. Zaczął z ciekawością obwąchiwać twarz Juliana, która pewnie pachniała jeszcze pizzą, a potem polizał mu palce.
– Ile się należy?
Ślusarz spojrzał na zegarek i wyciągnął z kieszeni kombinezonu bloczek z kartkami i długopis, żeby wypisać rachunek.
– Trzysta pięćdziesiąt dolarów.
Julian wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
– Trzysta pięćdziesiąt?
– Tak – z całkowitym spokojem potwierdził mężczyzna, tak jakby był przyzwyczajony do tego typu reakcji. – Taryfa nocna.
– Zdzierstwo!
Facet podniósł znudzony wzrok znad bloczka.
– Mogę zamknąć drzwi z powrotem.
– Nie. – Julian, marszcząc czoło, pokręcił głową. – Mogę zapłacić kartą?
– Tylko gotówka, terminal do kart się zepsuł.
Julian westchnął. Ułożył kota w inny sposób, by mieć jedną rękę wolną i próbował znowu wyciągnąć portfel z kieszeni. Nie udało mu się.
Pospieszyłam z pomocą i odebrałam od niego Laurence’a, który miauknął z oburzeniem i wbił pazury w koszulę Juliana. Ostrożnie oderwałam mu łapki od materiału, żeby nie zrobić dziur.
Julian przejrzał portfel.
– Mam tylko pięćdziesiąt.
– Na dole jest bankomat – powiedział wyraźnie zirytowany mężczyzna i wyrwał Julianowi pięćdziesiąt dolarów z ręki.
Rozumiem, że to żadna frajda pracować w piątek wieczorem, ale można by chyba oczekiwać trochę empatii. Każdy rozgarnięty człowiek zobaczyłby, że Juliana ta cała sytuacja zestresowała. Gdyby wiedział, ile to będzie kosztować, na pewno najpierw spróbowałby namierzyć Auriego i Cassie.
– Ja zapłacę.
– Micah, nie musisz tego robić. Zejdę po prostu…
– W porządku – przerwałam i oddałam mu kota, który i tak chciał do niego iść. – Zaraz wracam. – Weszłam do mieszkania i przyniosłam pieniądze. Miałam akurat tyle, żeby zapłacić ślusarzowi. Na korytarzu wcisnęłam mu banknoty w dłoń.
Przeliczył je, wystawił pokwitowanie i pożegnał się z nami, burcząc coś pod nosem.
Julian patrzył, jak schodzi po schodach, a potem odwrócił się w moją stronę.
– Dzięki, nie musiałaś. Oddam ci te pieniądze tak szybko, jak będę mógł.
– Spokojnie. I tak byłam ci je winna.
– Nic nie jesteś mi winna – powiedział Julian, wszedł do mieszkania i posadził Laurence’a na sofie. Kotek natychmiast z niej zaskoczył i pobiegł do kuchni, gdzie zaczął dreptać wokół miski.
– Przeciwnie – upierałam się przy swoim i zamknęłam drzwi. – Przeze mnie…
– …straciłem pracę – dokończył Julian i wyjął z szafki puszkę z kocią karmą. – Już to mówiłaś, ale nie zmuszałaś mnie, żebym z tobą pił. Zapytałaś, a ja się zgodziłem. I nie zaciągnęłaś mnie siłą do garderoby. Poszedłem z tobą, bo tak chciałem.
– Ale…
– Oddam ci te pieniądze – przerwał mi znowu z takim naciskiem i stanowczością, jakby forsa na jego koncie tylko czekała na to, żeby w końcu ją wydał.
Jednak jego niepewny wzrok mówił coś innego. Nie miał pojęcia, skąd te pieniądze weźmie, a najgorsze