Cyberpunk Odrodzenie. Andrzej Ziemiański

Cyberpunk Odrodzenie - Andrzej Ziemiański


Скачать книгу
zżyte, a po drugie, istnieją przecież ludzie, którzy zawsze będą w opozycji do władzy. Do każdej władzy. Przyszła policja, więc kryjemy naszych bez względu na to, co nagrandzili.

      Tahira westchnęła ciężko.

      – Ja bym ją zatrzymała za składanie fałszywych zeznań. Ale zgarnęli ją komandosi…

      Skinął głową ze zrozumieniem.

      – …jako podejrzaną o kilkanaście morderstw – dokończył za nią. – W związku z czym biedna dziewczyna dostała i po łbie, i po całej reszcie. A ty się dziwisz, że odruchowo kryje siostrę przed policją.

      – Jakby co, w każdej chwili mogę pomachać jej przed nosem tymi fałszywymi zeznaniami.

      – Machaj sobie, ile chcesz. Pierwszy z brzegu podrzędny adwokat bez trudu udowodni, że była w szoku, pobita przez policję, nie miała pojęcia, co mówi, nie wiedziała, gdzie jest, a co gorsza, zapisy przesłuchania wszystko to potwierdzą. I z twojego haka na dziewczynę zrobi się hak na policję oraz sprawa o brutalne pobicie.

      – Zobaczymy.

      – A szanowna siostrzyczka? Zwiała?

      – Właśnie w tej sprawie przychodzę.

      Twarz Scotta nagle spoważniała.

      – No i zacząłem się bać… – mruknął. – Mam powód?

      Nie odpowiedziała. Jednym stuknięciem palca uruchomiła w prostokącie nowy film. Tym razem pochodził chyba z miejskiego monitoringu. Obraz był gorszej jakości, a w dodatku kamera nie tkwiła nieruchomo, tylko przesuwała się to w lewo, to w prawo. Leni Staller jednak można było od razu zidentyfikować. Szła chodnikiem z beztroskim wyrazem twarzy. Być może zerkała na zaparkowane przy krawężniku samochody, a może nie. Jakość nagrania nie pozwalała tego ocenić. Przystanęła przy jednym z nich. Ktoś od środka otworzył jej drzwi. Mignęła czyjaś ręka, dziewczyna wsiadła bez wahania. Nie witała się, nie uśmiechała, jej twarz w dalszym ciągu nie wyrażała żadnego konkretnego uczucia.

      Scott palcem zatrzymał film. Cofnął trochę, zatrzymał i zaczął powiększać klatkę, aż ukazały się szumy. Lekkimi muśnięciami zmniejszył obraz.

      – My też zwróciliśmy uwagę na ten tatuaż – powiedziała Tahira. – I dlatego przychodzę.

      – Zakazane Miasto…

      – Wiem, wiem. Przysiągłeś sobie, że nigdy tam nie wrócisz.

      Scott wyłączył świetlisty prostokąt takim ruchem dłoni, jakby zmiatał okruchy ze stołu, po czym znowu odchylił się do tyłu razem z krzesłem.

      – Co o tym sądzisz? – zapytał.

      – Jak to, co? Ewidentnie morderstwo na zlecenie. Rozszerzone w dodatku.

      – Rozszerzyć zabójstwo na kilkanaście osób, żeby zabić jedną? Przyznasz, że to raczej rzadkość?

      – Chcieli załatwić kogoś z obsługi UNISAC-a. Nie zrobili tego na ulicy ani w domu tylko dlatego, żebyśmy nie dowiedzieli się, o kogo naprawdę chodziło. I chyba im się udało. Prześwietliliśmy wszystkich pracowników Reno Mobile pracujących w tym pomieszczeniu, ale wciąż nie mamy pojęcia, kto był celem.

      – A sprawdziliście tych czterech naukowców, z którymi przyszła?

      – Niby po co? Zginęli, bo musiała zlikwidować świadków.

      – Jakich świadków? – żachnął się. – Jakich świadków? – powtórzył. – Wszystko nagrane, wiesz, kto strzelał, wiesz, w jakiej kolejności zabijał, znasz każdy szczegół zdarzenia i mówisz o jakichś świadkach do likwidacji?

      – Zawodowy morderca mógł to zrobić odruchowo… – zaczęła Tahira, ale zaraz umilkła. Położyła obie dłonie na blacie, wyświetliła akta Leni i przesunęła je w stronę Scotta.

