Jak wytresować lorda. Alex Renton

Jak wytresować lorda - Alex Renton


Скачать книгу
naprawdę, naprawdę mi się nie podobało – wspomina jedenastolatek ze szkoły podstawowej Hawtreys, wspominając pierwszy semestr nauki. – Pamiętam, jak patrzyłem tej pierwszej nocy na kraty w oknach i myślałem: No, szok! Naprawdę, naprawdę czułem się, jakby mnie tam po prostu porzucili (…). Teraz nie jest już tak źle”. Mówi to wszystko w trzymającym w napięciu dokumencie BBC z 1994 roku The Making of Them (Tytuł, „Jak ich ukształtować", to fragment wypowiedzi jednej z tych pełnych animuszu matek, która usprawiedliwia wysłanie do internatu swojego ośmiolatka). To prawdopodobnie najbardziej szczera, najmniej ocenzurowana relacja pochodząca od małych uczniów opowiadających o swoim życiu.

      Jedenastoletni Alexander, w metalowych okularach, tweedowej marynarce i krawacie, nie boi się kamery. Chichocze na wspomnienie niedoli, jaką przeżywał w wieku siedmiu lat, niczym starszy dżentelmen wracający myślami do ciężkich czasów wojny. „Miałem jednego przyjaciela, z którym wcześniej spotkałem się tylko raz. Po prostu siedzieliśmy razem. Ale on znał też innych ludzi. A ja byłem pozostawiony sam sobie. Jeden ze starszych chłopców nakrył mnie – może nie nakrył, ale znalazł – jak płakałem za szafką w szatni (…). Większości ludzi nie bardzo się tu podoba, gdy zaczynają naukę, ale się przyzwyczajają. Był jeszcze taki chłopak, zapomniałem, jak się nazywał, który naprawdę, naprawdę nienawidził tego miejsca. Zdecydował, że nie zostanie na kolejny semestr. Ale jego rodzice po prostu przywlekli go z powrotem. Cóż – znowu chichot – teraz już jest okej”.

      W dalszej części filmu słyszymy prawdopodobnie oryginalną wersję tej historii od ojca Alexandra. Siedząc na kanapie, pociąga brandy z wodą gazowaną i opowiada o rówieśniku syna, któremu musiano podać „silne środki uspokajające”, by dało się go „zaciągnąć z powrotem do szkoły”. Rechocze: „Nie wiem, co go tak denerwowało w tym miejscu. Nienawidził go (…). Teraz to zupełnie normalny facet”.

      Film otrzymał drugie życie na YouTubie. Na początku nie wywołał wielkiego zamieszania, choć byli rodzice, którzy zabrali swoje dzieci z Hawtreys – jednej z dwóch szkół przedstawianych w filmie. Ale na pewno po emisji dokumentu prywatne szkoły nie powieliłyby już błędu polegającego na daniu filmowcom nieograniczonego dostępu do placówki (i pozostawieniu im decyzji o ostatecznym kształcie produkcji). Colin Luke, reżyser, opowiedział mi, jak robili zdjęcia. Zatrudnił najmłodszych operatorów, o chłopięcej aparycji, by uspokoić nerwowego dyrektora. Poprosił ich, by filmowali wszystko – wspaniałe georgiańskie portyki, chłopców, nauczycieli, korytarze – kucając, tak żebyśmy widzieli wszystko z perspektywy dziecka.

      Gdy dzieci milkły podczas wywiadów, kamerzyści Luke’a nie przestawali kręcić. To momenty, kiedy widz zostaje z myślą: Boże, one są takie małe! Dziewięcioletni blondynek bez zęba zapytany, co znaczy dla niego szkoła z internatem, mówi:

      Zmieniła mnie (…). Gdy będę miał więcej lat, na przykład dwadzieścia, jeśli zostanę biznesmenem, to będę potrzebował samemu zarządzać. Jak się jest w szkole z internatem, to dużo tu jest zarządzania i radzenia sobie samemu, bez pomocy innych ludzi (…). Pobyt w szkole z internatem to dla mnie osiągnięcie, przez to jestem bardziej dorosły (…). Uczy odpowiedzialności, to naprawdę bardzo mnie zmieniło.

      Jest poważny, akcentuje każdy długi rzeczownik, jak dorosły wygłaszający mowę – być może jak konkretny dorosły, który wygłosił już kiedyś tę konkretną mowę. Gdy kończy mu się energia, operator pyta jeszcze, ile ma lat. Chłopiec nagle odzyskuje wigor, na jego twarzy pojawia się radosny, szeroki uśmiech. Zaczyna się szczegółowa opowieść o jego urodzinowym przyjęciu: „Miałem tort z klaunem, był naprawdę ładny, na nosie był naprawdę pyszny kawałek, i był czerwony, i nos był cały dla mnie, i było naprawdę fajnie!”.

