Cyberpunk Odrodzenie. Andrzej Ziemiański
To był błąd z ich strony. Tak jak należało się spodziewać, napastnik zabił ich, oddając na ślepo kilka strzałów przez zamknięte drzwi.
Scott dał susa do kuchni, ale przewrócił się i pewnie byłby następnym celem, gdyby nie Staller. Usłyszawszy głosy, dziewczyna uznała, że przybyła skuteczna pomoc. Postanowiła włączyć się do walki i ruszyła do ataku z tasakiem w ręce.
Zabójca popełnił błąd. Celował w Scotta, ale dostrzegłszy kątem oka nagły ruch, skierował broń na nowy cel i nacisnął spust. Padł strzał. Pocisk trafił dziewczynę w głowę. Scott rzucił się do przodu, wbił nóż od dołu w prawe płuco napastnika i pchnął ukosem w górę, żeby dosięgnąć serca.
Dwa ciała niemal równocześnie runęły na podłogę. Scott zgiął się wpół i zwymiotował z wysiłku. Po chwili zdołał doczołgać się do dziewczyny, wyszarpnął spod marynarki pakiet medyczny, zębami rozerwał opakowanie, wydobył plastomed i przycisnął do rany. Zaraz potem uderzył palcami w nadgarstek i wywołał numer alarmowy.
– Zgłaszam strzelaninę! Są ofiary śmiertelne! – Kręciło mu się w głowie, nie mógł sobie przypomnieć adresu. – Przyjeżdżajcie na mój namiar. Potrzebuję ratowników medycznych, policji… Przyślijcie wszystkie służby!
– Czy jest pan ranny? – zapytał komputer głębokim kobiecym głosem.
– Nie. Przyślijcie…
– Czy może się pan poruszać?
– Tak!
– Czy znajduje się pan w pobliżu ofiar?
– Tak!
– Proszę więc natychmiast oddalić się o kilka kroków – instruował go komputer. – Proszę usiąść pod ścianą, oprzeć się o nią i trzymać nogi szeroko rozstawione. Proszę unieść ręce i trzymać otwarte dłonie w pozycji…
– Kurwa! Kobieta tu umiera!
– W celu uniknięcia zastrzelenia przez policję interweniującą na miejscu zbrodni proszę natychmiast oddalić się od ofiar.
Teraz dopiero zrozumiał, o co chodziło durnemu komputerowi. Nie wiadomo przecież, kto pierwszy dotrze na miejsce zdarzenia. Dwóch wystraszonych posterunkowych zastrzeli go od razu, widząc go pochylonego nad zakrwawionymi ciałami. A przynajmniej była na to duża szansa.
– Proszę natychmiast odejść od leżących ofiar – powtórzył komputer.
Tym razem Scott posłuchał. Jeszcze nigdy nie wzywał pomocy przez cywilną linię, ale doskonale wiedział, do czego może być zdolna policja. Szczególnie w postaci dwóch niedoświadczonych, spanikowanych funkcjonariuszy.
Posłusznie usiadł przy ścianie, podniósł ręce i choć drżały jak w febrze, usiłował utrzymać je w górze, z dala od ciała, otwartymi dłońmi do przodu. Przypuszczalnie tylko dlatego nie został zastrzelony przez policjantów, którzy zjawili się kilka minut później. Zaczęli nie od zabezpieczenia miejsca zbrodni ani udzielenia pomocy żyjącej jeszcze ofierze, ale od ustalenia, kim jest i co tutaj robi. Na szczęście nie miał przy sobie broni i był, w pewnym sensie, swój. Były policjant to jednak ktoś odrobinę bardziej godny zaufania, albo przynajmniej mniej podejrzany, niż zwykły człowiek.
Jak tylko pozwolono mu opuścić ręce, spróbował połączyć się z Tahirą. Nie chciała albo nie mogła odebrać. Zostawił jej więc nagranie z klauzulą absolutnego priorytetu.