      – Może i zawodowy, ale raczej naukowiec, nie morderca – stwierdził, rzuciwszy okiem.

      Wzruszyła ramionami.

      – Posłuchaj, Tahira…

      Wstał, ciężkim krokiem podszedł do szafki, wyciągnął z niej butelkę wódki i dwie szklanki. A więc jednak miał w kuchni jakieś produkty spożywcze. Napełnił naczynia przezroczystym płynem i wrócił do stołu. Tahira nie protestowała, wręcz przeciwnie: z ulgą przełknęła pierwszy piekący łyk. Co prawda musiała potem wrócić samochodem, ale jak się jest kapitanem policji, to wystarczy nikogo po drodze nie zabić i nie ma tematu.

      – No słucham, słucham.

      On też zwilżył usta, po czym znowu zasiadł przy stole.

      – Sama broni do laboratorium nie wniosła.

      – Nie, bo to niemożliwe. Ale za to ją wyniosła.

      – Właśnie. Ktoś ją musiał tam dla niej umieścić. I to ktoś z pracowników, bo przecież chyba nie wpuszczają do UNISAC-a ekip sprzątających, prawda?

      Skinęła głową. Osoba, która to zrobiła, musiała przemycać broń w częściach, dzień po dniu. Cholera wie, mogło to trwać i miesiąc. Potem ukradkowy montaż i we właściwym czasie przekazanie broni wprost do ręki morderczyni. Tylko po to zresztą, żeby zginąć w pierwszej kolejności. Tyle policja wiedziała. I oczywiście prześwietliła ofiarę. Nic. Zwykły człowiek. Żadnych długów, żadnych nałogów, żadnych kochanek na boku. Przy takiej kontroli wewnętrznej, jaką stosowano w Reno, nic takiego nie wchodziło zresztą w grę. Co więc sprawiło, że „zwykły Smith” przemyca broń? Co sprawiło, że „zwykła Staller” morduje kilkanaście osób?

      – Jeżeli chodziło o kogoś z tej czwórki gości, którzy przyszli feralnego dnia, to dlaczego nie zastrzelono go na ulicy? W parku, w domu, gdziekolwiek?

      – Bo tu wszyscy zostali potraktowani zgodnie z zasadą „jego śmierć jest jego alibi”, prawda? Jeśli to miała być dwuwarstwowa zasłona dymna, to twoje pytania są odpowiedzią.

      – W sensie, że się udało?

      Skinął głową.

      – Zrobisz to dla mnie? – zmieniła temat. – Pójdziesz do Zakazanego Miasta?

      Kilkoma powolnymi łykami osuszył szklankę. Potem długo walczył o odzyskanie oddechu.

      – To wasz jedyny ślad? – zapytał w końcu zduszonym głosem.

      Ledwo dostrzegalnie kiwnęła głową.

      Scott odstawił puste naczynie i rozpiął marynarkę. Pokazał jej ratunkowy pakiet medyczny, który nosił pod pachą na szelkach, w miejscu, gdzie policjanci z reguły trzymali broń.

      – Mam to przy sobie na wypadek ataku – wyjaśnił. – Na przykład perforacji wrzodu i zrzutowego krwotoku. – Westchnął ciężko. – Nie nadaję się już chyba na komandosa, który bez strachu penetruje dzielnice bezprawia.

      – Proszę…

      Patrzyli na siebie bez słowa. Żadne z nich nie odwróciło wzroku. Żadne z nich chyba nie było też w stanie określić, jak długo to trwało.

      – Nie nadaję się już do tej roboty – powiedział w końcu. – Ale zostaw pliki. Zerknę, zastanowię się i zadzwonię. Może…

      Tahira przewidywała dwa warianty spotkania. Mógł nastąpić wybuch rozżalenia i wylew pretensji w rodzaju: „Zostawiliście mnie na lodzie!”, ale niemal równie prawdopodobny był wariant racjonalny. Porządne ubezpieczenie i kasa na lekarstwa były argumentami trudnymi do zlekceważenia.

      Hm… Pierwszy wariant był kompletnie nie w jego stylu. Racjonalne argumenty też chyba go nie przekonały. Dlaczego?

      Tahira w zamyśleniu podniosła szklankę do ust.

      Scott


Скачать книгу