      Jedną z mocnych stron filmu jest to, że choć nie ma w nim mowy o tym, w jakim celu powstał, cały jest o bólu rozstania i adaptowaniu się do nowych warunków zarówno przez dzieci, jak i przez rodziców. Nie pokazano aktów przemocy ani znęcania się, dużo się mówi o uczniach pocieszających tych, którzy płaczą z tęsknoty za domem. Ta społeczność działa odpowiednio, tak jak może działać więzienie. Jednak inne relacje, które czytałem, ujawniają, że obydwie przedstawione w filmie szkoły w innych momentach swojej historii miały kłopoty typowe dla instytucji, która toleruje przemoc i niekompetentnych nauczycieli.

      Nie pamiętam wiele z tej długiej pierwszej jesieni ani z tych, które nastąpiły po niej. Listy z domu. Małe radości – głównie związane z jedzeniem, którego ciągle jakby było za mało. Kary. Ataki wściekłości Williamsona. Małe tragedie – płakałem, wydaje się, przez całą noc, gdy opakowanie sztyftu natłuszczającego do ust, który dała mi matka, pękło mi w rękach. Rzadkie chwile, gdy otoczenie było miłe, wyłaniają się z szarości jak górskie szczyty z chmur. Pamiętam, jak szukałem pretekstu, by posiedzieć w składziku na pościel – królestwie matrony i jej pomocnic – przyciągnięty ciepłem głosów i śmiechu kobiet. Nic dziwnego, że wspomnienia szkolne są pełne opowieści o zastępczyniach matron czy sprzątaczkach, które „kochała cała szkoła”.

      Psychoterapeuci mówią o traumie, jaką małe dzieci przeżywają w reżimie pozbawionym fizycznej czułości i duchowego wsparcia. Naturalnie nie mieliśmy wtedy tej świadomości. Ale pamiętam, jak jednego wieczoru, gdy innych nie było w sypialni, siłowałem się, a potem przytulałem z chłopcem, który tak jak ja był nowy. Drżeliśmy obaj, nadzy po wieczornym myciu. Jego skóra była opalona po wakacjach, gładka i piękna. Ale mieliśmy tylko po osiem lat – myślę, że w tym epizodzie chodziło bardziej o fizyczny kontakt niż o jakiekolwiek seksualne eksperymenty.

      David Cornwell (pisarz o pseudonimie John le Carré) w swoich powieściach i tekstach dziennikarskich pisze o smętnych czasach szkolnych, gdy został podwójnie porzucony – matka opuściła stosującego przemoc ojca i rodzinę, dlatego David i jego brat trafili do szkoły z internatem. Cornwell miał zaledwie pięć lat, gdy rozpoczął wędrówkę po placówkach – to był początek „szesnastu lat bez przytulania”. On także szukał pocieszenia w ramionach innych chłopców. „Z potrzeby miłości, w środku nocy, mieliśmy nasze drżące małe ciała, które zakradały się z łóżka do łóżka, jak wysychające żaby w poszukiwaniu stawu”, pisał w 1977 roku w swoim dzienniku. Pamiętam, że po tym, jak przytuliłem się do kolegi z pokoju, a on odwzajemnił uścisk, nadal mówiliśmy sobie po nazwisku – Smith i Renton – jak mieliśmy przykazane.

      Wierzono, i nadal powszechnie się wierzy, że kontakt z osobami, które się kocha, jest destrukcyjny dla procesu hartowania się. Pewien nauczyciel poskromił dociekliwą matkę, która chciała odwiedzić swoje niedawno oddane do internatu dziecko, w charakterystycznym stylu: „Gdyby miała pani szczeniaka, odcinałaby mu pani ogon po centymetrze czy za jednym zamachem?”. Inni zabraniali pisania listów, jak donosi historyk Vyvyen Brendon, do momentu, gdy chłopcy „pokonają pierwsze uczucie bólu”. Nawet dzisiaj w wielu szkołach – przygotowawczych podstawowych i publicznych – jak choćby Oundle czy Ashdown House, odradza się wizyty czy nawet rozmowy telefoniczne z domem przez pierwsze tygodnie pobytu dziecka w internacie. Wyjście z bezpiecznego kojca jest trudne – i dla szczeniaka, i dla dziecka.

      Psychoanalityczka Joy


Скачать книгу