– Jestem właśnie w domu Axel Staller. Przed chwilą zawodowiec postrzelił ją w głowę. Proszę posłuchać, pani kapitan… Coś mi tu bardzo, ale to bardzo się nie podoba… – Przygryzł wargi, zastanawiał się przez chwilę, po czym dodał: – Dobra, zgadzam się dla ciebie pracować. Przydziel mi najlepszego dżokeja, jakiego masz, i przyślij tu pomoc. Pilne!
Jeden z policjantów nachylił się nad zwłokami mordercy.
– Ten nóż to twój, kolego?
– Tak. Służy do sushi. Pod wpływem emocji sięgnąłem po to, co akurat miałem pod ręką.
Funkcjonariusz uśmiechnął się z uznaniem. Obaj wiedzieli, że każde słowo jest rejestrowane i będzie potem służyło jako dowód w śledztwie.
– To była obrona własna – dodał Scott.
– Jasne. A jak wytłumaczysz, że akurat miałeś przy sobie nóż do sushi? Dłuższy i ostrzejszy niż bagnet?
– Jestem dzisiaj umówiony na lekcję robienia sushi. Bardzo proszę, sami możecie sprawdzić.
Pokazał im adres japońskiego mistrza, który od dawna był mu winny przysługę.
– Popatrz – odezwał się drugi policjant, pochylając się nad trupem. – Ostrze wbite od dołu, w prawe płuco. A potem poszło skosem w górę, prosto w serce. – Dla lepszego efektu zawiesił na chwilę głos, po czym dodał: – Właśnie takim ciosem zabito Jezusa.
Jego kolega miał chyba niewielkie pojęcie o procedurach, ponieważ mocnym szarpnięciem ściągnął nieboszczykowi kominiarkę z głowy.
– To nie on – stwierdził. – Chyba że Biblia kłamie i Jezus urodził się w Chinach.
Z zewnątrz dobiegło szybko narastające wycie syren.
Tahira wpatrywała się w twarz Scotta, jakby chciała odczytać z niej prawdziwe motywy jego działania. Najwyraźniej nie do końca mu wierzyła.
– Dlaczego zmieniłeś zdanie? – spytała po raz kolejny. – Wyjaśnisz mi?
– Co tu wyjaśniać?
– Twierdziłeś, że sprawa jest nierozwojowa. Że nie ma punktu zaczepienia.
Wzruszył ramionami.
– Zmieniłem zdanie.
– No właśnie. Jakiś konkretny powód?
– Oj, to proste. Kiedy ostatnio rozmawiałaś ze mną, policja nie miała niczego. Poza siostrą zamachowczyni, która ją kryła, i tyle. A kim była Axel Staller? Nikim. Kompletnie nikim.
– A teraz stała się kimś, ponieważ ktoś strzelił jej w potylicę?
Skinął głową.
– Nie w potylicę – sprostował – ale to oczywiście tylko drobny szczegół. Przyznasz, że nie wysyła się zawodowego mordercy do osoby, która nic nie znaczy.
Była skłonna się z tym zgodzić. Wzięła z biurka kubek z kawą i podeszła do okna częściowo zasłoniętego żaluzją.
– No dobrze. Axel mogła coś widzieć, usłyszeć, cokolwiek. Mogła się czegoś domyślić. Wiesz, jak działają gangi. Cień podejrzenia, że ktoś coś wie, i pif-paf!
Przyłożyła sobie dwa palce do skroni i udała, że naciska spust.
– W gangach rzeczywiście tak to działa – zgodził się natychmiast. – Ale to nie był gangster, tylko profesjonalista wynajęty za duże pieniądze.
Pokręciła głową.
– Co jednak nie uchroniło go przed zginięciem w starciu z gliniarzem rencistą uzbrojonym w nóż niewiele większy od scyzoryka.
Uśmiechnął się.
– Gdybym miał broń palną, to już bym nie żył – wyjaśnił spokojnie. – Gość miał cholernego pecha, że trafił właśnie na mnie.
– Dlaczego?
– Bo gdybym miał broń, to nie przykucnąłbym w kącie, tylko czekałbym z wycelowaną spluwą, aż go zobaczę. I dostałbym dwie kule przez ścianę prosto w klatę. Żyję, bo celował za wysoko. Był przygotowany na spotkanie z innym profesjonalistą,