Milczenie. Hubert Hender
Rzeczywiście żyli jak asceci, którzy oddawali się tylko pracy. W lodówce nie było dużo jedzenia. Jakaś kiełbasa, słoiki z musztardą, keczup, woda mineralna, masło. Zamknął drzwiczki i znów rozejrzał się po kuchni. Miejsce w tak wielu domach tętniące życiem było zimne, niemal martwe. Od wielu dni nikt tu nie przygotowywał posiłków. Możliwe, że bracia często przesiadywali w kuchni, ale nic poza tym. Z okna mieli widok na jezdnię. Ale czy interesowali się tym, co działo się na zewnątrz?
Otworzył szafkę nad zlewem i przejrzał zawartość. Talerze, szklanki, słoiki. Na stole stał nieduży telewizor. Krauze położył się na podłodze, przykleił do niej policzek i spojrzał na warstwę kurzu oraz pozostawione ślady, ale nie dostrzegł niczego interesującego. Sprawdził również wszystkie kąty, odsunął lżejsze meble. Będzie musiał przysłać techników, żeby zbadali dokładnie całe mieszkanie.
Po schodach, które znajdowały się w kącie korytarza, wszedł na ciasny stryszek. Sporo upranych ubrań, stara maszyna do szycia, parę pudełek po butach, wszystkie puste.
Wrócił do mieszkania. Zastanawiał się, co dalej, choć odniósł wrażenie, że po półgodzinie poszukiwań poznał życie braci na wskroś, w poprzek i po przekątnej. Rezultat nie był oszałamiający. Spodziewał się znaleźć coś spektakularnego, a tak naprawdę nie miał nic. Sprawdził dom i poznał, przynajmniej częściowo, ich życie codziennie. Czego musiał się jeszcze dowiedzieć? Jaka informacja byłaby solidnym rozpędem do kolejnych działań?
Odpowiedź nasunęła się sama. Musiał przejrzeć dokumenty. Po paru minutach odnalazł karton z papierami. Świadectwa szkolne, dziesiątki zapłaconych faktur – za prąd, roczny podatek od nieruchomości i za ziemię, umowa kupna samochodu marki UAZ. Przejrzał ją pobieżnie. Wszystko się zgadzało, została spisana zgodnie z prawem, z podpisami, numerami dowodów. Data z lutego. W pudle znajdowały się również dowody osobiste braci oraz cztery długopisy.
Kiedyś rozmyślał o tym, jak wiele zawartość komputera mówi o człowieku. Co mówi o nim jego portfel, szuflada z drobiazgami czy – w przypadku kobiety – torebka oraz kosmetyczka. Niewątpliwie dużo. A co mówią przedmioty, których nie ma? Telewizor w mieszkaniu mówi sporo o sposobie spędzania wolnego czasu. A brak sprzętu grającego – odtwarzacza CD lub chociaż radia? Może na przykład to, że bracia nie przepadali za słuchaniem muzyki, nie mieli potrzeby zagłuszania ciszy domowej. Wielokrotnie zastanawiał się nad opozycją obecności i nieobecności, eksponowania i skrywania. Potrzeby posiadania i nieposiadania. I pod tym kątem lubił również analizować ofiary. W pudełku, które przeglądał, znajdowały się tylko dowody osobiste. Witakowie nie mieli paszportów ani legitymacji, kart członkowskich żadnego klubu, stowarzyszenia czy organizacji. Nie było również kart gwarancyjnych na sprzęt elektroniczny, pocztówek, listów, zawiadomień urzędowych ani ponagleń – dokumentów, które ma każdy.
– By to chuj ciężki strzelił – zaklął Krauze pod nosem. Wszystko to było zbyt proste. Braciom wystarczały do życia łóżko, kuchnia, ubrania i samochód. Zadziwiała go ta pustka, to wręcz klasztorne wyrzeczenie. Asceci. Tu potrzebny jest raczej psycholog, a nie policjant, pomyślał.
To, czego w tym domu brakowało, być może wymowniej świadczyło o codzienności Witaków, ale nie umiał jeszcze tego zinterpretować.
Objął dokumenty dłonią. Niewielki plik papierów. W tym akt własności nieruchomości i ziemi z niewielką mapą geodezyjną i wypisami z księgi wieczystej, kserokopie wysłanych zeznań podatkowych. O dziwo, legalne zarobki bliźniaków niemal graniczyły z ubóstwem. Dwie umowy, z których przychód był bardzo niski, wręcz bliski zeru. A ten na czarno? Czy był wyższy? Raczej tak, Góral mówił, że całe dnie spędzali w robocie. Wbrew temu, co wynikało z dokumentów, z pewnością nie żyli na skraju ubóstwa. Gdzieś musieli przechowywać pieniądze, ponieważ za pracę w takich miejscach, jak wiadomo, zawsze rozliczano się w gotówce. A do tej pory nie znalazł ani złotówki. Gdzie trzymali pieniądze? Nie mieli ich przy sobie ani w samochodzie, zatem pozostawały trzy możliwości: albo ktoś im je ukradł, albo wpłacili pieniądze na konto, albo ukryli gdzieś w pobliżu. Sięgnął po telefon i zadzwonił do Dominika.
– Mógłbyś sprawdzić, czy Witakowie mieli konto bankowe?
– Czemu nas to interesuje?
– Bo nie bez znaczenia są sprawy finansowe oraz ewentualny motyw powiązany z pieniędzmi. Nawet jeśli chodzi o paręset złotych. Ludzie, o czym wiadomo nie od dziś, zabijają za mniejsze kwoty. Musimy zbadać każdy trop.
Krauze usłyszał, że Dominik coś notuje. Wyłączył się bez pożegnania. Zrobił kilkanaście zdjęć wnętrza domu. Gapił się w ekran, upewniając się, że zdjęcia są dobrej jakości. Wykonał fotografię każdego pomieszczenia, układu mebli, przedmiotów. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś tutaj wszedł i zaczął grzebać. Poza tym chciał móc przeanalizować wszystko jeszcze raz, już na spokojnie. Jak zawsze wolał nie czekać na fotografie wykonane przez techników. Gdy tak kroczył z ekranem przyklejonym do twarzy, nagle zobaczył przed sobą postać. Stała w otwartych drzwiach. Pojawiła się znikąd, bezszelestnie, nie dając znać. Nie odezwała się. O mały włos telefon nie wypadł mu z ręki.
10
– Kim pan jest i czego tu, do stu diabłów, szuka? Czy mam zadzwonić na policję? – usłyszał groźnie brzmiący głos. Czarna sylwetka skąpana była w jasnej poświacie. Twarz kryła się w cieniu. Postać trzymała coś w ręku, kij albo jakieś narzędzie z długim trzonkiem. To mogło być wszystko, ale Krauze miał tylko jedno skojarzenie – młot. Narzędzie zbrodni. Coś, co zajmowało mu głowę od momentu, gdy po raz pierwszy ujrzał zamordowanych bliźniaków.
– A… pani? – zapytał, patrząc na stojącą w drzwiach kobietę.
– Mieszkam tu.
– Gdzie tu?
– Obok – doprecyzowała. – Czego pan tu szuka? Kim pan jest?
– Bez obaw, jestem z policji – odpowiedział i ponownie spojrzał na przedmiot. Krauze pomacał kaburę. Niepostrzeżenie ją odpiął. Na wszelki wypadek. Wyciągnięcie broni zajmie mu dwie sekundy. Zdążę, pomyślał. Wciąż nie umiał ocenić, jakie narzędzie trzymała w ręku. Na pewno przy odrobinie siły i umiejętności dałoby się nim skrzywdzić człowieka. Nadal nie widział jej twarzy. Blask jasnego dnia uwidaczniał tylko jej sylwetkę.
– Takim autem jeżdżą policjanci? Sportowym? Niech pan nie kpi. Wiem, jak wygląda radiowóz.
– To prywatny samochód – odparł i sięgnął po legitymację. W miarę jak się zbliżał, ciemność się stopniowo roztapiała. Po chwili już miał pewność, że to sąsiadka, którą widział, gdy podjeżdżał pod dom. Wyglądała jednak nieco inaczej, miała na sobie długą kurtkę z kapturem, dlatego nie poznał jej od razu.
Pokazał legitymację. Pokiwała niezdecydowanie głową.
– Powiedzmy, że jest prawdziwa. Chociaż skąd mogę to wiedzieć? Czego pan tu szuka? Po tym, co się wydarzyło, wolę się pilnować. I pilnować, kto tu się pałęta.
– Tym raczej nie obroni się pani przed mordercą.
Kobieta chwyciła kij jeszcze mocniej. Miał poczucie, że to było jej robocze narzędzie na takie okazje. Broń, którą być może trzymała nawet obok łóżka. Życie w takiej samotni – takiej wsi – zapewne zmuszało mieszkańców do zadbania o elementarne wyposażenie w coś, czym będą się mogli bronić.
– Co ustaliła policja? – zapytała, zmieniając temat.
– Jak rozumiem, w okolicy nie jest już dla nikogo tajemnicą, co się stało z pani sąsiadami… – zaczął z nadzieją, że to wystarczy i że kobieta coś odpowie. Ale milczała. – Prowadzimy śledztwo i zgodnie z procedurą muszę sprawdzić ich dom, to chyba oczywiste.
Kobieta popatrzyła na niego nieufnie, ale po chwili jej mina